2025-11-02

Żółte i czarne. Historia chińskiej obecności w Afryce

Temat chińskiej obecności w Afryce wraca do mnie jak bumerang. Przecież moja Przyjaciółka pisała na ten temat! Ja jednak jakoś dotąd uniknęłam czytania na ten temat, zupełnym zresztą przypadkiem (hmmm, może dostanę wreszcie tę książkę?). Dlatego rzuciłam się na Żółte i czarne, pisane z afrykańskiej perspektywy. 

Oczywiście, będąc laikiem, sporo się dowiedziałam, jednak książka jest tak bardzo pisana pod tezę, że aż się niedobrze robi. Już nie mówiąc o tym, że w świecie akademickim nawet dziesięć lat to bardzo długi czas, więc się ździebko zdeaktualizowała. 

No ale - jakiś tam pożytek z niej jest. Zyskujemy na przykład wgląd w to, jak mieszkańcy Czarnego Lądu patrzą na Chińczyków.

Jeśli od kilku lat chińskie firmy wygrywają większość przetargów dotyczących wielkich kontraktów budowlanych, to również dlatego, że mogą w krótkim czasie i na długi okres zmobilizować tysiące pracowników. Ci zaś pracują szybko i dobrze oraz godzą się żyć w spartańskich warunkach. Ci niepozorni i bardzo pracowici mężczyźni nie władają ani angielskim ani francuskim. Na kontynencie, gdzie przywiązuje się ogromną wagę do kontaktów międzyludzkich, wykazują niewielką ciekawość w stosunku do autochtonów. Pracownicy czy "kooperanci" chińscy żyją zawsze we własnym gronie, przyjmują często postawę postrzeganą jako pogardliwa, a wręcz rasistowska, jedzą na modłę chińską (miskę ryżu), budują swoją infrastrukturę i znikają bez śladu, by wrócić do Chin.

[...] od czterech tysięcy lat, grając w go, wprawiają się w groźnym ćwiczeniu strategii o niezwykle subtelnych zasadach. [...] Reguły tej gry polegają na tym, by zająć lub kontrolować jak największy obszar. W to właśnie grają w Afryce Chińczycy z byłymi kolonizatorami. Innymi słowy, Państwo Środka stosuje precyzyjną i starannie wybraną strategię obliczoną na to, by wypchnąć zachodnich przeciwników z afrykańskiego terytorium. 

[...] życie studentów afrykańskich w Chinach nie zawsze jest sielanką. Daleko mu do tego. W odczuciu wielu była to niemal wyprawa do piekieł.[...] W Chinach słowem opisującym czarnoskórych jest 黑人 heiren. Hei znaczy "czarny", "ciemny" oraz "nielegalny". Pewien afrykański student opowiada: "Już od lat społęczność afrykańska w Chinach zwraca się do władz w Pekinie z prośbą o zmianę tego słowa, które ma negatywne konotacje, mając nadzieję na zmianę nastawienia Chińćzyków do Afrykanów, lecz bez skutku. To bezustanne upokorzenia".

[...] lecz tym, co zarzucano przede wszystkim Afrykanom, było ich powodzenie u dziewcząt. W wielu przypadkach czarnoskórzy umawiający się z Chinkami są po prostu zatrzymywani i oskarżani o gwałt.

Podobnie jak ich koleżanki, które świadczą usługi w Europie, większość z nich pochodzi z Dongbei [...]. Dzisiaj te "skośnookie laleczki" stały się kluczowymi aktorkami seksprzemysłu w wielu wielkich miastach afrykańskich. W Kamerunie Chińćzycy szybko zrozumieli, że sektor usług seksualnych jest bardzo dochodowy. Niemal wszystkie dziewczęta pracujące tam nazywają się Chan, ponieważ Jackie Chan jest postacią bardzo popularną w Afryce. Poza tym Chan znaczy po chińsku "piękno" [nie znaczy - przypis bxt]. I tak wszystkie chińskie piękności nocy przybrały ten właśnie pseudonim.

Jedna z nich opowiada: [...] Później, pewnego wieczoru wpadła na zamożnego Kameruńczyka, który zaproponował jej trzydzieści euro za numerek. Doświadczenie okazało się widać równie przyjemne, co popłatne, bo jak przyznaje, "od tamtej pory wolę sypiać z Murzynami, niezależnie od tego, czy są bogaci, czy biedni".

W lipcu 2006 roku kametuński dziennik donosił, że afrykańskie prostytutki, wpadłszy w furię z powodu tej "nieuczciwej konkurencji", postanowiły uprzykrzyć Chinkom życie, organizując wspólne czuwanie, by chronić swoje źródło utrzymania. 

Diaspora chińska stała się drugą od względem liczebności na Czarnym Lądzie, po Indusach, których jest niemal dwa miliony. Najliczniejsze społeczności chińskie mieszkają w Nigerii, Sudanie, na Mauritiusie, w Angoli, lecz także w RPA, która jest domem najstarszej diaspory chińskiej w Afryce. 

Polecić nie polecę, chyba że nigdy w życiu nie słyszeliście o żadnych relacjach między Chinami a Afryką, i chcecie mieć choć śladowe pojęcie.