Słyszeliście kiedyś o Williamie Russo? Ja tak, ale to tylko dlatego, że na studiach muzykologicznych miałam wykładowczynię pasjonującą się muzyką amerykańską. Niestety, nie zaprezentowała nam ona najwspanialszego chyba dzieła tego dziwnego dżezmena, koncertu blusowego Street Music. Dziś trafiłam na oryginalne nagranie Deutsche Grammophon z tym właśnie koncertem:
Oczywiście kupiłam, miałam jednak przy sobie mało pieniędzy. Z trwogą zapytałam, ile. Sprzedawca spojrzał na mnie jak na ufoludka. Pani chce to kupić? Wytarł płytę z kurzu, spojrzał na obco brzmiące nazwiska i kompletnie nieznane kawałki i rzekł: "15 yuanów". Siedem i pół złotego.
No tak. Przecież żaden normalny Chińczyk tego nie kupi...
No dobrze, ale dlaczego na blogu azjofilskim pojawiło mi się nagle coś takiego?
Bo widzicie... Ja tę płytę kupiłam ze względu na okładkę. A na okładce był Seiji Ozawa 小澤征爾, jeden z najwspanialszych dyrygentów wszechczasów, urodzony w Mukdenie Japończyk.
Kupię w ciemno zawsze i wszędzie wszystko, czym on dyryguje. On po prostu czuje tę samą muzykę, czuje ją jak ja. Jak ja i mój Pan i Władca. Zupełnym przypadkiem okazało się, że to jest reedycja prawykonania kawałków Russo, które właśnie Ozawa wziął na warsztat...
Jeśli traficie kiedyś na jakąkolwiek płytę, CD czy DVD z Ozawą w roli głównej - dajcie mu szansę. On wie, co zrobić z nutami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.