Ktoś coś pisze, ktoś inny czyta i zachęca do tego samego znajomych, ci znajomi znowu zachęcają, wiecie, jak to jest. Kiedy zaczęłam pisywać bloga było to tylko dla mnie. Później było dla rodziny i przyjaciół, a później - sami wiecie. Cieszą mnie komentarze, cieszą pytania, cieszą ciekawe odblogowe znajomości. Cieszą też statystyki, dzięki których wiem, że jest Was coraz więcej. Ale naj- najbardziej ze wszystkiego raduje mnie, jeśli kogoś faktycznie zainspirowałam, pozwoliłam zobaczyć coś innymi oczami. Czasem ktoś się ucieszy z jakiegoś przepisu z szeroko pojętej kuchni azjatyckiej. Czasem ktoś podziękuje za jakąś legendę czy ciekawostkę.
Niedawno dostałam najładniejsze podziękowania z możliwych - dziełko inspirowane jednym z moich wpisów, Trawą mandarynek konkretnie:
Żeby nie było - to dzieło Polaka, nie Chińczyka. Pewnie właśnie dlatego założenia kaligraficzne są potraktowane hmmm... współcześnie. Co swoją drogą daje do myślenia - ja, antytalent graficzny, nie wpadłam na to, że można i tak.
Właśnie dlatego piszę i nie chowam w szufladzie.
Boże, nie wierzę... Może napiszę coś mądrzejszego, ale na razie muszę chyba ochłonąć ;-) Trafiłam na bloga... przypadkiem. Strasznie się cieszę, że spełniasz marzenia, pozdrawiam serdecznie: krakowski mól.
OdpowiedzUsuńpisanie "mądrzejszych cosiów" jest zdecydowanie przereklamowane :) Dziękuję z miłe słowa :)
UsuńPiękny prezent! A ja sobie tak po cichutku... Może się tak mandaryńskiego zacząć uczyć? Dla mnie to takie szczebiotanie papużek.. I to cudne " sz". Pozdrawiam .
OdpowiedzUsuńI co, zaczęłaś? ;)
Usuń