2018-11-11

Małe życie

I znów autorka amerykańska azjatyckiego pochodzenia (wśród przodków m.in. Japończycy i Koreańczycy), która mnie zachwyciła.
Są ludzie, którzy chcąc poczytać książkę o miłości wybiorą harlequina. Ja należę do tych innych - którzy chętnie przeczytają nie tylko o miłości, ale też o przyjaźni, o milczeniu, o nienawiści, o strachu... A jednak, choć u Yanagihary dużo jest skomplikowanych emocji, złych doświadczeń i bólu, to dla mnie jest to przede wszystkim przepiękna opowieść o miłości. O przyjaźni. O tym, że każda przyjaźń jest poniekąd miłością. O tym, jak trudno jest znaleźć właściwe słowa. O tym, że nawet dwadzieścia wspólnych lat nie może nikogo ochronić przed błędem. O tym, że jednak najważniejsze zawsze jest to, żeby znaleźć DOBREGO człowieka, a cała reszta to detale.
Powinny tę książkę przeczytać nastolatki z kompleksami. Po to, by zdać sobie sprawę z tego, że to, co się dzieje u kogoś w głowie wcale nie musi mieć przełożenia na to, jak tę osobę widzą inni. Ba, rzadko takie przełożenie w ogóle występuje.
Czy kiedy pozwalamy komuś odejść robimy to dla niego, czy dla siebie? Czy jeśli nie pozwalamy komuś odejść robimy to dla niego, czy dla siebie? Kiedy poświęcenie się jest aktem miłości, a kiedy wyrazem pogardy dla samego siebie? Jak wiele nieporozumień wynika z czystego niezrozumienia? Jak bardzo nasz mózg nie potrafi być obiektywny, a już najbardziej jak jest nieobiektywny względem nas samych i tych, których kochamy. Jak bardzo to, kogo kochamy, od nas nie zależy...
Milion pytań, brak łatwych odpowiedzi.
Za to dużo łez.
Wcale niekoniecznie w tych "strasznych" momentach. Głównie tam, gdzie była miłość.
Mam nadzieję, że te miłości zostaną we mnie na dłużej, gdy już dawno zapomnę o reszcie fabuły.
Jest to książka, do której nigdy nie wrócę, ale bardzo się cieszę, że ją przeczytałam.

2 komentarze:

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.