Po Kunmingu krążą opowieści tofowe. Jak to stary ubogi artysta codziennie przydreptywał do jednego, ukochanego straganu z tofu i zawsze zamawiał tylko dwie poduszeczki tofu. Każdemu innemu by wystarczyło kilka gryzów, by sobie z nimi poradzić, ale staruszek nie chciał odbierać sobie przyjemności. Zamawiał do tego szklaneczkę wódki i zaczynał celebrować: drobny jak musze odchody kawałeczek tofu przepijał łyczkiem wódki. Delektował się każdym kęsem, ku uciesze obserwatorów i wyraźnej niechęci właścicielki straganu. Przychodzi ci taki, prawie nic nie zamawia, więc i na nim zarobić się nie da, i innym klientom miejsce przy stoliku zabiera, żesz w mordę...
Jest też ta o nieśmiałym skrzypku, który nieczęsto dawał się wyciągać wieczorami z domu, razu pewnego jednak dał się porwać przyjaciołom i już jego ku wyjściom idiosynkrazja miała szanse się skończyć z racji tak miłego wieczoru, gdy nagle poczuł, jak ktoś go szarpie za ucho, wrzeszcząc jednocześnie: tuś mi, bratku, dziecię samo w domu zostawiasz i idziesz na to swoje tofu, i pewnie jeszcze wódę będziesz pić? Gdy zdołał się pechowy skrzypek odwrócić, zobaczył grubą babę, czerwoną ze złości i kompletnie nieznajomą. Okazało się, że od tyłu łatwo go było pomylić z mężem owej. Oczywiście, babsztyl się zacukał i zaczął przepraszać, pytając, czy bardzo ucho boli. Skrzypek, nie wiadomo, czy z zemsty czy dla żartu, powiedział, że może on ją tak złapie za ucho, to ona się dowie, czy boli...
Przy podkurku łatwiej nawiązać przyjaźń. Obce sobie osoby, z kompletnie różnych światów, grzeje ten sam płomień w trakcie oczekiwania na przekąskę. Można usiąść, wypić łyk wódki, a po kilku łykach nagle się pokazuje, dlaczego w Chinach tak swobodnie można nawiązać znajomość z kimś kompletnie różnym od nas. Otóż, Chińczycy są mistrzami słów, jeśli chodzi o... opis jedzenia. Mówienie sobie nawzajem, w których miejscach jest najlepsze tofu, a gdzie można najtaniej dostać świeże owoce morza czy w której knajpie jest prawdziwe syczuańskie żarcie, a nie nędzne podróbki to stałe tematy-wytrychy każdego miejscowego i pozamiejscowego. W Chinach do dzisiaj najlepszą reklamą żarcia jest długa kolejka i opowieści znajomych znajomych. Jeśli jest, powiedzmy, świetny grill z tofu przy jakiejś ulicy i nazywa się tak a tak, rozsławienie go to kwestia bardzo niedługiego czasu. Potem tuż obok niego wyrośnie milion straganów konkurencji – ale jeśli nie będzie tam jeszcze smaczniej, to u konkurencji po wieki wieków będą świeciły pustki, a w pierwszym straganie trzeba będzie na porcję tofu czekać w długaśnym ogonku. Ech, kto nie był w Chinach, ten nigdy tego nie zrozumie... Ja już się nauczyłam: nigdy nie wchodzić do obcych knajp, w których jest więcej stolików pustych niż pełnych. Nawet kiedy byliśmy w Yuxi, nie szukaliśmy w internecie adresów knajp. Spytaliśmy po prostu trójkę miejscowych o najlepsze jadłodajnie z najbardziej tradycyjnymi smakami. Och, jacy byli uszczęśliwieni, że mogą sobie z nami pogadać o jedzeniu! I jeszcze nas zaprowadzili...
Uwielbiam tofu:)
OdpowiedzUsuńCiekawe czy tam u Ciebie jest podobne do mojego w Guandong`u
pozdr
wątpię - kunmińczykom wyjątkowo nie pasuje kantońska kuchnia - oczywiście są wyjątki, ale generalnie rzecz biorąc, smaki się bardzo różnią...
OdpowiedzUsuń