Madeleine Thien jest interesująca sama w sobie. Marzę o tym, by napisała, jak dogadywali się jej rodzice: Malezyjczyk chińskiego pochodzenia i Hongkongijka. Jakimi językami się z nimi porozumiewała? Jakie zasady panowały w jej domu rodzinnym? Czy rodzice na to, co się działo w Chinach patrzyli okiem Chińczyków tęskniących za macierzą czy Chińczyków cieszących się, że ich to już nie dotyczy? Do jakiego stopnia czuje się ona Chinką, a do jakiego - Kanadyjką? Jak wiele wiedzy o Chinach wyniosła z domu czy z kręgu przyjaciół, a jak wiele z czysto akademickiego researchu?
Dlaczego mnie to fascynuje? Bo Thien stworzyła naprawdę świetną powieść, mocno osadzoną w realiach dwudziestowiecznych Chin i bardzo ciekawi mnie, dlaczego ta powieść jest aż tak dobra. Bo to nie tylko sam warsztat, który, swoją drogą, też jest bardzo ok. Powieść jest wielowątkowa, ma wielu głównych bohaterów, w dodatku jest niechronologicznie opisana - a i tak czyta się ją, żałując czasu na sen. Postacie żyją, są krwiste i niejednoznaczne, jednak - chyba to nie one zostaną mi w głowie na dłużej. Będę za to jeszcze długo rozmyślać o muzyce opisanej przez Thien. Bo wiecie, poza tym, że to powieść o totalitaryzmie, o ludziach, o Chinach i tak dalej, bardzo ważna jest też tu muzyka. Zapragnęłam nagle wrócić do Prokofiewów, Szostakowiczów i Bachów (w wykonaniu Goulda, oczywiście!) i spróbować myśleć o nich inaczej. Jak to by było, gdyby to właśnie muzyka, a nie chiński, była całym moim światem?
Będę też o niej myśleć, pochylając się nad Tajfuniątkiem. Dawno nie spotkałam się z tak niepospolicie opisanymi uczuciami rodzicielskimi. Opis rodzica, który pomaga córce kaligrafować donos na siebie samego, żeby ją ochronić przed karą, poruszył mnie do łez. Tak, chcemy dla Was tak dobrze, że chętnie poświęcimy nie tylko dobre imię, ale i życie.
Powieść-szkatułka. A skarbów tu tyle, że warto. Choćby to, że autorka przypomniała mi o He Lutingu, najdzielniejszym kompozytorze wszech czasów. Albo stawia pytanie o to, czy zawsze miłość do dziecka wygra z miłością do małżonka...
Dużo nieprostych pytań i jeszcze trudniejszych odpowiedzi.
Szukajcie ich również.
A ja niestety nie zostałam porwana przez tę powieść. Przeczytałam jakąś jedną trzecią i sięgnęłam do innych książek. Myślisz, że mogło to być spowodowane tym, że za mało wiem o Chinach?
OdpowiedzUsuńmnie się początkowo nie podobał sposób narracji - pourywany, zbyt wielu bohaterów... Męczyło mnie czytanie. Ale gdy uporządkowałam sobie bohaterów, to reszta mnie zachwyciła. Ale tak, myślę, że dla kogoś mało obznajomionego z historią Chin wydarzenia nie będą oczywiste ani logiczne, bo tutaj historia jest opowiadana bodaj tylko z perspektywy poszczególnych osób i nigdzie nie ma szerszego obrazu.
Usuń