2020-02-05

Zachodnie Góry - Park Magnolii

Jak wszyscy prawdziwi kunmińczycy, przynajmniej raz do roku wybieramy się w Zachodnie Góry - Xishan 西山. Często w okolicach Podwójnej Trójki, ale czasem zupełnie bez okazji. Albo z okazji tego, że mamy wolne w dni, w które inni pracują, dzięki czemu w miejscach atrakcyjnych turystycznie są pustki. Tym razem to właśnie taka okazja - dzień przed chińską wigilią Nowego Roku. Ci, którzy mieli wrócić do domu, już pojechali. Ci, którzy musieli zostać - są w pracy. Idealnie!
Dawniej trzeba się było tarabanić autobusami, z jedną czy dwiema przesiadkami. Teraz jest metro,
Z okazji koronawirusa wszyscy jesteśmy zaopatrzeni w maseczki i obsesyjnie myjemy ręce.
które wysadza nas u stóp gór, przy Przełęczy Nefrytowego Koguta 碧鸡关.
Można stąd zacząć wędrować do parku. Asfaltowa droga - no, jak do Morskiego Oka. Ale można pójść w drugą sronę, do wioski, która znajduje się za górami, czyli Maomaoqing 猫猫箐. Też asfaltowa droga, ale już bardziej przypominająca drogi w ostępach Beskidu - porozrzucane gospodarstwa, ścieżki na przełaj między kolejnymi zakolami krętych dróg. Tam jest lepiej. Odkąd jednak mamy Tajfuniątko, tę część drogi po prostu pomijamy - wsiadamy w minivana, jakich tu pełno, i za drobną opłatą zostajemy zawiezieni prosto do Maomaoqing. Dawniej jeździły tędy bryczki zaprzężone w silne yunnańskie koniki, ale chyba zabroniono procederu, bo ostatnio już się ich nie widuje. Dlaczego chcemy do Maomaoqing? Po pierwsze dlatego, że tam można wejść do lasu w Zachodnich Górach "na dziko", a nie setkami schodów, jak to zazwyczaj jest w chińskich parkach. Po drugie dlatego, że zazwyczaj docieramy tutaj akurat w porze lunchu. A nie ma knajp ze świeższym i smaczniejszym jedzeniem od kilku tutejszych restauracji typu Chłopskie Jadło.
peklowany boczek smażony z cebulką i suszonym chilli
cudna ganba, czyli yunnańska suszona wołowina
minirybki z własnego stawu
dzika zielenina z czosnkiem
Po obfitym (zawsze, niestety, zamawiamy za dużo... Ale też zawsze bierzemy na wynos!) posiłku możemy wejść do lasu, żeby dać Tajfuniątku okazję połazić nie po asfalcie. I tak naprawdę - to właśnie jest cel wycieczki. Szlaki, pawilony, świątynki - to wszystko już widzieliśmy. Można odwiedzić - robimy to z przyjemnością - ale tak naprawdę to chcę po prostu, żeby Mała mogła pobiegać tak, jak ja biegałam po górach będąc w jej wieku.
bęc! I dobrze, trzeba się nauczyć, jak chodzić po górach, by sobie krzywdy nie robić. Im wcześniej, tym lepiej.
co tam widać? No co?
Jezioro Dian i Kunming!
Tajfuniątko łazi, ekscytuje się każdym mrowiskiem, każdą szyszką, każdą dziuplą. Wdycha cudny zapach sosnowego lasu. Tryska energią. A potem... pada.
Po całej górze porozsiewane są stare grobowce. Dziwna myśl: żeby odwiedzić grób dziadka trzeba iść do parku...
Tata donosi ją do jednej ze świątyń; mała śpi u niego na kolanach, a ja idę zwiedzać. Efekty zwiedzania pokażę kiedy indziej - muszę trochę poczytać, zanim się podzielę. Ale to jeszcze nie koniec. Przecież Tajfuniątko śpi najwyżej godzinę-dwie i wstaje, głodne, ale pełne wigoru i chęci zwiedzania. Świątynię poogląda, owszem, ale wyrywa się do miejsca, w którym znów będzie mogła poszaleć, pobiegać, tarzać się po ziemi i bawić w chowanego. Szybko zjada czereśniowy podwieczorek, a potem trafiamy do Parku Magnolii 玉兰园.
Park Magnolii powstał w 1999 roku; od 2018 roku można tu wejść bez biletu - dlatego dopiero w tym roku przyszliśmy tu pierwszy raz. Na sporej przestrzeni zgromadzono tu nie tylko ponad tysiąc drzewek rozmaitych gatunków magnolii (naga, purpurowa, pośrednia, Delavaya), ale również azalie, kamelie, śliwy, wiśnie - w tym yunnańskie zimowe wiśnie - i wiele innych roślin, m.in. śliczny bambusowy lasek. Nie myślcie, że wszystkie drzewa to dwudziestoletnie świeżynki! Choć park powstał dopiero w 1999 roku, jego "powstanie" polegało na tym, żeby wydzielić część obfitą w ładnie kwitnące drzewa liściaste, niektóre nawet kilkusetletnie, dosadzić trochę, wyznaczyć ścieżki i zrobić z tego park z prawdziwego zdarzenia. Znaczy: nie dziki, a cywilizowany w stylu chińskim. Samo miejsce było zaś zadrzewione dużo, dużo wcześniej. Niektóre drzewa mają nawet po kilkaset lat.
Mam niejasne wrażenie, że park nie przyniósł spodziewanych dochodów, dlatego przestano się o niego starać. Zbutwiałe drogowskazy, łyse placki zamiast trawy, wymarłe "centrum rekreacji" i zardzewiała lokomotywa, która pewnie kiedyś służyła do wożenia gości... Tym lepiej! Gdy przyszliśmy, było tu kompletnie pusto i Tajfuniątko mogło szaleć do woli. A my podziwialiśmy piękny ogród.
Wyszalała się do woli. Dlatego ostatni kawałek drogi, między Parkiem Magnolii a wejściem do metra, pokonała już na barana. Tym razem u mnie, nie u ZB, żeby było po sprawiedliwości.
Jeszcze tylko ostatni rzut oka na Jezioro Dian i rozbudowujący się wciąż Kunming, z dwiema wieżami Wanda na czele:
Nasza trasa wyglądała więc tak (jeśli chcecie powiększyć, kliknijcie w zdjęcie, a wyświetli Wam się w większym rozmiarze):
To była bardzo przyjemna wycieczka. Nie tak intensywna jak te, które odbywaliśmy bez dziecka, ale równie satysfakcjonująca. Nie bójcie się brać dzieci na dalekie spacery. Naprawdę da się to przeżyć!
PS. Jak się okazało, to był ostatni dzwonek, by odwiedzić Zachodnie Góry. Dwa dni później zamknięto wszystkie parki w Kuningu, wraz z muzeami i innymi miejscami, w których ścisk mógłby narazić ludzi na zarażenie się koronawirusem. Nie wiadomo jeszcze, kiedy zostaną ponownie otwarte.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.