Tak samo, jak w roku ubiegłym, niemal jednocześnie zakwitły mikrojabłonie i wiśnie. Ponieważ w tygodniu wszyscy jesteśmy okropnie zajęci, a w weekendy wszystkie wiśniowe miejscówki są oblegane zarówno przez tubylców, jak i przez turystów, postanowiłam zabrać rodzinę tam, gdzie tłumów na pewno nie będzie - czyli do mnie do pracy.
Gdy ZB skończył już dręczyć swego ucznia, tuż po obfitym brunchu, spakowaliśmy się więc do mojego pracowego autokaru i w wielkiej wygodzie (autokar był pustawy, boć to niedziela) pojechaliśmy na wycieczkę. Wysiedliśmy tuż za bramą uniwersytecką, ponieważ właśnie tu zaczyna się śliczna alejka wiśniowa:
![]() |
Alejka prowadzi krętą dróżką do pawilonu na szczycie pagórka, z którego rozpościera się uroczy widok na jezioro: |
Och, jaka wolność, pustka i cisza! W życiu nie byłam w tak pustym chińskim parku. Wiem - technicznie rzecz biorąc to nie park a kampus, jednak zaaranżowany jest tak, że można spacerować dobrą godzinę nie natykając się na żadną salę wykładową. Tajfuniątko było przeszczęśliwe - turlała się po stokach, szalała wokół jeziora, biegała ile wlezie... ZB niespokojnie wodził za nią wzrokiem, jednak ja spędziłam popołudnie z przyjemną lekturą, w piknikowej atmosferze i przy idealnej pogodzie. Tak to ja mogłabym tam jeździć codziennie!
W drodze na kolację odkryliśmy też starodrzew najsłynniejszych chenggońskich perłowych gruszek:
To było bardzo przyjemne popołudnie. Tajfuniątko już zapowiedziało, że musimy tam jeździć w każdy ładny weekend, bo jeszcze tyyyyle do odkrycia!...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.