A kiedy na samą myśl o chińskim żarciu, sosie sojowym i drobinkach mięsa w daniu, które miało być mięsne, chcesz wracać do kraju, zamiast tego wybierasz się do "swoich". Czyli do ujgurskiej knajpy. W niej szaszłyk to naprawdę szaszłyk, a nie dwa cieniusieńkie plasterki mięsa cudem nawleczone na patyczek. W niej danie z baraniny to danie z prawie stuprocentową zawartością mięsa. W niej nawet sałatka smakuje lepiej - bo prawie jak swojski winegret. A to pieczywo!
Kiedy już się nacieszę takim żarciem mogę bez żalu wrócić do misienów i zup na wodzie.
Czyżbym widziała tam pilaw?
OdpowiedzUsuńtak! :) I pieczywo, pieczywo najważniejsze :)
UsuńOj, chyba się znielubimy...
OdpowiedzUsuńjak tam kuchnia w Bhutanie? :P
UsuńNudna? Poza tym, jak będziesz ze mną w Bhutanie, to Cię zabiorę do dobrej knajpy. A Ty się ujgurską nie chwaliłaś :(
Usuńodkryliśmy ją jakoś w styczniu :)
Usuń