Matka przypomniała mi, że babka Du „była ze mnie bardzo dumna", co w naszej rodzinie zastępuje określenie „kochała"./Amy Tan, Żona kuchennego boga/
***
Domyślam się [...], że pogrzeb ciotecznej babki Du ma się odbyć w obrządku buddyjskim, chociaż wraz z moją mamą należała przez wiele lat do Pierwszego Kościoła Chińskich Baptystów. Przestały chodzić zaraz po śmierci mego ojca. Zresztą wydaje mi się, że babka Du nigdy nie wyrzekła się swoich przekonań, nie do końca związanych z buddyzmem; była to raczej ot, garść zabobonów i rytuałów, mających przynosić szczęście.
Podczas odwiedzin zawsze bawiłam się jej ołtarzykiem, miniaturą czerwonej świątyni z oprawionym w ramkę obrazem jednego z chińskich bogów. Stała przed nim urna z imitacji blachy z resztkami wypalonych kadzidełek i ofiar z pomarańczy, do tego papierosy lucky strike i czerwony johnnie walker w maleńkiej buteleczce z samolotu. Trochę jak chińska wersja bożonarodzeniowego żłobka.
***
Im więcej wynajdowała przyczyn śmierci ojca, tym bardziej się oskarżała. Kiedyś ułożyła teorię, że wszystko wzięło się z otoczenia.
- Elektryk, który kładł nam w kuchni nowe kable, niedomagał i wbudował swoją chorobę w ściany - twierdziła. - Poważnie. Właśnie się dowiedziałam, że on też umarł na raka. Ying-gai* zatrudnić kogoś innego.
Do tego dochodził zabobon, który zapamiętałam jako teorię mamy o dziewięciokrotnym pechu. Powiedziała kiedyś, że ludzie umierają, gdy przytrafi im się osiem kolejnych nieszczęść. Jeśli w porę nie rozpoznasz ósmego i nie zaczniesz przeciwdziałać, dziewiąty stanie się przyczyną twej śmierci. Później roztrząsała, co też mogło być tym ósmym znakiem dla ojca i jak mogła go zawczasu wyśledzić.
***
Teraz starsze panie w niemodnych żakietach zaczynają zawodzić i szlochać, podnosząc i opuszczając ramiona, ogarnięte głębokim smutkiem. Wuj Henry natychmiast kieruje na nie kamerę.
- Czy to dobre przyjaciółki babki Du? - pytam matkę.
Marszczy czoło.
- Żadne przyjaciółki. To Chinki z Wietnamu czy skądś. Przyjechały za wcześnie i zobaczyły, że nie mamy zbyt wielu żałobników. Pogadały z ciotką Helen i za parę dolarów zgodziły się głośno płakać i zachowywać tak, jakby nie chciały puścić zmarłej zgodnie z tradycją. W ten sposób okazuje się szacunek.
Potakuję. Szacunek.
- Może te panie uczestniczą w trzech, czterech pogrzebach dziennie. Dorabiają sobie na lepsze życie - dodaje matka. - Zawsze to lepiej niż praca sprzątaczki.
***
Czuję się strasznie głupio, biorąc udział w ceremonii, która nie ma dla mnie sensu. Przypomina mi to wizytę w ośrodku Zen. Byłam tam jedyną osobą o azjatyckich rysach i także jedyną, która kręciła się niecierpliwie, czekając, kiedy też przyjdzie mnich, żeby zacząć kazanie. Dopiero po dwudziestu minutach zdałam sobie sprawę, że moi towarzysze nie czekają w ciszy, lecz medytują.
***
A na chiński Nowy Rok dostaniecie księżycowe ciasteczka.
***
Nagle: dzyń-dzyń-dzyń, służąca wniosła dwie parujące miseczki syen-do-yang**. Znasz ją, to ta słonawa zupa z mleczka sojowego, którą w weekendy można dostać w Fountain Court.
***
[...] kiedy w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym siódmym misjonarze otworzyli pierwszą szkołę w Szanghaju, gung-gung*** zaraz ją tam posłał.[...] Nie mam pojęcia, czemu siostry tak ją lubiły - ciągnęła ciotka. - Powiedziały jej kiedyś: „Modlimy się za ciebie gorąco, mała. Jeśli zostaniesz chrześcijanką, możesz iść po śmierci do nieba", na co twoja niepoprawna matka odparła: „Nie chcę po śmierci mieszkać w zagranicznej kolonii".
***
- Wszystkiemu winne to jej wykształcenie - powtarzała Stara Ciotka. - Wkładają zachodnie myśli do chińskiej głowy i zaczyna się fermentacja. Zupełnie jak zagraniczne jedzenie: truje żołądek i umysł. Nauczyciele z zagranicy chcą przewrócić wszystko do góry nogami: Konfucjusz zły. Jezus dobry. Dziewczęta mogą zostawać nauczycielkami, nie muszą wychodzić za mąż. Na co to komu potrzebne? Wszystko na opak. Stąd wzięły się jej kłopoty.
***
Stryj przechwalał się, że na tym polega „hobby" angielskich dżentelmenów: hodowla róż, orchidei i innych zbytków o krótkotrwałej wartości. Zawsze nazywał to „hobby", jak Anglicy. Po chińsku nie ma słowa na określenie czegoś, co robi się tylko dla zabicia czasu i wyrzucenia pieniędzy. Nie mam pojęcia, czemu uważał, że trzeba naśladować obcych, zupełnie jakby każda rzecz z Zachodu była dobra, a każda chińska zła.
***
Tak właśnie myślą ludzie w Chinach. Spoglądają na cudze nieszczęścia, żeby nie myśleć o własnych. Po co robić takie porównania? Sprowadzają tylko lęk. Zamiast mieć nadzieję na lepsze życie, zastanawiasz się, ile jeszcze możesz stracić. Gdybym i ja tak myślała, wciąż jeszcze tkwiłabym w Chinach, widziałam tam bowiem wielu, wielu ludzi, którym wiodło się znacznie gorzej niż mnie.
Oczywiście, że w języku chińskim istnieje określenie na hobby i oczywiście, że Chińczycy uwielbiają bardzo wiele czynności, które służą tylko zabiciu czasu i wyrzucaniu pieniędzy. Grają w madżonga, chodzą na spacery z ptakami itede itepe. Ba! Mają nawet podział na dobre hobby aihao 爱好 i złe hobby shihao 嗜好. Za to uderzyło mnie to o sposobie myślenia - faktycznie, częściej porównuje się tu do tych, którzy mają gorzej, a mnie okropnie irytuje zupełny brak aspiracji i motoru do zmian...
Zaczytałam się, zapłakałam, a przy okazji wyciągnęłam jeszcze parę ciekawostek, więc w następne niedziele też będą wyjątki z Amy Tan :)
*yinggai 应该 Tu: powinnam była.
**czyli xian doujiang 咸豆浆, słone mleko sojowe :)
***czyli gonggong 公公 dziadek od strony matki.
Zainteresował mnie szczególnie ten podział hobby.
OdpowiedzUsuńJakie są kryteria zaliczenia hobby do dobrego lub złego?
Pytam tak dla własnego usprawiedliwienia wyrzucania pieniędzy, bo czasu do zabijania nie mam :)
Jedynym kryterium jest nasza własna ocena tego, czy coś jest dobre, czy złe. Na przykład: sport jest bardzo zdrowym i dobrym hobby aihao, ale ktoś może uważać, że trzy godziny jogi dziennie to już zboczenie i nazywać to shihao. Parędziesiąt lat temu na przykład palenie fajki zaliczano do aihao, a teraz, kiedy dość powszechnie uważa się, że palenie jest niezdrowe, ląduje ono zazwyczaj w worku shihao...
UsuńW takim razie podoba mi się taki podział :)
UsuńNie czytałam "Żony kuchennego boga", ale podoba mi się "Córka nastawiacza kości".
OdpowiedzUsuńCórkę też lubię, choć muszę przyznać, że chyba Żona zachwyciła mnie najbardziej.
Usuń