W Chinach cudzoziemcy rzadko mają sposobność dowiedzenia się, jak ludność żyje naprawdę, ponieważ obracają się w murach zbudowanych umyślnie po to, aby ich od tej ludności oddzielić. Mieszkają w specjalnych domach, jadają w specjalnych restauracjach, podróżują pociągiem w specjalnych przedziałach, nocują w specjalnych hotelach [...]. Mieszkający w Chinach cudzoziemcy są jakby na karuzeli, która oddziela ich od zwykłego życia. Kiedy tylko spróbują z niej zejść, nawiązać normalne stosunki z jakimś Chińczykiem, odwiedzić go w domu, pójść z nim na spacer, wyrasta przed nimi mur, ponieważ Chińczykowi nie wolno się spotykać z cudzoziemcami. Chroniony swoimi przywilejami cudzoziemiec nie może nigdy pojąć, o czym Chińczyk marzy i czego się obawia.
Dziś w Chinach cudzoziemców jest od groma. Mieszkają, gdzie chcą. Większość hoteli przyjmie ich w swe podwoje. Podróżują pociągiem/autokarem/autobusem razem z Chińczykami. Jadają, gdzie im się żywnie podoba. A przecież nadal są na karuzeli. Większość mieszka wśród innych białych, żeby przypadkiem nie napotkać różnicy kulturowej, bo ta mogłaby im naprać po pysku. Uwielbiają mieszkać w hostelach, w których obsługa posługuje się cywilizowanym językiem, angielskim znaczy, wśród swoich - poznają masę przyjaciół, oczywiście również obcokrajowców. Jeżdżą z Chińczykami różnymi środkami transportu, narzekając na smród, hałas i niewygodę (co biorąc pod uwagę na przykład PKP jest raczej śmieszne). Chodzą do chińskich knajp pod warunkiem, że jest anglojęzyczne menu. Albo chociaż obrazkowe. Ale i tak wolą pizzę i kanapki - gdyby nie woleli, to "knajpy dla białasów" nie byłyby zawsze przepełnione.
Dziś obcokrajowiec mógłby się dowiedzieć, o czym Chińczyk marzy i czego się obawia. Niestety, przeciętny obcokrajowiec ma to w nosie.
Zgadza się. Ignorantów w Chinach jest od groma. Ale poza nimi jest jeszcze spora grupa ludzi, którzy są otwarci na nową kulturę, ale nadal przebywają główne w zagranicznym towarzystwie. Powód?
OdpowiedzUsuńOgraniczona znajomość języka. Ciężko odkryć prawdziwe Chiny bez możliwości prowadzenia swobodnej rozmowy. Z kolei nauka chińskiego wymaga olbrzymiego poświęcenia. Po roku nauki daję sobie radę w codziennym życiu. Świetnie. Problem w tym, że rozmowa na abstrakcyjne tematy jest poza moim zasięgiem. I tak koło się zamyka, bo konwersacje prowadzone przeze mnie po chińsku ograniczają się do przyziemnych spraw. A to nikogo nie bawi.
Prawda jest taka, że jedyny szybki i sprawdzony sposób przełamania bariery językowej to znalezienie chińskiej partnerki/partnera. Problem w tym, że moja dziewczyna nie akceptuje poligamii.
Szybko się nie da - prawda. Nikt też nikomu szybkości nie narzuca. Ale można powoli. Można próbować. Może na początku mojej chińskiej drogi miałam po prostu szczęście i trafiałam na Chińczyków, którzy byli tak samo ciekawi Obcego, jak ten Obcy ich?
UsuńNie. Nie miałam szczęścia. Po prostu bardzo, bardzo wytrwale szukałam.
Poza tym - jeśli ktoś przyjeżdża do Chin na rok, nie znając języka - to rozumiem, że nieprędko się go nauczy i zdaję sobie sprawę, że w związku z tym jego możliwości są ograniczone. Ale znam też osoby, które przebywają w Chinach długo i albo nie zadały sobie w ogóle trudu nauczenia się języka i podstaw chińskiej kultury, albo nawet - co jest wg mnie jeszcze gorsze - języka się nauczyły, ale Chinami i Chińczykami raczej gardzą i dość się nimi brzydzą. O studentach otrzymujących od Chińczyków stypendium, które służyć powinno poznawaniu chińskiego języka i kultury, a które idzie głównie na imprezy z innymi obcokrajowcami mogłabym napisać elaborat... Ale po co?
Zgadzam się z NMP. Bariera językowa jest ogromna i to nie to samo, kiedy przyjeżdżasz sama i jest to dla Ciebie pierwsza kultura do asymilacji. Kiedy przyjeżdżasz w parze, na dodatek o innej narodowości niż Twoja, automatycznie Twoje możliwości wtopienia się w miejscową kulturę są mniejsze. Wyobraź sobie teraz, że lądujecie z ZB w kraju Wam zupełnie obcym, w Nigerii czy Bogocie. Swoją drogą Chińczycy są jednym z najbardziej ghettotwórczych narodowości. Tyle Chinatownów w świecie o czymś świadczy ;))
UsuńJak napisałam wcześniej - rozumiem ludzi, którzy przyjeżdżają na stosunkowo krótko i nie znają języka - wiem, że jest im trudniej. Ale moja smutna konstatacja dotyczyła raczej ludzi, których poznałam osobiście, a byli w sytuacji podobnej do mojej. Mimo znajomości języka i mimo że przyjechali do kraju, który ich rzekomo interesował - przynajmniej musieli tak powiedzieć, żeby dostać stypendium - często wyjeżdżali stąd nawet nie liznąwszy tutejszej kultury i nie poznawszy żadnych lokalsów.
UsuńA ze zdaniem o ghettotwórczości Chińczyków jak najbardziej się zgadzam :)
No tak, spotyka się takie przypadki. Ich strata ;))
UsuńŚwietny post! Ja mam dokładnie odwrotne spostrzeżenia z Gruzji, choć w efekcie końcowym sprowadzają się do tego samego- cudzoziemcy przylatują, obskakują w tydzień pięć głównych atrakcji turystycznych, patrzą na typową cepeliowską przebierankę, piją na umór lokalne wino i czaczę, a wyjeżdżając głoszą wszem i wobec, że kochają Gruzję i widzieli w niej już wszystko. A tak naprawdę wiedzą tyle samo co przed przyjazdem a pokochali przedstawiony im Disneyland.... smutne, smutne...
OdpowiedzUsuńTo prawie, jak turyści w Chinach, którzy wiedzą wszystko, bo byli na dwutygodniowej wycieczce i widzieli Wielki Mur!!! ;) Zasada jest, widzę, dość podobna...
UsuńChyba tylko osoby przebywające bardzo krótko lub będące przejazdem mają usprawiedliwienie dla takiego zachowania... ale mimo to, we wszystkich krajach tworzą się tego rodzaju "getta" już nie tylko białych, ale narodowościami. Na pewno ma na to też wpływ stopień otwartości goszczącego społeczeństwa na "obcych". Powiedziałabym, że Chiny to akurat nie jest najbardziej otwarty kraj, ale to tylko zupełnie subiektywne odczucie i właściwie nie bazuję na niczym poza stereotypami.
OdpowiedzUsuńTrudno mi powiedzieć, czy Chiny są "otwarte". Nie spotkałam się tu nigdy z próbami pobicia czy z jakąś agresją ze strony lokalnych - a w Polsce owszem. Na pewno wejście w to społeczeństwo jest trudniejsze, choćby dlatego, że języka się dużo ciężej nauczyć, a poza tym sam wygląd sprawia, że biały na zawsze pozostaje "obcy". Z drugiej strony - nigdy w drugim dniu znajomości z Polakiem nie zostałam zaproszona na rodzinną imprezę, Chińczycy zaś chętnie mnie zapraszali. I nawet jeśli, co sugerują niektórzy, robili to tylko po to, żeby się później pochwalić "u mnie w domu był biały!", to i tak było to bardzo miłe. W Polsce mam wieloletnich znajomych, którzy nigdy mnie do siebie nie zaprosili... Wiem, że taka ocena jest bardzo subiektywna, ale - naprawdę nie sądzę, żeby była konieczność zamykania się w getcie...
UsuńJa to w HK zostałam zaproszona przez kogoś, kto mnie wcale nie znał! (mamę chłopaka mojej współlokatorki) :) I to nie byle jaka okazja, bo Chiński Nowy Rok :)
UsuńNo właśnie o tym mówię :)
Usuń"Chinczykowi niece wolno sie spotykac z cudzoziemcami " napisalas? Brzmi to troche jak Rosja przed laty ...
OdpowiedzUsuńNie ja, a mistrz Tiziano Terzani i było to w latach, gdy Chiny pod niektórymi względami były gorsze nawet od ZSRR...
Usuń