Przyzwyczailiście się już do tego, że 25 każdego miesiąca (jeśli zdążę) powstają wpisy do akcji W 80 blogów dookoła świata. Tak jest i tym razem; znów temat trochę inny niż zwykle. Jednocześnie jednak - bardzo mój. Bo przecież kocham Yunnan! Inna rzecz, że zawężenie ulubionych produktów do zaledwie trzech było sporym wyzwaniem. Stwierdziłam, że ograniczę się do tych, z których Yunnan naprawdę słynie. No i wykluczyłam żarcie. O yunnańskim żarciu i tak u mnie bez przerwy... Tradycyjnie już na dole wpisu znajdziecie linki do innych wpisów naszej grupy blogerów.
Co więc w Yunnanie pokochałam?
1. Pu'er
Zgodnie ze zwyczajem, chińską herbatę dzieli się na 6 podstawowych typów: białą, żółtą, zieloną, czarnosmoczą (wulong/oolong), czarną i czerwoną. Tu mała zagwozdka: dla Chińczyków czerwona herbata to ta, którą Europejczycy nazywają czarną, a czarna to ta, którą w Polsce zwykło się nazywać czerwoną. Najsłynniejszą czarną chińską herbatą jest pu'er - sfermentowana herbata, mogąca leżakować latami i z każdym rokiem nabierająca smaku. W Polsce jest sprzedawana w wersji sypkiej albo - co gorsza - torebkowej i reklamuje się ją jako herbatę odchudzającą. Większość znanych mi Polek pije ją "z musu", bo wprawdzie niedobra, ale za to odchudza... Dodaje się do niej skórki pomarańczy czy inne aromaty cytrynowe, co dla każdego Yunnańczyka jest żywym dowodem na to, że Polacy to barbarzyńcy.
Prawdziwy, dobry pu'er wygląda tak: Jak widać, liście nie są luzem, a zostały warstwa po warstwie sprasowane w tzw. ciastko. Sprzedaje się te ciastka opakowane w bibułę, a następnie wkłada do pudełka bądź okłada liśćmi bananowca czy innego bambusa:
Z takiego ciasteczka przy pomocy specjalnego noża do herbaty oddziela się warstwy, starając się nie uszkodzić nadmiernie liści, a później parzy. Z parzeniem też nie hop-siup. Pu'er można parzyć, w zależności od jakości, od piętnastu do nawet sześćdziesięciu razy. Pierwsze parzenie to w ogóle nie parzenie, a budzenie herbaty - napar należy wylać. Pierwsze parzenia właściwe trwają sekundy, bo herbata jest niemożebnie mocna. Z czajniczka, w którym parzymy, przelewamy napar natychmiast do większej czarki, z której dopiero nalewamy napar do czarek gości. I tak parędziesiąt razy - oczywiście, z czasem parzenia zaczynają być dłuższe, ale naprawdę nijak się to ma do "zalej wrzątkiem i parz pod przykryciem 3-5 minut"...
I już mam taki długi wpis, a przecież nawet jeszcze nie zaczęłam pisać o podziale na pu'ery "surowe" i "gotowane", o różnych ciekawostkach typu pu'er dojrzewający w bambusie albo w mandarynce. Nie zaczęłam nawet o imponderabiliach herbacianych ani o tym, że herbatą można się upić. No i najważniejsze: że pu'er jest jedną z najpyszniejszych herbat świata...
2. Jadeit
Ten południowo-zachodni kawałek Yunnanu, który graniczy z Birmą - to jest najbogatsze bodaj miejsce w Chinach. Tu bowiem wydobywa się jadeit. Nie pospolity nefryt, a właśnie jadeit, najcenniejszy żad na świecie. Jadeit to bogactwo i duma Yunnanu. Surowca coraz mniej, więc drożeje on niemal z dnia na dzień. Kamienie, które dawniej każdy szanujący się jubiler odrzucał ze wzgardą, dziś są troskliwie szlifowane i zmieniane w małych buddów czy delikatne perełki.
W Kunmingu sklepy z jadeitem są wszędzie. WSZĘDZIE. Wielkie salony z subiektami odzianymi w garnitury i małe sklepiki prowadzone przez staruszków z dłutkiem w dłoni. Wielkie hale i małe stoiska na targach. Wielomilionowe rzeźby nefrytowe, pyszniące się w holach nowobogackich i delikatna jak skrzydła ważki biżuteria. Są także sklepy kamienne, w których można kupić kawał skały z domniemanym jadeitem w środku.
No i... oszuści. To chyba oczywiste - skoro jadeitu coraz mniej to wiadomo, że nie na każdym straganie znajduje się prawdziwy kamień. To trochę jak z polskim bursztynem. Niby wszyscy wiedzą, jak bursztyn wygląda, a i tak niejeden dał się nabrać na sprasowaną mechanicznie żywicę. Biada ci, jeśli nie jesteś specjalistą - nie rozpoznasz, czy to jadeit, czy nefryt, czy jakiś mniej cenny, a dobrze oszlifowany minerał.
Ja bym w życiu nie robiła poważnych jadeitowych zakupów. Całe szczęście, dostałam piękną bransoletkę (na pewno prawdziwą!) w prezencie. Bransoletka ta dba o mnie tak samo, jak ja o nią i przynosi mi szczęście.
3. Yunnańskie Białe Lekarstwo
W 1902 roku słynny medyk Pieśń Lśniącej Pieczęci 曲焕章 po wielu latach prób i błędów opatentował "lek stu skarbów". Medyk ów to ciekawa postać - choć sam zajmował się wcześniej głównie urazami i opierał się wyłącznie o tradycyjną medycynę chińską, w pewnym momencie udał się w podróż w górskie ostępy Yunnanu. Zetknął się tam z szamanami i znachorami, którzy znacznie poszerzyli jego wiedzę na temat ziół i sposobów leczenia. Później ten swój "lek stu skarbów" jeszcze ulepszył, a ulepszoną recepturę oddał do zbadania placówce rządowej. Ta wystawiła pieczątkę, że lek się nadaje i już w 1917 roku rozpoczęła się masowa produkcja i dystrybucja lekarstwa po całych Chinach. Pieśń Lśniącej Pieczęci nie ustawał w wysiłkach; aż do śmierci próbował ulepszać recepturę. To ukochane dziecko medyka szybko odniosło sukces - zaczęto je sprzedawać i zagranicą, głównie w krajach Azji Południowo-Wschodniej. Z wielkich zysków korzystał w sposób nader szlachetny, ofiarowując wielkie ilości leku uwikłanym w wieloletnią wojnę wojskom rządowym.
Gdy komuniści wygrali i zaczęli rządzić, żona naszego lekarza postąpiła bardzo politycznie i podarowała "krajowi" recepturę na nasze lekarstwo. Od 1955 roku Yunnańskie Białe Lekarstwo mogło więc być produkowane we wszystkich zakładach farmaceutycznych w całym kraju.
No dobrze, ale to lekarstwo w ogóle leczy?
Przede wszystkim jest znakomitym środkiem przeciwkrwotocznym, chętnie wykorzystywanym przez żołnierzy. Poza tym pomaga w gojeniu kontuzji, opuchlizn itd. Ja spotkałam się z nim po raz pierwszy, gdy skręciłam nogę w kostce. Dzięki temu lekowi po trzech dniach psikania i czterech dniach naklejania plastrów mogłam normalnie chodzić. Ale ja to nic! Tak naprawdę lekarstwo zyskało prawdziwą sławę dlatego, że w latach '40 XXw. uratowało nogę pacjentowi, któremu francuscy lekarze powiedzieli, że jedyna nadzieja w amputacji... Więcej - w anglojęzycznej wiki.
Tak, tak. W Yunnanie da się żyć. A przecież nawet nie zaczęłam mówić o jedzeniu... ;)
A tu linki do innych wpisów powstałych w ramach dzisiejszej akcji:
Austria: Viennese breakfast - 3 austriackie produkty - marki
Francja: Francais-mon-amour - Moje ulubione produkty z Francji; Love for France - Moje ulubione francuskie kosmetyki; Francuskie i inne Notatki Niki - Moje trzy ulubione morskie produkty z Francji; Między Francją a Szwajcarią - Moje ulubione francuskie produkty; Blog o Francji, Francuzach i języku francuskim - Moje francuskie TOP 3, czyli jak zatrzymać przy sobie Francuza; Madou en France - Ekosprzątanie, czyli moje ulubione francuskie produkty do domu
Gruzja: Gruzja okiem nieobiektywnym - Gdy mi ciebie zabraknie...
Hiszpania: Hiszpański na luzie - Trzy pyszne hiszpańskie produkty
Irlandia: W Krainie Deszczowców - Moje trzy ulubione irlandzkie produkty
Kirgistan: O języku kirgiskim po polsku - Moje ulubione produkty z Kirgistanu
Niemcy: Niemiecka Sofa - 3 rzeczy z Niemiec; Niemiecki po ludzku - 3 ważne dla mnie niemieckie produkty; Językowy Precel - Moje 3 ulubione niemieckie produkty;
Norwegia: Pat i Norway - Trzy ulubione norweskie produkty
Szwajcaria: Szwajcaria moimi oczami - Moje trzy ulubione szwajcarskie produkty; Szwajcarskie Blabliblu - Mój osobisty top 3 szwajcarskich produktów
Szwecja: Szwecjoblog - 3 ulubione wynalazki ze Szwecji
Turcja: Turcja okiem nieobiektywnym - Smak i zapach granatów
Wielka Brytania: Angielska Herbata - Moje trzy brytyjskie naj; Angielski C2 - Moje 3 ulubione; Head Full of Ideas - Moje 3 ulubione produkty z Wielkiej Brytanii
Wietnam: Wietnam.info - 3 produkty z Wietnamu, które warto polubić
Włochy: Studia,parla, ama - W 80 blogów dookoła świata, czyli moje trzy ulubione włoskie produkty
Jeśli podoba Wam się akcja W 80 blogów... i chcielibyście dołączyć, zapraszamy: blogi.jezykowe1@gmail.com
Z ciekawością czytam regularnie Twojego bloga i już nie pierwszy raz uderza mnie użycie słowa "imponderabilia" zamiast "utensylia". Czy to celowa zabawa słowem, czy jednak pomyłka? :)
OdpowiedzUsuńOch, imponderabilia są wykorzystane z pełną premedytacją! Wprawdzie są jak najbardziej rzeczywiste i uchwytne, ale wywierają wielki wpływ na to, czy parzenie herbaty jest tylko parzeniem, czy już ceremonią herbacianą. Utensyliów używam, gdy po prostu tę herbatę parzę, ale gdy ma ona być ceremoniałem i misterium - korzystam oczywiście z imponderabiliów. Oczywiście, to taka moja zabawa słowem... ale wydaje mi się, że w ceremoniale herbacianym nawiązanie właśnie do nieuchwytności i do tego, że same sprzęty nie wystarczą, bo potrzebne są również gesty, atmosfera itd. - to właśnie są moje "herbaciane imponderabilia".
UsuńDziękuję za fragment o herbacie :)
OdpowiedzUsuńCała przyjemność po mojej stronie :)
UsuńUwielbiam biżuterię i dekoracje z jadeitu! Bardzo to orientalne i, fakt, kruche, ale przepiękne. <3
OdpowiedzUsuńMoje chińskie koleżanki mówią, że jadeit wcale nie jest kruchy, tylko moja gestykulacja zbyt rozwinięta...
UsuńKilka lat temu miałam "przyjemność" próbowania takiej prawdziwej prasowanej Pu'er. Lepsza od tego co mają w sprzedaży sklepowej ale nadal dobrowolnie po nią nie sięgnę ;)
OdpowiedzUsuńJadeit i nefryt kojarzą mi się z Chinami, zwłaszcza starożytnymi i lekkim bzikiem jaki ten kraj ma ich punkcie.
O tym cudownym lekarstwie dasz jeszcze jakiś osobny wpis, bo mnie bardzo zaciekawiłaś?
Ech, z tym pu'erem to jak z kaszanką - albo się kocha, albo nienawidzi ;) Ja kocham - a naprawdę dobra i dobrze zaparzona jest RE-WE-LA-CYJ-NA! Jeśli chodzi o żady - to nie lekki bzik, to ogromny bzik. Udzielający się, nie powiem ;)
UsuńA o lekarstwie wpis "pisze się" już około roku, ale... cóż, musi jeszcze poczekać :D
Wpadnę kiedyś do ciebie na herbatę to zrobisz mi taką po twojemu parzoną :)
UsuńZapraszam, zapraszam :) Mam herbat tyle, że starczy na ładnych parę dni parzenia :)
Usuń"budzenie herbaty", "lek stu skarbów", "Pieśń Lśniącej Pieczęci" - widzę tutaj potencjał do napisania pięknej baśni :)
OdpowiedzUsuńDosłowne tłumaczenia nazw chińskich potrafią brzmieć szalenie romantycznie :)
UsuńTo samo pomyślałam! Xiaotai koniecznie napisz książkę dla dzieci! :)
Usuń:D Pożyjemy, zobaczymy ;)
UsuńMnie też jakoś te ciekawostki z tego odcinka akcji jakoś tak magicznie u Ciebie wybrzmiały :)
UsuńA to już zasługa zupełnie magicznego i baśniowego Yunnanu :)
UsuńBardzo ciekawy tekst. Zainteresowała mnie herbata, czy można kupić takie "ciasteczka" w Europie?
OdpowiedzUsuńNawet w Polsce! (https://eherbata.pl/pu-erh-chi-tse-beeng-cha-357g-268.html). Wiem, że na pewno jest dostępna w Niemczech, Francji i Hiszpanii (duże skupiska Chińczyków).
UsuńChciałabym kiedyś spróbować dobrej chińskiej herbaty, zaparzonej ze znawstwem, ech... ^^*~~
OdpowiedzUsuńZapraszam, zapraszam :)
UsuńNie znając chińskiego, na pewno nie domyśliłabym się, że te "placuszki" to po prostu zapakowana herbata... dobrze, że uczysz nas takich rzeczy, kto wie kiedy może się przydać ;)
OdpowiedzUsuńO jeden szok kulturowy mniej po przyjeździe do Yunnanu :)
UsuńPiłam raz pu'er torebkowy i mi w ogóle nie smakował, już wiem dlaczego... faktycznie jesteśmy herbacianymi barbarzyńcami.
OdpowiedzUsuńHerbata torebkowa, brrr...
UsuńZaintrygowało mnie to Białe Lekarstwo- toż to skarb mieć coś takiego! Jeśli faktycznie działa w tak ekspresowym tempie, to powinno być stosowane gdzie tylko się da!
OdpowiedzUsuńW Yunnanie jest stosowane bardzo powszechnie, np. jest dodawane do plastrów, żeby się szybciej rany goiły, na jego bazie powstają medykamenty dla sportowców itd.
UsuńA są jakieś herbaty sprasowane w cegieĺki?
OdpowiedzUsuńWłaśnie nasz yunnański pu'er może mieć nie tylko formę "ciasteczek", ale i cegiełek, pralinek, tykw itd. Jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia twórców ;)
UsuńAleż bym chciała spróbować takiej prawdziwej yunnańskiej herbaty, tej sprasowanej w kształt ciastka... Lubię wszelkiego rodzaju herbaty, ale coś czuję, że taka prawdziwa, parzona w ten specjalny sposób, stałaby się szybko moją ulubioną,
OdpowiedzUsuńYunnan czeka :)
UsuńMoja mama też ma bransoletkę, której prawie nigdy nie zdejmuje. W Wietnamie taka biżuteria też jest bardzo popularna. :) Miałam swego czasu zagwozdkę co do jadeitu i nefrytu, bo często występują w j. angielskim pod wspólną nazwą "jade", a potem tłumacze, idąc na łatwiznę tłumaczą to jako jadeit, podczas gdy prawidłowa polska nazwa to "żad", ale słowo jest prawie nieużywane.
OdpowiedzUsuńOpis lekarstwo brzmi bardzo ciekawie. Nigdy o nim nie słyszałam. :))
Wszystkie kobiety w mojej chińskiej rodzinie noszą jadeit; ja jakiś czas temu zdjęłam, bo jednak nie jestem wystarczająco subtelna i delikatna...
UsuńAlbo tak Ci się tylko wydaje. ;) Ja wciąż marzę o swojej bransoletce, ale podobno lepiej taką dostać niż kupić, więc czekam. ;)
UsuńUznałam, że może jednak ściągnę, jak przywaliłam bransoletką w wok w trakcie zmywania...
UsuńA co to za chińska herbata, która jest sprzedawana luzem? Np w takich zielonych, plastikowych opakowaniach?Kolor zielono-zgniło-trudny-do-określenia, listki zwinięte w ślimaki? Moja rodzicielka przywiozła kiedyś taką z Chin, ale bez instrukcji obsługi ;). Pu'er piłam raz, bez saszetek, ale i bez prasowania. Chętnie poczytałabym więcej na temat herbaty.
OdpowiedzUsuńKolor opakowania niestety nie pomaga, ani to, że jest sprzedawana luzem - tak są sprzedawane prawie wszystkie herbaty w Chinach. Bardziej kolor - jeśli nie jest to świeża zieleń, to najbardziej prawdopodobna wydaje się herbata czarnosmocza, czyli oolong. Z drugiej strony, w ślimaczki mogą być poskręcane różne typy herbaty od zielonej (np. Wiosna Malachitowego Ślimaczka http://baixiaotai.blogspot.com/2014/08/parzenie-wiosny-malachitowego-slimaczka.html) przez oolongi aż po czarne. Całkiem sporo wpisów okołoherbacianych można znaleźć u mnie pod hasłem "herbata"; polecam też blog Morze Herbaty.
UsuńBardzo lubię herbaty, ale cały czas mam wrażenie, że źle je pijam. Chętnie napiłabym się tej yunnańskiej pu'er.
OdpowiedzUsuńZapraszam do Yunnanu :)
UsuńNie wiem dlaczego do tej pory nie skojarzylam faktów i nie wzięłam Cie za herbacianego eksperta!! Przeczytam wszystkie Twoje wpisy herbaciane jeszcze raz, zrobię notatki i będę z nich korzystać bo mieć taką wiedzę w zasięgu monitora i z niej nie skorzystać - profanacja :) I uważam, ze lekarstwo o którym pisałaś powinno być stosowane na światową skalę :)!
OdpowiedzUsuńZ tym ekspertem to może trochę na wyrost - w końcu znam się trochę tylko na chińskich herbatach :) Ale chętnie pomogę i odpowiem na ewentualne pytania :)
UsuńNiesamowicie ciekawe są Twoje wpisy, Xiaotai! Herbata, lekarstwo, kamień, wszystko jest odrobinę mistyczne i jak w baśni :) Bardzo mnie zaskoczyłaś informacjami o herbacie (jeśli Polacy to herbaciani barbarzyńcy, to naprawdę nie wiem, do jakiej kategorii zaliczyć Francuzów, którzy wodę do herbaty gotują w garnku, bo rzadko mają w domu czajnik). Chętnie dowiem się jeszcze więcej!
OdpowiedzUsuńZapraszam na wpisy z kategorii herbata (do znalezienia na dole strony) :)
UsuńKazdy z tych punktow zasluguje na powiesc, a nie tylko na osobny wpis.
OdpowiedzUsuńCAly wpis super ciekawy i doprawdy zaskoczylo mnie w nich absolutnie wszystko. Picie hermaty to jednak cale misterium i w Europie chyba nigdy sie tego porzadnie nie nauczymy.
O, tak - parzenie i picie herbaty to ceremonia i misterium, a Europejczycy zazwyczaj o tym pojęcia nie mają. Dlatego staram się krzewić wiedzę herbacianą w narodzie :)
UsuńAż mam ochoty napić się raz z Tobą herbaty i słuchać Twoich opowieści o niej :)
OdpowiedzUsuńNo i proszę, Francuzi to nie tylko w bitwach o swój kraj się łatwo poddają, a nawet w walce o czyjeś nogi! W jakim kraju mi przyszło mieszkać ;)
Zapraszam, zapraszam :) A Francuzi... No cóż, generalnie Europejczycy często uważali amputację za "lekarstwo", a Chińczycy jedynie za ostateczność...
Usuń