Obroniłam się pierwsza na roku, co z tego, że pracę pisałam w amoku i nic z niej nie pamiętam? Nagroda przerosła wszystkie oczekiwania i zmieniła całe moje życie. Tak, wiem, jak pensjonarsko to brzmi, ale to po prostu prawda - to co niby mam napisać?
Miesiąc pachnący Tajwanem - bo pierwsze zetknięcie z Azją to był dla mnie przede wszystkim zapach. Kolor, upał, tropik - to wszystko oczywiście też, ale to zapach mnie olśnił. Zapach jedzenia: owoców, świeżej smażeniny i wszystkiego, nieznanego innego...
Tata po pokazaniu mi najbliższej okolicy i zakupieniu karty miejskiej wrócił w mury swej firmy, a ja eksplorowałam niezrozumiały i ach, jaki piękny, świat. Wieczorami chadzaliśmy do ulubionych Taty knajpek. I wtedy właśnie po raz pierwszy widziałam kuchenny spektakl z fruwającymi utensyliami kuchennymi.
O teppanyaki już nawet w Polsce głośno, więc nie będę się na ten temat rozpisywać. Powiem tylko, że w Kunmingu, mieście niechętnym japońskim wynalazkom, długo szukałam właśnie takiej knajpy. O ile w Tajpej teppanyaki w różnych przedziałach cenowych były niemal na każdym rogu, tutaj jest takich knajp zaledwie kilka. W tej, z której pochodzi poniższe zdjęcie, byłam już dwa razy i będziemy tam na pewno często wracać. Zdjęcie rozmazane, bo nie chciałam się zachowywać jak turystka...
Kucharz już nas rozpoznaje i ucina sobie z nami pogawędki; przemiła kelnerka napełnia czarki herbatą, zanim zdążymy je opróżnić; żarcie nie jest co prawda w stylu japońskim - przypomina raczej kuchnię kantońską - ale jest smakowite, świeże i pachnące. A po obfitym posiłku mamy do domu wystarczająco blisko, żeby się przespacerować, a wystarczająco daleko, żeby spalić chociaż ułamek kolacji ^.^ Polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.