Wystawy światowe to zawsze okazja dla miasta, regionu i kraju. Przyciągają przecież nie tylko pieniądze organizatorów, ale także później rzesze zwiedzających. Wszyscy myśleli, że jeśli w Kunmingu odbędzie się Światowa Wystawa Ogrodnicza, to później miasto ruszy z kopyta. Efekt jest taki, że ani na
anglojęzycznej, ani na
polskojęzycznej stronie w Wikipedii nawet nie wspomniano o tym Wspaniałym Expo w Kunmingu w 1999 roku. Na
chińskiej stronie oczywiście jest wzmianka.
To była ogromna inwestycja. Na 218 hektarach znaleziono miejsce dla pięciu dużych hal wystawowych (Hala Chińska, Hala Człowiek i Natura, Szklarnia, Hala Nauki i Techniki, Hala Międzynarodowa), sześciu ogrodów tematycznych (ogród drzew, ogród herbaty, ogród bonsai, ogród ziół, ogród bambusowy, ogród warzywno-owocowy) oraz 34 ogrody zaaranżowanych przez Chińczyków z różnych stron Chin obok 34 ogrodów zaaranżowanych przez obcokrajowców. Stworzono wielgachny park, który miał się stopić z okalającymi go górami, rzekami i lasem, miał pokazywać harmonię człowieka i natury... No i było jeszcze miejsce dla 9 wystawek firm prywatnych, które miały na tym wszystkim sporo zarobić. Expo trwało od 1 maja do 31 października 1999 roku i przyciągnęło dziewięć i w owym okresie przyciągnęło9 pół miliona turystów.
Minęło prawie dwadzieścia lat. Dziś Ogród Expo nie jest na końcu świata, bo dociera tu sporo linii autobusowych, a miasto rozrosło się już poza trzecią obwodnicę. Normalnie nikt poza emerytami i chińskimi turystami tutaj nie przyjeżdża. Bilety są drogie - 70 yuanów od osoby (emeryci wchodzą za darmo). Czasem jednak są obniżki - np. z okazji Dnia Kobiet panie wchodzą za darmo albo z okazji czegoś tam jest pół ceny. Usłyszeliśmy plotkę, że właśnie jest taniej, pewnego pogodnego dzionka wzięliśmy więc z ZB Tajfuniątko pod pachę i ruszyliśmy zobaczyć Expo. Nigdy wcześniej tam nie byłam, było mi żal kasy na bilety, ale raz wypada odwiedzić, zwłaszcza, że nie jestem już ubogą studentką, tylko mam dzianego męża.
Gdy dotarliśmy, przyskoczyło do nas dziewczę, które na makiecie pokazywało, ile tu jest do zobaczenia i którędy trzeba iść lub jechać elektrycznym samochodem. Za samochód oczywiście płaci się osobno, ale jeśli ktoś nie ma małego dziecka i lubi spacerować, to polecam raczej spacer niż przemieszczanie się tylko z punktu A do punktu B. Szybko okazało się, że dziewczę jest jedną z przewodniczek po parku (tak, zgadliście, za przewodnika również płaci się osobno). Niestety, nie mają przewodników anglojęzycznych, ale jeśli ktoś włada chińskim, powinien się na takiego przewodnika szarpnąć. Bardzo wiele miejsc bym przeoczyła po prostu dlatego, że nie wiedziałam, że mam ich gdzieś szukać. Rośliny, budyneczki w rozmaitych chińskich stylach, niepodpisane dzieła sztuki, a także możliwość dopytania o milion drobiazgów - których nie da się ani wyguglać, ani wybajdzić. Oczywiście, wiedza dziewczęcia jest dość powierzchowna (kilka razy całkiem niechcący ją zawstydziłam), ale jest też wiele rzeczy, na które nie zwróciłabym uwagi gdyby nie ona.
Hala chińska jest ogromna i - co raczej mało zaskakujące - bardzo chińska. Znajdują się tu "kaligrafie" z kamieni szlachetnych czy stopów metali, interesujące rzeźby - jak choćby pędy i liście herbaty z brązu czy inne rzygacze w kształcie głowy smoka. Taka kwintesencja chińskości. Niestety, obecnie hala jest fatalnie oświetlona i dość uboga - większość eksponatów została już dawno przetransportowana w różne inne miejsca.
Ogromną przyjemność sprawił mi spacer po szklarni o powierzchni dwóch tysięcy metrów kwadratowych. Podzielona oczywiście według klimatów na strefę tropikalną, umiarkowaną i wysokogórską zimową. Znajdują się tam i drzewa, i krzewy, i kwiaty - nieźle opisane - choć niestety nie przy każdej grupie roślin znajdowały się tabliczki
Sadu nie udało nam się odwiedzić - a szkoda, bo rośnie tam tak wiele chińskich roślin użytkowych, że może wreszcie nauczyłabym się rozróżniać tę całą zieleninę na targu... Musieliśmy też ominąć ogród herbaciany i zielnik. Nic to - zjawię się tam przy następnej obniżce cen :)
Zrobiliśmy sobie za to fantastyczny spacer ogrodami w stylu chińskim - a raczej w stylach chińskich, bo każdy ogród był sponsorowany przez inną prowincję/miasto i każdy reprezentował trochę odmienny styl.
Maskotką imprezy była yunnańska małpa - rokselana czarna, o imieniu Lingling (Ling to dusza) i niestety okropne, wielkie, podniszczone małpy są wielką atrakcją ogrodu. Ku mojemu wielkiemu bólowi Tajfuniątko pozostawało dość nieczułe na wdzięk kolejnych ogrodów w stylu chińskim, których dość pobieżne zwiedzenie (takie bez siedzenia w pawilonie i oglądania kolejnych cudów z różnych kątów) zajęło nam około dwie godziny. Ona wolała te nieszczęsne małpy...
Dopiero, gdy skończyliśmy tę część wycieczki, którą odbyliśmy z przewodniczką, okazało się, jak niewiele zostało z tego ogromnego Expo. Z pięciu wielkich hal zostały tylko dwie: chińska i szklarnia. Obie piękne na swój sposób, ale - tylko dwie. Budynki prawie wszystkich ogrodów zagranicznych i części chińskich były zamknięte na trzy spusty; można więc było co najwyżej zrobić sobie z nimi zdjęcia, a jakiekolwiek bliższe oględziny nie wchodziły w grę, a nawet przewodniczka nie bardzo potrafiła powiedzieć, czym miałyby się one charakteryzować. Otwarty był "ogród ze Sri Lanki", który de facto był buddyjską świątynią. Można było do niej wejść, ale gdy przewodniczka odkryła, że nie chcę się modlić, szybko i dość nieuprzejmie mnie stamtąd wyprowadziła. Część zagranicznych ogrodów już zresztą znikła z powierzchni ziemi; na ich miejscu buduje się luksusowe hotele i restauracje, które pewnie niedługo staną się tu najważniejszą atrakcją. Niedostępne były atrakcje typu ogród bonsai czy ogród bambusowy, po których z przyjemnością bym pochodziła.
Ogród można zwiedzać w godzinach 8-17 i osobiście uważam, że kiedy się płaci 70 yuanów za bilet, to warto wykorzystać ten czas w pełni; my na przykład wzięliśmy z sobą wałówkę, żeby nas głód przedwcześnie nie wygnał. Przewodniki wprawdzie podają czas 3-4 godziny, ale nie biorą pod uwagę, że ktoś poza cyknięciem dwóch zdjęć przy niektórych obiektach mógłby chcieć na przykład sobie połazić, posiedzieć, pooglądać rośliny i poczytać opisy, napić się herbaty, zrobić sobie piknik i tak dalej. Inna rzecz, że jeśli bilet się kupi imiennie (z dowodem osobistym bądź paszportem), to można na ten jeden bilet wchodzić przez kolejne trzy dni. Jeśli chce się naprawdę dokładnie obejrzeć zawartość 218 hektarów, to polecam raczej taką metodę.
Podsumowując: nie będzie to cel moich codziennych wycieczek, ale cieszę się, że tam raz trafiłam i że wielu rzeczy o yunnańskiej florze się dowiedziałam. Było bardzo, bardzo przyjemnie.
|
niestrudzone Tajfuniątko ciągle w biegu :) |
|
ogromny figowiec przyozdobiony Halloweenowo |
|
hala chińska |
|
"kaligrafia" z kamieni szlachetnych |
|
"kaligrafia" z metalu |
|
Tajfuniątko buszujące po ogrodach |
|
wyschnięta fontanna :( |
|
tradycyjny krzywy most chroniący przed duchami, które przecież nie potrafią skręcać ;) |
|
obraz z cyny, pokazujący życie grupy etnicznej Hani |
|
"kaligrafia" z marmuru |
|
róża chińska |
|
uwielbiam jesień w Kunmingu! |
|
to nie wejście do ogrodu hobbita, a wejście stylizowane na nefrytową bransoletkę |
Świetne i poprawia humor w listopadowy, szary i ponury poranek. Kiedy tam byliście ? Niedawno ?
OdpowiedzUsuńTo tak ładnie jest teraz w Kunmingu
Pozdrawiamy H&J
w zeszłym tygodniu :) Tak, jesień jest w tym roku wyjątkowo piękna!
UsuńZazdroszczę Ci takiego doświadczenia. Uwielbiam odwiedzać ogrody i z chęcią zobaczyła bym to miejsce. Może kiedyś przy okazji spełniania swoich marzeń,poki co syce oczy Twoimi zdjeciami
OdpowiedzUsuńJa też kocham ogrody, zwłaszcza w taką pogodę :) Kunming czeka na Ciebie :)
Usuń