Po spędzeniu półtorej doby w Lincangu ruszyliśmy w stronę prawdziwego celu naszej wycieczki: starego miasta Lushi. Szkopuł w tym, że wcale nie jest tak łatwo się tam dostać! O ile do Lincangu dojechaliśmy szybką koleją, co było rozwiązaniem nie tylko ekspresowym, ale i komfortowym, o tyle na miejscu zaczęły się schody. Autokarów do Fengqingu, czyli stolicy pobliskiego "hrabstwa" czy też powiatu, jest sporo, jednak podróż do samego Lushi trzeba solidnie przemyśleć, ponieważ w zależności od sezonu busy na tej trasie kursują tylko dwa do trzech razy dziennie. Warto zaplanować sobie wycieczkę tak, by na samo Lushi zarezerwować sobie niecałą dobę. My pojechaliśmy do Lushi ostatnim busem z Fengqingu, tak, by dotrzeć wczesnym popołudniem i zwiedzać w promieniach zachodzącego słońca, a następnego dnia rano wsiedliśmy w bus powrotny. To była idealna ilość czasu, żeby tu wszystko obczaić, ale również wypocząć po i przed męczącą podróżą. Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że podróż przebiega górskimi drogami trzeciej kategorii, a standard busów

i stopień ucywilizowania większości pasażerów znacznie odbiegają od miejskich norm. Tych zaledwie osiemdziesiąt parę kilometrów pokonuje się przy sprzyjających warunkach atmosferycznych ponad trzy godziny! Przy akompaniamencie tranzystorów, gdaczących kur, charakterystycznym odgłosie oczyszczania górnych dróg oddechowych i oczywiście w okropnym smrodzie.
A jednak... moim zdaniem warto. Dlaczego?
Lushi było dawniej pierwszym przystankiem zachodniecj części
Szlaku Herbaciano-Końskiego 茶马古道. Gdy szlak przestał istnieć, miasteczko uległo niemal całkowitemu zapomnieniu. I dobrze! Gdy w 2002 roku władze postanowiły, że trzeba je chronić, niewiele się tam zmieniło w stosunku do tego, jak wyglądało sto lat wcześniej. Północne siheyuany, zhejiańskie sanheyuany i yunnańskie (w tym bajskie i yijskie) domki przemieszane jak się patrzy, a wszystko w kamieniu, drewnie i glinie, tu ozdobione jakimś ogródkiem, tam balkonem, a jeszcze gdzie indziej kaligrafiami naściennymi. Brukowane drogi, będące de facto końskimi schodami sprzed setek lat, studnie i wąskie ścieżki między domostwami, a także liczący ponad 3000 starych drzew las herbaciany w pobliskiej wiosce Złotego Koguta 金鸡村 - całe szczęście zaczęto to wszystko ochraniać zanim zostało zniszczone przez modernizację. A wszystko dzięki temu, że Lushi jest położone w bardzo trudnym terenie: między Mekongiem i rzeką Heihui 黑惠江 czyli jego dopływem, na stromym zboczu, przez co to, ile powierzchni zajmuje jest kwestią mniej ważką od tego, na jaką wysokość należy się wspiąć, żeby dokądś dojść. Niefortunna lokalizacja sprawiła z jednej strony, że aż do dziś trudno tam dojechać i trudno żyć; z drugiej jednak strony właściwie tylko tak odosobnionym perełkom udało się wyjść bez szwanku z dwudziestowiecznych historycznych zawirowań i modernizacji.
Powstałe mniej więcej 700 lat temu miasteczko za czasów mingowskich i qingowskich nazywało się Alusi albo po prostu Alu, co po yijsku znaczy "małe miasteczko", dopiero potem Chińczycy wzięli brzmienie i dostosowali znaki - stąd współczesna nazwa. W 1693 roku miasteczko odwiedził nasz dobry znajomy
Xu Xiake czyli jeden z najsławniejszych chińskich podróżników - i już wtedy było to miejsce tętniące życiem. Od momentu, gdy w 1761 roku powstał pobliski Most Błękitnego Smoka 青龙桥 i poprawiły się warunki transportowe, Lushi stało się ważnym punktem pocztowo-handlowo-informacyjnym. Coraz częściej gościły tu karawany handlowe, zaczęły powstawać gospody i stajnie dla przyjezdnych. Zatrzymywali się tu wszyscy zdążający na północ do Weishan, Dali, Kunmingu, Lijiangu i Tybetu, do Indii, na południe do Fengqingu zwanego dawniej Shunningiem, a nawet na zachód do Birmy.
Po tamtych czasach pozostały pustawe ulice, trochę manufaktur i restauracji, parę pensjonatów i resztki dawnej świetności. Turysta może pospacerować Szlakiem Końsko-Herbacianym, zajrzeć do dawnego teatru i paru zabytkowych domostw. Najciekawsze jest jednak myszkowanie pośród słynnych Trzech Ulic i Siedmiu Uliczek 三街七巷. Gdzieś kątem oka widzę jeszcze bogatych kupców, zamożnych rzemieślników i awanturników z całych Chin; wydaje mi się, że słyszę pomieszanie języków i brzęk monet. O, dobrze mi było tam połazić!
 |
Plan miasteczka Lushi |
 |
Lokalizacja Lushi (czerwona kropka) na Szlaku Końsko-Herbacianym |
 |
Rękodzieło sprzedawane w zabytkowym domu. |
 |
W innym domu znaleźliśmy lokalne słodycze - fistaszki i dmuchany ryż w melasie, mniam! |
 |
Nieliczne przejawy tzw. zwykłego życia. |
 |
Herbaciarnia zamknięta na cztery spusty, bo przybyliśmy w dzień powszedni, a nie w weekend i nie w wakacje. Niestety, takich zakłódkowanych biznesików było tam sporo. |
 |
Całe szczęście trasy zwiedzania są dobrze opisane; rzadko trafialiśmy na tubylców, a na tubylców potrafiących mówić po mandaryńsku chyba łącznie tylko dwukrotnie... |
 |
Kolorowa Ściana Życzeń |
 |
Zwróćcie uwagę na ten dach - tak właśnie wyglądają dachy w całym regionie Lushi; nawet w Fengqingu znaleźliśmy ze dwa takie. |
 |
Te "niekońskie" ulice też są brukowane; wyglądają jakoś tak bardziej autentycznie niż ta główna ;) |
 |
Studnia - niestety już nieużywana i opuszczona. Kiedyś miejsce spotkań i wymiany plotek, prania i mycia warzyw; dziś tak zaniedbana i brudna. Świetnie, że doprowadzono do miasteczka bieżącą wodę. Szkoda, że nikt już nie dba o tę studzienną i źródlaną... |
 |
Jeden z głównych lokalnych specjałów (obok śmierdzącego tofu): solona suszona wątroba 鲁史风肝 |
 |
Oczywiście są i zwykłe suszonki, głównie w postaci "grudniowego mięsa" i szynki 鲁史火腿. |
 |
Niestety, miasteczko się wyludnia; zostają tylko starzy. Mam jednak nadzieję, że młode pokolenie znajdzie sposób, żeby tam wrócić. |
 |
Dawna scena. Niestety, dziś już nie służy artystycznym występom. |
Mam wystarczająco dużo rozumu, żeby nie marzyć o mieszkaniu w takiej dziurze. O, matko. Już nawet nie mówię o dostępie do szkoły, lekarza i żółtego sera. Podróż do Polski wydłużyłaby się do dwóch dób! A jednak...kurczę, gdzieś tam w środku mnie cały czas drzemie myśl o własnym starym domu z duszą, o otwarciu herbaciarenki z piekarnią, o życiu tu i teraz w środku niczego. Może kiedyś się to marzenie spełni?...
Bajka. Czas się zatrzymał. Wygląda jak dekoracje do filmu historycznego.
OdpowiedzUsuńCo miałaś na myśli pisząc "herbaciany las" ?
Choć większość herbaty na świecie pochodzi z plantacji herbacianych, na których drzewka herbaciane są regularnie przycinane do takiej wysokości, by wygodnie było zbierać liście, w niektórych regionach, np. właśnie w Yunnanie czyli w ojczyźnie herbaty, istnieją lasy herbaciane - drzewa herbaciane mogą dorosnąć nawet do kilkunastu lub kilkudziesięciu metrów wysokości! Mało tego, wiele gatunków yunnańskich herbat chlubi się tym, że ich liście nie pochodzą z herbacianego bonsai, tylko z 古树 czyli starodrzewu herbacianego, którego zgodnie z tradycją się nie przycina, albo przycina bardzo niewiele. A właśnie region Lincang słynie z takich lasów. Liście takiej nieprzycinanej herbaty potrafią być wielkości dłoni dorosłego człowieka.
Usuń