2025-12-22

Gamelan Jazz Fusion

Jeśli szukacie muzyki rozjaśniającej te wczesnozimowe szarości, może to coś dla Was? Gamelan plus trio jazzowe na pewno dodadzą trochę słońca.
 

2025-12-20

尿泡梨 Kiszone gruszki

Kiedy życie podsuwa ci cytryny, zrób lemoniadę, a kiedy daje ci cierpkie, twarde gruszki? Och, pomysłów bez liku! W Polsce odpowiedzią mogą być gruszki w occie, alkohol, ocet, konfitury, dżemy, kompoty... Kunmińską oraz w ogóle yunnańską odpowiedzią będą przede wszystkim gruszki kiszone, których słodko-cierpko-kwaśny smak podkreśla korzeń lukrecji. Można je jeść bez dodatków albo typowo po yunnańsku - maczane w płatkach chilli.
W Kunmingu nazywa się je żartobliwie "gruszkami w moczu" 尿泡梨. Chodzi głównie o kolor zalewy, która po jakimś czasie nabiera intensywnej żółtej barwy, a także o dość intensywny i (dla nienawykłych) niezbyt przyjemny zapach, jednak drugie dno w wymowie - w dialekcie kunmińskim często się mazurzy bądź odwrotnie - wtyka sz lub cz zamiast s lub c. Tym razem produkt, który w Dali będzie się po prostu nazywał gruszkami moczonymi w wodzie 水泡梨, w Kunmingu jest gruszkami w moczu... 
Abstrahując od cokolwiek nieapetycznej nazwy: gruszki takie nie tylko są pyszną przekąską, ale również wspomagają pracę żołądka i śledziony, pomagają wytwarzać ślinę i gasić pragnienie, a dzięki dodatkowi lukrecji dodatkowo pomagają na gardło, oczyszczają płuca i przygaszają wewnętrzne gorąco. 
Dawnymi czasy, gdy gruszki były dostępne tylko na jesieni, kiszone stanowiły typowo zimową przekąskę; dziś są dostępne jak rok długi, jednak starzy kunmińczycy dopiero zimą nabierają na nie ochoty.
Tutaj możecie zobaczyć, jak je przygotowuje dalijska gospodyni. No i - nic prostszego niż samemu spróbować je przyrządzić! 

Składniki
  • niewielkie twarde gruszki z nieuszkodzonymi skórkami 
  • sól i przegotowana woda (proporcje jak do kiszenia ogórków) 
  • suszony korzeń lukrecji 
Wykonanie
  1. Rozmieszać sól z wodą i lukrecją. 
  2. Zalać całe, porządnie umyte gruszki i szczelnie zamknąć. 
Po dziesięciu dniach są już gotowe, ale są i tacy, którzy kiszą je dwa miesiące, zanim otworzą. Warto nastawić kilka słojów i popróbować ich na różnych etapach kiszenia - różnice w smaku i konsystencji są ogromne!

2025-12-18

Jedzenie z Simao 思茅菜

Dziś Międzynarodowy Dzień Migrantów. Ponoć co 35 osoba na świecie jest migrantem, żyje i pracuje poza krajem swojego pochodzenia. Migranci stanowią część populacji we wszystkich państwach na świecie. Z tej okazji mam dla Was okruch mnie kunmińskiej w stopniu, w jakim nigdy nie byłam bytomska czy krakowska. 
Wracałam właśnie z Tajfuniątkiem do domu. Spędziłyśmy całe popołudnie w pobliskim Zoo, ale nie w części zwierzęcej (niestety, boli), tylko w parkowej - z trawnikami, po których można brykać, drzewami chroniącymi przed palącym yunnańskim słońcem, głazami, po których dzieci normalnych rodziców mogą skakać, a dzieci tych nadopiekuńczych mogą tylko obserwować z zazdrością. Tajfuniątko się wyszalało, więc postanowiłyśmy tylko zostawić graty w domu i zabrać Tatę na dobrą kolację. To było jeszcze w czasie sezonu grzybowego, na początku września, więc wybraliśmy restaurację, w której poza zupełnie normalnymi pysznościami można jeszcze zjeść dobrze przyrządzone prawdziwki i inne leśne grzyby. Właśnie miałyśmy wejść do klatki schodowej, gdy dogoniła nas Huang Shan z córką Duoduo. Tak się składa, że mieszkamy na tym samym osiedlu i nie tylko my-matki się przyjaźnimy, ale i nasze córki. 
- Cześć! Dawnośmy się nie widziały (całe wakacje przecież)! 
- Och, tęskniłyśmy za Wami okropnie! 
- Co macie teraz w planach? 
- Idziemy na kolację. 
- My też! No to może razem? 
- Miałyśmy w planach dongbejskie pierogi (no tak, Północny Wschód specjalizuje się w daniach mącznych). 
- Eeeee, pierogi można zawsze! My chcemy iść na żarełko sezonowe. 
- To znaczy? 
- Grzyby i dużo warzyw na sposób z Simao. 
- Simao? Gdzie to? - pyta Huang Shan marszcząc brwi. 
- Simao czyli Pu'er, no wiesz, na południowym zachodzie Yunnanu. 
- I co oni tam jedzą? - Patrzę na nią z niedowierzaniem. 
- Nigdy nie jadłaś żarcia z Simao? Jak tyś się uchowała? A lubisz dajską kuchnię? Część smaków jest zbliżona. 
- No dosyć lubię, chociaż wolę nasze przyprawy z Zhaotongu (to "województwo" w stronę Syczuanu, czyli idziemy w zupełnie inną stronę nie tylko geograficznie, ale również jedzeniowo). 
- A chcesz spróbować? Zabierzemy was. - Huang Shan trochę się broni, ale jej córka już się cieszy, więc w końcu umawiamy się, że zgarnę tylko męża i pójdziemy razem na kolację. 
- A gdzie to jest konkretnie? 
- Restauracji z Simao jest sporo, ale akurat ta, do której się dziś wybieramy, jest w Kunmińskim Korytarzu 昆明走廊 (zagłębiu knajpek i jadłodajni rozmaitej proweniencji, jakości i zakresów cenowych). 
- Gdzie? 
- Nigdy nie byłaś w Kunmińskim Korytarzu? - dziwię się jeszcze trochę bardziej, bo jest to samo centrum miasta, a wybór restauracji jest tak ogromny, że w zasadzie każdy prędzej czy później tam trafia. No ale jak widać jednak nie każdy. To świetnie! W sumie się bardzo cieszę, bo mogę pokazać koleżance coś nowego. 
- To trochę za ulicą Sprawiedliwości, w sumie bardzo niedaleko. 
- No dobrze. A jak my się tam dostaniemy? Wy przecież nie macie ani auta, ani nawet skutera... 
- No jak to jak? Autobusem! - Huang Shan kręci z niedowierzaniem głową, ale godzi się na moją propozycję. 
Dziesięć minut później już siedzieliśmy wszyscy w miniautobusie linii 125 (takim mini, że większość moich polskich kolegów nie mieści się w nich na stojąco, chyba, że pochylają głowy jak Gandalf w norce Bilba). Mignęliśmy kartą autobusową za Huang Shan, bo ona jakoś dziwnie długo nie potrafiła zeskanować odpowiedniej aplikacji. Daję jej kuksańca i pytam: 
- No, przyznaj się, jak dawno nie jechałaś autobusem? - Zaczyna się śmiać. 
- Będzie z piętnaście lat! Najpierw skuterami, potem kupiliśmy samochód, a teraz znów często wybieram skuter, chyba, że jadę naprawdę daleko - ale wtedy metrem. Nawet nie wiedziałabym, którym autobusem mogę dojechać... - Spoglądamy na siebie i zaczynamy się chichrać. 
- Żeby jakiś obcokrajowiec mnie prowadził na żarcie, którego nie znam do knajpy, której nie znam, w miejscu, którego nie znam i w dodatku środkiem transportu, którego nigdy nie używam! - Śmiejemy się już w głos. 
Siadamy w restauracji; kelnerka z uprzejmą miną zwraca się do ZB i Huangshan, prosząc, by złożyli zamówienie. Huang Shan patrzy na mnie wymownie i stwierdza: ja to nawet nie wiem, od czego zacząć. ZB mówi do mnie: dla mnie tylko aorta, a ty sobie zamów co tam chcesz. Więc zamawiam: poza aortą prawdziwki smażone z czosnkiem i dużą ilością suszonego chilli, wołowinę smażoną z ziołami, pędy kolczocha, wybitne ziemniaki i zupę z zieleniny i tofu. Wszyscy wydają się usatysfakcjonowani; Huang Shan, bardzo wybredna jeśli chodzi o jedzenie, nakłada sobie drugą miseczkę ryżu, bo jedzenie jest tak bogate w różnorodne smaki i intensywne, że trzeba je przegryzać ryżem. Który swoją drogą też jest idealny. 
Kiedy ostatni plasterek borowików został znaleziony na półmisku i pożarty, odchyliłam się na ławie z uśmiechem aż ociekającym satysfakcją. 
- Smakowało? 
- O tak! - Wyrywa się Duoduo. Na co dzień jeszcze bardziej wybredna. - Mamo, przyjdziemy tu jeszcze? - Huangshan zerka na mnie zdumionym spojrzeniem i wzdycha: 
- Najwyraźniej tak. Ale następnym razem przyjedziemy skuterem! 

Od tej pory dość regularnie pytają mnie, czy mam jakieś nowe kulinarne odkrycia. A ja zawsze służę inspiracją. I choć nie zawsze moje ulubione restauracje stają się ich ulubionymi, jednak sam kierunek wymiany informacji jest dla nich źródłem nieustającej radości, a dla mnie - źródłem nieskrywanej satysfakcji.

2025-12-15

紫芽苞 Fioletowe pąki liści herbaty

Dzika herbata fioletowopączkowa to pewien bardzo nietypowy puer o wysokiej zawartości antocyjanidyn i flawanoidów. Pochodzi oczywiście z Yunnanu, choć próbuje się ją już podrabiać w innych miejscach. Ponieważ składa się z niedojrzałych pąków liści herbacianych, jest szalenie delikatna i świeża w smaku. W przeciwieństwie do najbardziej znanych puerów, nie zbiera się jej ze starodrzewu herbacianego, a z młodych drzew i krzewów z samym nastaniem wiosny (starym drzewom zabiera więcej czasu produkcja świeżych liści). Parzy się ją w 90 stopniach - wyższa temperatura oparzy listki, które nie tylko oddadzą gorszy smak, ale również stracą część wartości odżywczych. Na potrzeby gości chętnie się ją przyrządza w szkle lub białej porcelanie, żeby lepiej było widać zmiany w pąkach. Przed parzeniem warto niuchnąć i zerknąć - zwinięte listki wyglądają trochę jak nierozkwitły pąk różany, a pachną świeżą herbatą, nie puerem. Zwróćcie też uwagę na ich kolor. 
Jak w przypadku innych puerów, warto najpierw herbatę "obudzić" krótkim przelaniem gorącą wodą, którą od razu trzeba wylać. Dopiero za drugim razem mamy do czynienia z właściwym parzeniem - może ono trwać nawet minutę. Każde następne parzenie powinno być odrobinę dłuższe. 
Jest to rodzaj herbaty, który pojawił się na rynku stosunkowo niedawno. Te z najlepszych manufaktur zachowują cztery cechy uważane już przez Lu Yu za najcenniejsze: dzikość, fioletowa barwa, nieotwarte pędy i zwinięte liście (野者上,园者次; 紫者上,绿者次;笋者上,芽者次;叶卷上,叶舒次). Fioletowa obwódka na liściach jest całkowicie naturalna, choć spotykana na bardzo niewielu rodzajach drzew herbacianych. Te akurat rosną na wysokości 1500-3600 m.n.p.m., na zboczach górskich często otulonych mgłą, co utrudnia zbieranie (i niestety znacząco wpływa na cenę, która już z racji tego, że zbieramy same pąki liści jest wysoka). Co ciekawe, barwa będzie się pogłębiać w miarę parzenia, co za chwilę będzie doskonale widać na zdjęciach. Zbiera się ją dorocznie w okolicach Początku Wiosny czyli na początku lutego - każdego roku tylko ten jeden raz, co sprawia, że jest jeszcze droższa. Następnie suszy na słońcu zamiast w wokach, dzięki czemu zachowuje naturalny aromat. 
Nie sposób o niej zapomnieć. Nie trzeba jej pić codziennie (znaczy: nie uzależnia), ale z nadejściem wiosny chętnie wyciąga się ją z herbacianych składzików. Ja jednak tym razem uczciłam koniec pory deszczowej wyjątkowo w tym roku długiej - zaparzyłam sobie fioletowe pąki w pierwszy słoneczny weekend jesieni. I faktycznie - łagodny, słoneczny jej smak przypomina wiosnę w czarce. Nie da się jej parzyć wielokrotnie, bodaj po piątym parzeniu pąki nie nadawały się już do niczego, ale dopóki można było jeszcze parzyć, gdzieś tam brzmiały echa herbat białych i zielonych, a nie tylko surowych puerów. Są też tacy, którzy twierdzą, że czują w niej słodycz dobrych herbat czarnych, ale mówiąc szczerze - mnie bardziej podchodzi pod białą.
Te pędy, tak samo jak moje ulubione białe yunnańskie herbaty, są puchate.
Zobaczcie, jak fiolet wychodzi z ukrycia w miarę parzenia.
Tutaj pokazałam pąki po kolejnych pięciu parzeniach.
To była przyjemność nie tylko smakowa, ale i wizualna.

Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Herbaty!

2025-12-14

心猿意馬 małpie serce, końskie myśli

Kiedy mama poznała ZB, po kilku dniach uważnej obserwacji stwierdziła, że tak, pasujemy do siebie, ponieważ oboje mamy mrówki w tyłkach. O ile np. po angielsku idiom jest podobny (to have ants in one's pants), o tyle chiński jest zupełnie odjechany: 心猿意馬 [心猿意马] xīnyuányìmǎ znaczy dosłownie serce małpy, umysł konia. Oczywiście figlarnej małpy i cwałującego rumaka, a nie powłóczącej nogą szkapy czy leniwej szympansicy. Jednak znaczenie to jest poparte kilkoma innymi, m.in. byciem kapryśnym, hiperaktywnym, niekontrolowanym i awanturniczym. Jak rozbrykany Tygrysek. Co jeszcze ważniejsze, dla Chińczyków liczą się nie tylko dokonania danej osoby, ale również jej intencje czy też inklinacje, ponieważ 心意 xīnyì oznacza właśnie intencje. O ile po polsku patrzymy na rozbrykanego Tygryska lub trzylatka z czułością i pobłażliwością, po chińsku określenie to jest zdecydowanie pejoratywne, skojarzone z chaosem, niepewnością, nieuporządkowaniem i generalnie winniśmy raczej tego wszystkiego unikać. Sama fraza wytłumaczona jest bodaj najlepiej buddyjskim wierszem: 
卓定深沉莫测量, 
Niezłomne, głębokie, niezmierzone 
心猿意马罢颠狂 
Szaleństwo ducha ujarzmione. 

Tu właśnie klucz do zrozumienia pejoratywności związanej z idiomem: ideał buddyjski to przecież spokój, a wszelkich gwałtownych emocji najlepiej unikać. W kontekście nauki czy pracy powiedzenie nabiera odmiennego odcienia. Nie wystarczy ciężko pracować, wytrwale się uczyć; ważne jest również skupienie. Łapanie stu strok za ogon czy trwonienie czasu na niepożyteczne talenta jest uważane za taki sam błąd jak lenistwo. Tylko ujarzmienie własnego umysłu i skupienie na najważniejszych zdolnościach prowadzi do sukcesu. 
Szczerze nie znoszę tego powiedzenia właśnie za to. Dla mnie właśnie odkrywanie nowych dziedzin, nowych zainteresowań, nowych horyzontów jest najważniejszym zadaniem człowieczym. Emocja kieruje mnie tam, dokąd bałam się pójść; szaleństwo skłania mnie do ciągłych poszukiwań. Obym nigdy nie straciła ani małpiego serca, ani końskich myśli!
Czego sobie i Wam życzę w Międzynarodowym Dniu Małpy.

2025-12-12

targ w Fengqingu

Nie bylibyśmy nami (łasuchami), gdybyśmy nie odwiedzili w Fengqingu targowiska.
chrupiąca skóra wieprzowa na sposób z Baoshan
ryż dmuchany, kolorowy aż oczy bolą ;)
hmmm.... wolę sposób prezentacji udźców w Kunmingu, gdzie wiszą sobie ładnie zamiast leżeć na brudnym worze na ziemi...
yunnańskie marynowane gruszki 尿泡梨 

słynne śmierdzące tofu z Lushi
i oczywiście wszędzie rzepak
pewnie na każdym targu są też stragany, na których można od razu zaspokoić głód - tu oczywiście nasze krokiety z plackami oraz herbaciane jajka.
naleśniki grochowe
W Kunmingu już od dawna nie widziałam nikogo noszącego kosz zahaczony o czoło.
w ramach przednoworocznych zakupów trzeba się było zaopatrzyć w kłujące gałęzie, choć to akurat nie sosna yunnańska. Pewno jakaś yijska rodzina.

Niewiele było produktów, które by mnie zaskoczyły, ale i tak się cieszę, że się wybraliśmy, bo oczywiście się obkupiłam w gotowce na drogę. Niestety, nasz pobyt w Fengqingu i w ogóle w rejonie Lincang dobiegał już końca; krótkie wakacje pozwoliły nam ominąć uderzenie zimy w Kunmingu - dzień po naszym wyjeździe z dwudziestu stopni zrobiło się nagle zero,
ale już pięć dni później Kunming znów był ciepły i słoneczny. 

2025-12-10

Jarmark Miłorzębowy 文林银杏生活节

Po zamknięciu nieodżałowanej Nordiki straciliśmy jedyne miejsce w Kunmingu, które tradycyjnie organizowało jarmarki bożonarodzeniowe. Westchnijmy z żalem za czasami, gdy Kunming był jakby trochę bardziej międzynarodowy... I zerknijmy na Nowe. 
Od paru lat w centrum Kunmingu odbywa się bowiem Jarmark Miłorzębowy. Przy Szmaragdowym Jeziorze i wzdłuż Ulicy Lasu Kultury stają stragany z rękodziełem i przekąskami. Można oczywiście sarkać, że komercja i barachło, ale tak na mój gust od jarmarków świątecznych w Europie różni się przede wszystkim paletą smaków i kolorów - bo oczywiście trudno się spodziewać zapachu grzańca i pierników czy zielono-czerwono-białych świątecznych ozdóbek. Jednak sam klimat pozostaje dość podobny, a na niektórych straganach można wypatrzyć prawdziwe cudeńka.
Jarmark skończy się dopiero w pierwszy weekend stycznia, więc macie jeszcze sporo czasu, by się nim nacieszyć.

2025-12-08

Pagoda Literatury w Fengqingu

Kiedy tylko dotarliśmy do Mostu Błękitnego Smoka, od razu wiedzieliśmy, co będzie następnym celem naszej wycieczki: Pagoda Literatury
Znajdująca się na Górze Czerwonego Żółwia 红龟山 pagoda została wzniesiona w 1888 roku; ma siedemnaście poziomów i jest pusta w środku (nie można niestety się na nią wspiąć, bo nie zawiera klatki schodowej), a jej łączna wysokość to 35 metrów. Ma ciekawą formę: przez pierwszych dziesięć "pięter" powoli robi się coraz szersza, by od dziesiątego do ostatniego szybciutko się zwęzić. 
W 1948 roku uderzył w nią piorun powodując pożar, przez który spłonęła wewnętrzna drewniana konstrukcja wspierająca pagodę, a oprócz tego spłonęły zewnętrzne wywinięte dachy. Dopiero w 1982 roku władze objęły pagodę ochroną, a w 1983 roku nieco ją podremontowały. 
Dziś kilkukilometrowa trasa między Mostem Błękitnego Smoka, pagodą i opłotkami Fengqingu to piękny park nadrzeczny; zdecydowanie warto zostawić sobie godzinkę z hakiem na ten spacer.

2025-12-06

Most Błękitnego Smoka 青龙桥

W trakcie wycieczki do przepięknego Lushi szukałam Mostu Błękitnego Smoka. Nawet gdybym nie przeprowadziła kwerendy, dzięki której wiedziałam, czego szukać, to przecież opis tego zabytku był wymalowany na ścianie jednego z budynków w miasteczku:
Szukałam więc wytrwale, póki tubylcy nie powiedzieli, że tego mostu już tu nie ma i żebym poszukała w Fengqingu. Trochę mnie to zdumiało, ale spotkana w Fengqingu Lushinianka wytłumaczyła nam, o co chodzi. Otóż w 2004 roku stary most deska po desce został przeniesiony z wiosek po dwóch stronach Mekongu (należąca do Lushi 金马村 i należąca do Xiaowan 正义村). Przestał pełnić funkcję użytkową, więc zdecydowano, że zostanie przeprowadzony w inne malownicze miejsce o podobnej odległości między brzegami. Trafiło na przedmieścia Fengqingu i tam właśnie należało się wybrać, by go sobie obejrzeć. Dlatego też przybywszy do Fengqingu i posiliwszy się przepysznymi krokietami z plackami wzięliśmy taksówkę i podjechaliśmy zobaczyć cud qingowskiej inżynierii. Niby to tylko sześć kilometrów, ale chcieliśmy zdążyć, gdy było jeszcze dobre światło, a potem kombinować dalej. 
Most Błękitnego Smoka zbudowano w 1761 roku, a w qingowskich kronikach zachowały się wzmianki o dwóch poważnych remontach (1814 i 1844 rok), i dziesięciu pomniejszych. Nigdy jednak te remonty nie zaburzały pierwotnej konstrukcji, dzięki czemu można dziś zobaczyć i dotknąć prawdziwego, zabytkowego mostu południowo-zachodniego Yunnanu. Ma prawie sto metrów długości, trzy metry szerokości i jest zawieszony ponad 15 metrów nad korytem rzeki. My zwiedzaliśmy Fengqing w trakcie pory suchej, przez co tak solidna konstrukcja i wysokość mostu wydają się przesadzone i niepotrzebne. Widziałam jednak zdjęcia z czasu pory deszczowej i powiem szczerze - most nie wisi ani odrobinę za wysoko. 
Most wzmacnia 16 żelaznych łańcuchów ręcznie kutych, które w swej pierwotnej lokalizacji były bardzo niekonwencjonalnie przymocowano do brzegu: otóż wykuto w skale jaskinie w kształcie zwanym "byczym nosem", o których "przegrody nosowe" zahaczono łańcuchy - czternaście na dole, a dwa na górze. Kamienne filary umożliwiały przerzucenie mostu nad rzeką. Po obu stronach most zwieńczony jest sporymi pawilonami, które same w sobie są ciekawe - łatwo sobie wyobrazić, że w dawnych czasach pełniły rolę strażnic i rogatek jednocześnie. Tu wartownicy mieli swoje kwatery; most zamykano z nastaniem nocy i otwierano dopiero o świcie. Ze względu na długość mostu, wysokie brzegi i oczywiście znakomitą obsadę wież strażniczych, w razie ataku nieprzyjaciela nawet bardzo niewielka liczba wartowników mogła długo "trzymać fort". Podsumowując: za Qingów była to bodaj najbardziej imponująca budowla Fengqingu i okolic. 
Skąd jego jakże poetyczna nazwa? Ponoć do budowy zaproszono cieśli i kamieniarzy z Jianchuanu. Jeden z nich, Cai Dengran, uchodził za najlepszego w Yunnanie. Wyobraźcie sobie, że spędził on pół roku badając okolice pod względem hydrologicznym i geologicznym i nadal nie potrafił wybrać odpowiedniego miejsca na most. Pewnego ranka, wstawszy bladym świtem, ujrzał on nad powierzchnią Mekongu poranną mgłę, zasnuwającą najwęższe i najbardziej strome miejsce. Uznał to za znak nieba i postanowił wybudować most właśnie w tym miejscu. Ponoć wykucie jaskiń "byczy nos", a potem nawleczenie na nie łańcuchów zajęło mu pełnych pięć lat! Kiedy właśnie miał zostać zapięty ostatni z łańcuchów, syn mistrza Cai nieopatrznie poślizgnął się i runął w kanion. W tej właśnie chwili znad Mekongu uniosła się gęsta chmura mgły i otuliła go troskliwie, nie pozwalając, by doznał uszczerbku. Okoliczna ludność mawiała potem, że najwidoczniej most został wzniesiony na smoczych żyłach i sam Błękitny Smok ocalił chłopca. Tak właśnie narodziła się nazwa naszego mostu. 
Brzegi długiego na 4880 km Mekongu spina wiele mostów: bambusowe, plecione, żelazne, stalowe, betonowe - ten jednak wydaje się być wyjątkowy przynajmniej w skali Lincangu, ponieważ jest tu najstarszym zachowanym mostem (pomińmy fakt, że został przeniesiony). Ilekroć część zostawała zniszczona, tylekroć odbudowywano go według dawnego wzoru - stanowi więc wizytówkę dawnego Szlaku Końsko-Herbacianego. Musiała po nim przejść każda karawana i każdy kupiec, podróżujący do lub z Lincangu, każdy oddział wojsk, każdy podróżnik. Wiemy już, że Fengqing herbatą stał i stoi. Jednak z racji trudnego położenia i braku sensownych dróg, cały Lincang był terenem niedostępnym i nieznanym. Lincańska przepyszna herbata miała małe szanse podbić świat, skoro nikt o niej nie wiedział, a jej transport był tak skomplikowany. Radę na to znalazł prefekt Shunningu (ówczesna nazwa Fengqingu) Liu Jing 刘靖, który osobiście nadzorował budowę naszego mostu; chciał, by jego miasto zostało w końcu połączone sensownym szlakiem komunikacyjnym z resztą Chin. I tak się stało: budowa mostu wyznacza historyczne połącznie regionu Dali i Lincangu oraz umożliwia transport towarów do Weishan, Dali a potem i do Kunmingu. Tak strategicznego położenia oczywiście jak rok długi strzegli żołnierze. W niespokojnych czasach po upadku cesarstwa bywało, że stacjonował tu cały batalion! 
Najcięższe czasy przyszły oczywiście w czasach współczesnych, wraz ze zmianą sposobu prowadzenia wojny. Po Incydencie na Moście Marco Polo, który rozpoczął drugą wojnę światową, wojska japońskie powoli acz nieubłaganie zajmowały kolejne partie Chin, coraz dalej na południe i na zachód. Pod koniec września 1938 roku dziewięć japońskich samolotów zbombardowało Kunming, ale dopiero w kwietniu 1941 roku trzy samoloty wojskowe doleciały nad tę część Mekongu, by zrzucić łącznie 13 bomb. I wyobraźcie sobie, żadna nie uszkodziła naszego drewnianego mostu! Japończycy wielokrotnie wracali do tego kanionu, jednak mistrz Cai dobrze wybrał miejsce: było tak wąskie, kręte i strome, że piloci obawiali się zanurkować i mogli bombardować tylko z dala - nieefektywnie. Do końca wojny to właśnie tym mostem maszerowały wojska, transporty żywności i lekarstw oraz amunicji. 
Po ustanowieniu ChRL niedaleko wybudowano nowoczesny most wraz z asfaltową drogą, a ten nasz był używany już tylko przez okolicznych wieśniaków. W 2004 roku w związku z projektem dotyczącym hydroelektrowni znajdującej się w górnym biegu Mekongu, wszystkie yunnańskie mosty miały zostać zalane. By tego losu mógł uniknąć nasz zabytkowy most, zarządzono wielką przeprowadzkę, deska po desce, nad maleńką rzeczkę Luozha w pobliżu Fengqingu, będącą zresztą dopływem Mekongu. Znajduje się tam do dziś. Nadal piękny, interesujący i majestatyczny... ale żałuję bardzo, że już nie w tym miejscu, co trzeba. Przetrwał Qingów, Republikę, wojnę i nawet utworzenie nowego państwa na gruzach starego. Szkoda, że historyczne miejsca nad Mekongiem zostały utracone w imię postępu...