2016-07-10

Latające Tygrysy

Sprawiłam sobie prezent: kupiłam książkę napisaną przez jedynego polskiego Latającego Tygrysa, Witolda Urbanowicza. Człowieka, którego zdjęcie znajduje się w Kunmińskim Muzeum, który w Kunmingu stacjonował i który bardzo mi zadziałał na wyobraźnię. Byłam szalenie ciekawa, co będzie miał do powiedzenia o Chinach; trochę się bałam, jak żołnierz-pilot poradzi sobie z moimi wygórowanymi oczekiwaniami literacko-yunnańskimi.
Wciągnęłam się; nie można mu odmówić ani talentu, ani zmysłu obserwacji, ani poczucia humoru. Niektóre historie chwyciły mnie za serce, wycisnęły parę łez i całkiem sporo uśmiechów. Z czystym sumieniem mogę tę książkę polecić i fanom Chin, i ludziom kochającym opowieści wojenne.

W przerwach sierżant opowiadał o sobie i swojej żonie, którą nazywał "Honey" (miód). Pokazał nawet jej fotografię. Nie bardzo była podobna do miodu, ale to już prywatna sprawa sierżanta. [oto próbka stylu; uwielbiam taki!]
*
Junnan, jedna z zachodnich prowincji Chin, samo serce Azji. Nawet z lotu ptaka zachowuje swoją nieco dziką urodę: czerwonawe góry, poszarpane iglice i rozpadliny, w których często leży śnieg i błyszczą tafle jezior, zielonych jak nefryt.
Kunming, stolica prowincji Junnan, leży na płycie górskiej na wysokości niespełna 2 tysięcy metrów. Miasto jest stare, powstało w roku 1766 przed narodzeniem Chrystusa, ma do dziś swoją "starówkę" otoczoną murem, zresztą nieco późniejszym. Na południe od miasta rozciąga się spore jezioro Kun Yang, na zachodnim skraju znajduje się świątynia Zachodniej Chmury, zaś około 25 kilometrów na wschód - inna świątynia, pochodząca z czasów dynastii Ming, a zbudowana całkowicie z brązu. Inne świątynie wznoszą się w południowej części miasta. Tak to się przedstawia, kiedy się patrzy z samolotu. [...]
Lotnisko położone jest pomiędzy Kunmingiem a jeziorem Kun Yang. [Kunyang to nazwa wioski położonej nad jeziorem, nie samego jeziora. Jezioro od paruset lat nazywa się Jeziorem Dian - Dianchi 滇池. Niestety, nic mi nie wiadomo o świątyni Zachodniej Chmury; za to ta świątynia "całkowicie z brązu" to oczywiście Złota Świątynia, która istnieje do dziś. Z datą powstania Kunmingu Urbanowicz trochę przesadził, ale to pewnie dlatego, że tak mu wmówił jakiś Chińczyk. Oni zawsze mają skłonności do przesady. Za to lotnisko! Mowa oczywiście o lotnisku na Skarpie Szamana 巫家坝. Lotnisko wojskowe było pierwsze; już po wojnie przerodziło się w lotnisko cywilne. Gdy pierwszy raz przyleciałam do Kunmingu, działało jeszcze; teraz zostało zamknięte i zastąpione lotniskiem w Długiej Wodzie, ponieważ w ciągu ostatnich parudziesięciu lat zmieniło się ono z lotniska na południowych rubieżach miasta w lotnisko prawie w centrum miasta i się ludność skarżyła ;)]
*
W tym czasie - w roku 1943 - był to kraj odcięty od świata. Pomiędzy prowincją Junnan a oceanem stały wojska japońskie, wszystkie porty były zablokowane, zaś kontakt lądowy z resztą kraju praktycznie nie istniał. Prowincja była odgrodzona wysokimi i niedostępnymi górami. Całe zaopatrzenie dla lotnictwa USA i armii chińskiej szło drogą lotniczą ponad Himalajami. [Nie było dróg. Nie było kolei łączącej Yunnan z resztą Chin. Była tylko kolej yunnańsko-wietnamska i Droga Birmańska]
*
Nędza, jak sztuka, jest ponadnarodowa. Coś mnie ciągnęło do tych piekielnych dzielnic. A czułem się tam paskudnie: byłem białym. człowiekiem i jałmużna była datkiem złodzieja. Czy miałem tym ludziom tłumaczyć, że jestem Polakiem i że to nie ja, to nie my... My to znaczy: kto? [Ciekawam, czy ludzie pochodzący z państw, które swego czasu najechały na Chiny i je złupiły, miewali w ogóle takie dylematy...]
*
[Opowieść pewnej Chinki z polskim sygnetem herbowym na palcu; bodaj jedna z najciekawszych historii w tej książce!] Dziadek dużo podróżował po świecie. Najpierw sam, a potem ze swą córką, moją matką. Dziadek wiedział, że odseparowanie się Chin od świata nie jest rzeczą dobrą. W czasie owych podróży dziadek mój i matka mieli okazję spotykać wspaniałych białych ludzi, mądrych, kulturalnych i dobrych. Ci jednak, którzy przyjeżdżali do Chin i na Daleki Wschód, byli zupełnie inni: prymitywni, zachłanni, brutalni, pełni pogardy dla kultury, której nie znali i nie chcieli poznać. Ci ludzie kolonizowali Chiny, ale byli złymi ambasadorami swojej rasy. Dlatego dziadek i matka byli uprzedzeni do każdego białego człowieka, spotkanego w Chinach. [Dziś jest lepiej, bo do Chin przyjeżdżają również prawdziwi pasjonaci, a nie tylko prymitywna tłuszcza. Jest też gorzej, bo po świecie rzadko jeżdżą wykształceni i kulturalni Chińczycy; na ich miejsce wskoczyła banda prymitywów - z wyjątkami oczywiście, ale...]
*
Tym razem zamiast gorącego wina popijaliśmy zieloną herbatę. W tym zakresie i ja byłem barbarzyńcą, sztuki picia herbaty nauczyłem się dopiero od starego Tinga.
- Ludzie nieświadomi - prawił - myślą, że herbatę jest łatwo przyrządzić: po prostu nalewają wrzątku do suszonych liści herbacianych. A tymczasem to jest wielka sztuka, godna artystów. A trzeba także umieć pić herbatę. Najlepszy wyciąg pochodzi z drugiego zaparzenia. Kiedy się pierwszą wypije (to mówiąc wylewał ją), należy na te same liście powtórnie nalać wrzątku i zaczekać. Dopiero wówczas ma się do czynienia z prawdziwą herbatą.
Nie zdradził mi nigdy skomplikowanego obrządku i tajemnic towarzyszących ubocznie przyrządzaniu herbaty, ale to pewne, że w jego towarzystwie piło się zawsze "prawdziwą herbatę". Oczywiście bez cukru i bez mleka. [Cóż, stary Ting też nie był żadnym specjalistą, bo przecież wiemy nie od dzisiaj, że nie w każdej herbacie zasada "drugiego parzenia" się sprawdzi. A może to Urbanowicz tak uprościł teorie herbaciane Tinga?]
*
Jest wielkim nietaktem w Chinach śmiać się głośno w miejscach publicznych. "Głośny śmiech z rozdziawioną gębą przystoi koniowi - mawiali mi - w tym zaś zakresie nie należy z nim konkurować". [Choć generalnie tęskno mi za Chinami, w których istniała jeszcze kindersztuba, to akurat tej zasady mi nie żal: lubię się śmiać i zdarza mi się to czynić iście po końsku :P]

Są też w książce całe rozdziały, które są wspaniałymi historiami o dawnych Chinach. Historia o bambusowym moście, o tym, jak Japończycy ostrzelali łódkę, którą Urbanowicz płynął, a także zwykły opis budowania mostu - były piękne i szalenie ciekawe. Och, co ja bym dała, żeby znaleźć się choć na chwilę w takich Chinach!
Nie no, co ja mówię - nie chcę do Chin ogarniętych wojną. Ale chcę do tych z uczciwymi, dobrze wychowanymi Chińczykami. Do Chin jeszcze zielonych i dziewiczych, do Yunnanu niezepsutego komunistycznym ujednoliceniem...

8 komentarzy:

  1. Już ją zamówiłam na allegro.Jest jeszcze "Ogień nad Chinami", cz wiesz coś na temat tej książki.Pozdrawiam i thx za ciekawe inf.o książkach Noneczka

    OdpowiedzUsuń
  2. Już ją zamówiłam na allegro.Jest jeszcze "Ogień nad Chinami", cz wiesz coś na temat tej książki.Pozdrawiam i thx za ciekawe inf.o książkach Noneczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ogień..." to nowe, nieco poszerzone wydanie "Latających Tygrysów"

      Usuń
  3. Dzięki za szybka odpowiedz.Wobec tego nie będę jej zamawiać.Pozdrawiam Noneczka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniale się czyta, opisy sugestywne.
    Ponieważ już dawno czytałam więc niewiele mi pozostało w głowie – okazja żeby ponownie wypożyczyć z biblioteki, bo własnej jeszcze nie mam ;-) – oprócz doskonałych przybliżeń przyrody i grozy przed Japończykami, to właśnie ten nalot na lotnisko, gdy autor był akurat poza obozem jest pierwszym skojarzeniem z tytułem książki.
    Dzięki za informacje pomocnicze, które są bezcennymi :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Uwielbiam czytać o miejscach, które znam z widzenia, dla mnie ta książka to zajrzenie w przeszłość miejsca, które kocham :) To prawda, że świetnie się czyta.

      Usuń
  5. Jutro lecę do biblioteki, jak tygrys :)

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.