Za dwa dni gram dwa numery podczas takiego a takiego koncertu! - emocjonuje się ZB. Uwielbia grać na saksofonie i choć urozmaicanie mi muzyką wieczoru jest bardzo ważną częścią jego życia, to jednak lubi estradę, tłumy, oklaski, bisy i cały ten blichtr.
Podśmiewam się z odrobinę z tego podekscytowania, bo przecież ZB występuje od dobrych trzydziestu lat, więc cóż to dla niego za nowina? Ale oczywiście jestem szalenie dumna, że jest niezły, że to kocha, że oboje czujemy podobnie muzykę i cieszę się, że znów został wybrany jako solista.
Dwa dni upływają nam na ciągłym ćwiczeniu tych samych dwóch kawałków, a zwłaszcza tego jednego, który ZB jakby trochę mniej zna. Przygotowania idą pełną parą - znów trzeba się ubrać jak człowiek, a nie na sportowo czy w dżinsy; znów trzeba pamiętać, żeby zabrać zapasowy stroik itd.
Rano ZB zaprowadził Tajfuniątko do przedszkola i zaczął się na spokojnie pakować. Zapytałam o nuty, o stroik, a potem uciekłam do pokoju, bo był taki zirytowany, że sto razy pytam go o to samo. Pokazał się jeszcze w pełnej gali (do schrupania, mówię Wam!), a po krótkim pożegnaniu pognał na koncert. Pięć minut później drzwi znów się otwarły. ZB z grobową miną pyta: czy wiesz, czego zapomniałem?
Nie musiałam się nawet zastanawiać.
Saksofonu.
Tak. Chciał pójść na własny koncert bez instrumentu.
Pocałowałam, powiedziałam, że kocham bez względu na ubytki w istocie szarej i pocieszyłam: jak to dobrze, że zorientowałeś się ZANIM dotarłeś do filharmonii...
A tutaj inne dwa kawałki z jego repertuaru:
Wszystkiego muzycznego w dniu świętej Cecylii!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.