Od paru lat grywam w badmintona. O ile techniką nikogo nie powalę, o tyle jestem przeszczęśliwa. Radość rośnie wprost proporcjonalnie do ilości potu, z którego wyżymam koszulkę. Mogłabym zostać dawcą adrenaliny.
I tak jakoś się stało, że z ukochanych ciach tenisowych zrezygnowałam na rzecz badmintonowych. ZB ogląda więc najmistrzowskiego mistrza świata ze względu na jakość jego gry, a ja... Cóż. Pewnie też zauważam, że dobrze gra, jakoś podprogowo :D
Z okazji tego, że wczoraj Lin Dan został po raz kolejny mistrzem świata w badmintonie, dzielę się zdjęciami, do których się aktualnie ślinię. Kiedy mąż nie patrzy, oczywiście. Żeby nie było, jedno jest z meczu. On naprawdę się tak na korcie wygina.
...
To właśnie dlatego ZB jest o niego tak okropnie zazdrosny...
O matko i corko!!! To jest mistrz swiata w badmintonie? Chyba trzeba bedzie sie tym sportem powazniej zainteresowac. :-)
OdpowiedzUsuńPrawda? :)
OdpowiedzUsuńNiezły ten mistrz :)
OdpowiedzUsuńJa też mam ogromną radość z gry w badmintona, to od roku moja ulubiona dyscyplina i nie muszę być mistrzynią, żeby się dobrze bawić. Pozdrawiam!
i tak oto badminton stal się ciekawym sportem... :D
OdpowiedzUsuńJa w ogóle nie muszę zdobyć żadnego punktu, wystarczy, że mnie mój pan i władca przegoni po korcie :) A ciacho przemiłe ;)
OdpowiedzUsuńChyba zacznę oglądać badmintona!
OdpowiedzUsuń