2015-12-06

Podróż na wschód Azyi I

Dzisiejszy wpis zawdzięczacie Kayce, która przesłała mi wspaniałą lekturę na listopadowy, chłodny wieczór. Jest to dzienniczek Pawła księcia Sapiehy (swoją drogą, bardzo ciekawa postać), który w latach 1888-1889 wybrał się do - jak widać po tytule - Azji Wschodniej i przekazywał wrażenia z podróży. Całość możecie znaleźć na przykład tutaj, a tymczasem ja będę się z Wami dzielić tymi fragmentami, które mnie w jakiś sposób zaciekawiły. Dziś - początek podróży i wrażenia z Singapuru.

Biegeleben [...] chce mi ofiarować swój mundur dragoński, abym mógł w nim paradować przed rozmaitymi nabobami i kacykami syamskimi.[no tak, w Europie jest się królami, arystokracją i szlachtą, a w Azji można być co najwyżej nababami albo kacykami...]
*
Jutro więc raniutko mamy nareszcie stanąć w Bombaju. Niestety, tylko 2 czy 3 dni będziemy mieli na zwiedzenie; ja osobiście może już więcej tego kontynentu nie zobaczę, a to z powodu szalonego planu, który mi podano: jechać z ministrem naszym aż do Tokio, a potem albo na Pekin, Kiachtę, albo na Władywostok, Irkutsk, Jekaterynburg, Moskwę do domu wracać! Szalona ta podróż trwać ma dwa miesiące z czubem, ale ciekawa! Straszą mnie, że okropnie monotonna! Z Yokohamy, jak mi dziś mówił kapitan, ma być do portu w Tien-tsin 2 do 3 dni; potem się przesiada na statek chiński i nim płynie aż do Pekinu. [Z dzisiejszej perspektywy Tianjin to już prawie Pekin, wtedy się jeszcze trzeba było przesiadać na inny statek :D]
*
[...] a te biało i czerwono oturbanione Indyany czyhają tylko, by ci zprzed nosa porwać kosz z chlebem, sól, pieprz, cukier lub musztardę i zanieść swemu panu, na którego usługi tu jedynie są; są to prywatni «boy'e». Indyanina takiego płaci się 1 — 2 rupij dziennie. Za to musi się ubrać, pożywić i cały dzień być cieniem swego pana. Angliki miewają po 20 — 30 takich cieniów, do każdej czynności inny. Gubernator, urzędnicy wyżsi podobno po 100 — 200 takich sługusów utrzymują. Jestto konieczne, bo popierwsze samemu coś sobie robić nie wypada, i gorąco; a powtóre Indyanin taki od wylewania jednego gatunku naczyń, już drugiego, choćby najpodobniejszego, nie tknie się.[no tak, nie dość, że samemu nic robić nie wypada, to jeszcze gorąco... ;)]
*
Portugalczycy przez nieobserwowanie tej zasady absolutnego rozdziału między białym a kolorowym człowiekiem, wsiąkli w społeczeństwo indyjskie, utworzyła się rasa mieszańców, których stanowisko wobec krajowców naturalnie zupełnie jest odmienne. Anglicy nie chcą tego dopuścić. Biały, żeniący się z kobietą, jak tu mówią, «kolorową», ipso facto wychodzi z kasty białych, traci prawo do wyższych urzędów, nie przyjmują go u siebie biali, staje się w całem słowa znaczeniu un déclassé, bo od białych odepchnięty, między tamtymi z pewnością nigdy przyjętym nie zostanie.[Zawsze jestem ciekawa najbardziej, czy ci biali, którzy popełnili taki rasowy "mezalians" aby na pewno tego żałowali ;)]
*
[Cejlon] Ale wnet po przyjeździe, jakiż czarodziejski widok odsłonił się nagle przed nami! Nasz język, język ludu północ zamieszkującego, jest przecież za ubogi, by w nim wrażenia, zbierane w krajach podzwrotnikowych, opisywać. Choć, przepraszam, zbyt ogólnie się wyraziłem: to nie język temu winien, ale ten, co nim władać dostatecznie nie umie. Cóż ja biedny mam powiedzieć o tej wyspie, którą, niestety, na zawsze opuszczam? Chwalić, opisywać w tych razach, jest to rodzaj bluźnierstwa. To są rzeczy tak wspaniałe, że trzeba je widzieć własnem okiem, by dopiero mieć pojęcie o tem, ile nam północnym mieszkańcom potrzebaby czasu, by oko nasze przyzwyczaiło się patrzeć na te wspaniałości, by pamięć nasza potrafiła zachować choćby mgliste wspomnienie tych przepychów...[dobrze prawi, polać mu! Często nie potrafiłam właściwego dać rzeczy słowu. Ale to nie zawsze wina języka - częściej moja, bo niedouczonam...]
*
[Cejlon] Przed laty uprawiano tu kawę; na początku tego dziesięciolecia rzuciła się zaraza, owad jakiś dopomógł; dziś ani śladu kawy niema na całej wyspie, rzucono się więc do uprawy ryżu i herbaty. Udaje się to doskonale, herbata jednak tutejsza, jak i indyjska, znacznie się rożni od chińskiej, ma smak i aromat bardzo silny, korzenny, nieprzyjemny. [i tak zostało po dziś dzień. Dlatego Anglicy i Hindusi nie pijają herbaty czystej, naturalnej, tylko zawsze słodką z mlekiem - jakoś smak tego paskudztwa trzeba poprawić...]
*
[Półwysep Malajski] Zresztą jest ten półwysep do dziś niepodległym, wnętrze jego wcale prawie nieznane, a nawet rzadko zamieszkałe. Siedzą tu Malajczycy, rasa zbliżona raczej do semickich. Lud to ciemno - oliwkowo – bronzowy, dziki, zły, leniwy. [No tak. Ciekawe, jak to okupant zawsze potrafi sobie wytłumaczyć, że tylko pomaga tym złym, głupim, leniwym, dzikim etc. plemionom... Jeszcze ciekawsze, jak łatwo takie sądy uznane zostają za Prawdę]
*
Penang, to pierwsza na naszej drodze ku Wschodowi placówka chińska; powiedzmy dokładniej: to już dziś prawie wyłącznie chińskie miasto.[...] w barkach, dopływających pod statek, widzisz poważnie z parasolem siedzących kupców Chińczyków, w powozach jeżdżą Chińczycy, na poczcie i telegrafie urzędnik Chińczyk, w sklepie Chińczyk, w pałacach, pałacykach i willach — wszędzie już zbogaceni i bogacący się Chińczycy. Tutaj już obok nielicznych Europejczyków, zagarnęli handel i rzemiosła Chińczycy. Wyznaję, że z ciekawością i pewnym strachem przypatruję się tej rasie — boć ich narodem nazwać trudno [no pewnie, tylko w Europie bywają narody :P] — i stawiam sobie pytanie, czy się spełni proroctwo Hübnera i wielu innych, że oni to są przyszłymi władcami świata. Obok Hindusów, a nawet Malajczyków, Chińczycy ci na herkulesów patrzą. Tu wyłącznie imigrują Chińczycy czystej krwi, tj. mieszkańcy środkowych a głównie południowych prowincyj cesarstwa Niebieskiego. Kolor ich ciała niekoniecznie odpowiada utartej nazwie «ludzi żółtych»; często jest prawie biały, zwłaszcza u bogatszych, zresztą silnio opalony, z zakrojem oliwkowo - żółtawo - cynamonowym. Twarze brzydkie [sobie się przyjrzyj, gamoniu], choć nie takie karykaturalne, jak je sobie zwykle wyobrażamy. To co się widywało z Chińczyków w Europie, zupełnie zdaniem mojem nie daje wyobrażenia o ogóle. Co dotąd widziałem i widzę (mamy ich około 80-ciu na statku, robotników wracających już z zarobkowania kilkoletniego do ojczyzny), to typ rosły, barczysty, twarz podługowata raczej niż okrągła, oczy prawdziwe chińskim sztychem wycięte, nosy proste, dość długie i wyraziste, w profilu nie brzydkie, zprzodu trochę rozpłaszczone i perkate, włosy krucze, płeć niebrzydka, budowa często atletyczna. Bogaty Chińczyk, przyznaję, że bardzo brzydki i niesympatyczny, bo tłusty, twarz zwykle obrzękła, oczy sadłem zalane, o brzydkim, zwierzęcym wyrazie. [tłuści bogacze nie tylko w Chinach są brzydcy i nalani...]
Choć co prawda trudno bardzo ogólnikowo o Chińczykach mówić, boć ich jest 400 milionów — wieleż w tem typów i odcieni być musi? [wreszcie jakieś cokolwiek mądrzejsze zdanie!...] Między tymi niewieloma, których widzę, wieleż już różnorodnych typów? Spoglądają na Europejczyka śmiało, jeżeli nie bezczelnie i hardo; tu już ustały owe spojrzenia lękliwe, choć często skrycie nienawistne, ale zawsze pokorne, Egipcyan, Hindusów lub Singalejczyków — przypominające tak często spojrzenie sarny lub gazeli. Tutaj też zdaje mi się można na czas pewien pożegnać się z tem, co prawdziwe, według naszych pojęć, malownicze, klasyczne w liniach i układzie. Chińczyk nie ma ani w sobie, ani w otoczeniu nic malowniczego [nic dziwnego, skoro jest taki brzydki ;)]. Jego dom bogaty na zewnątrz, pełen tajemniczości, ale nie malowniczy — każdy dom wygląda na sklep, każdy sklep na dom prywatny. Grupa Hindusów lub Singalejczyków, kapłanów Buddy w żółtych togach, lub brahminów, a choćby fellachów, czy oni śpią, czy jedzą, czy rozmawiają lub marzą, ma zawsze w sobie coś poetycznego, będzie zawsze w liniach i układzie szlachetnie piękną. Tego o grupie ani Malajczyków, ani Chińczyków powiedzieć nie można; nawet Chińczyk, drzemiący na pokładzie, rozwalony na swojej rogóżce, nie umie być malowniczym — a proszę sobie przypomnieć owych Somalisów, co z nami jechali, w białych greckich togach: istne hebany adonisy! Tamto rasa wielkich panów, choć nagich — to rasa dorobkiewiczów [no przecież na Płw. Malajski nie emigrowała szlachta, tylko chamstwo, właśnie po to, żeby się dorobić...]. Pieniądz, za którym się przez generacye goni, wybija swe piętno nietylko na duszy, bardziej może jeszcze na ciele. A do jakiego stopnia u Chińczyka żądza pieniędzy dominuje, jak zasadniczym czynnikiem w jego życiu jest chciwość, służy mi za dowód, że od wyjazdu z Penang wszyscy na zabój grają. Kucharz chiński — którego każda kompania nawigacyjna utrzymuje osobno dla jadących każdorazowo Chińczyków, i który tem samem jest prowodyrem między nimi — kucharz ten otworzył natychmiast rodzaj rulety na pokładzie. Dzień cały i część nocy ruleta oblężona. Stawki sięgają do 25 dolarów (50 złr. w. a.). Często podobno się zdarza, że taki cooli przez kilkoletnią pracę uciuławszy jakiś kapitalik, który wiezie do domu, by tam z żoną i dziećmi żyć w spokoju, zostawi w rulecie okrętowej owoc długiej i ciężkiej pracy, i ledwie dotarłszy du brzegów ojczyzny, a często i przedtem, zawracać musi i nanowo tułacze rozpoczynać życie, by coś na stare lata zarobić [a to trafna obserwacja: Chińczycy to okropni hazardziści, a jak grają w karty czy w madżonga - to zawsze na pieniądze]. Mówią mi, że jeden z nich, zgrawszy się tak na statku, odebrał sobie życie. W to nie bardzo wierzę, boć wiadomo, jak Chińczyk dba o życie, a jeszcze bardziej dba o to, by złożyć głowę do wiecznego spoczynku na ziemi rodzinnej [w przeciwieństwie do wszystkich innych nacji, przepraszam, ras, które o życie wcale nie dbają ;)].
*
[Singapur][...]czekała nas jeszcze potyczka ze służbą chińską, która jest skądinąd wyborna, ale nietylko ani słówka po żadnemu nie umie, lecz nawet nazwiska swego pana przez Europejczyka wymówionego nie rozumie, bo mu nadaje nazwisko w swoim stylu, więc koniecznie jednozgłoskowe (mnie nazywano, jak się potem przekonałem, master Sa!)[mojego tatę nazywali Bai :D].
*
Odtąd, aż z powrotem do Bombayu, niewielu, może i żadnych nie będą mieli pasażerów austryackich, a zapewne tylko stado niezliczone Chińczyków, których nienawidzą, bo oni zapowietrzają statek na całe miesiące. Dziwną bo istotnie, zupełnie odrębną mają woń, po której Chińczyka między tysiącem poznaćby można; całe Chiny tak samo pachną.[a to ciekawe szalenie, bo przecież Chińczycy twierdzą, że to biali śmierdzą :D]
*
Nasi książęta syamscy obiadują zawsze z nami w towarzystwie tłumacza i sekretarza. Starszy z książąt, lat około 19 — 20 (wczoraj mu się przedstawiliśmy), wygląda wprawdzie na małpę, ale jest zupełnie cywilizowany.[sam wyglądasz na małpę!...]
*
Wogóle Chińczyk, choćby najuboższy, zupełnie inaczej Europejczyka, nawet tu, poza swym krajem, traktuje, niż np. Hindus. U tego uniżoność, pokora — Chińczyk tylko w potrzebie i to wielkiej umie być pokornym, zresztą jest sztywny i dumny. Dlaczego - bo też miałby być pokornym, kiedy przyparty do muru bez ogródki mówi, że rządu angielskiego się nie boi, ani go zbytnio słuchać nie myśli, bo za pieniądze zawsze sobie z nim poradzić można. Może przesadzone nieco to twierdzenie, coś prawdy jednak w tem jest. [A wolałby biały mieć do czynienia z pokornymi Obcymi niż z hardymi i bogatymi...]
*
Przy tym ostatnim obiedzie podano wszelkie możliwe i niemożliwe łakocie i przysmaki, na jakie się podrównikowe okolice tylko zdobyć mogą. Między innemi korzenie lotusu — nieświetne [po pierwsze nie korzenie, tylko kłącza, a po drugie pyszne - się nie znasz :P], biały łosoś i doskonały burian planta, niby najlepszy owoc na świecie — czosnkiem go tak czuć, że ani weź w usta [mnie się bardziej kojarzy z cebulą :D]; ale mangostiny pyszne [no ba! Smaczelina rządzi!]!

Przyjemność tę będę Wam dawkować powoli - w następnym odcinku wrażenia z Bangkoku :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.