Tuż koło miasta Yuxi, na południe od Kunmingu, jest jezioro. 216.6 metrów kwadratowych powierzchni, drugie co do głębokości jezioro w Chinach - średnia głębokość 95.2 metry, w najgłębszym miejscu aż 158.9 metrow, a w dodatku woda pierwszej klasy czystości, nadaje się do picia i wszystko przez nią widać. Po prostu marzenie!
W 1992 roku nad jeziorem zaczął się pojawiać Potwór Wodny - czyli płetwonurek, który już po 9 latach nurkowania dokonał fantastycznego odkrycia: na dnie jeziora znajdują się szczątki miasta! Oczywiście, długo trwało zanim Chińczycy zaczęli je badać - ale co się odwlecze, to nie uciecze. Już po pół roku lokalna telewizja i władze rozpoczęli wspólnie regularne badania archeologiczne. Jak na Chińczyków zachowali się w miarę cywilizowanie: nie osuszyli jeziora po to, żeby sprawdzić, co jest na dnie, niszcząc przy okazji ekosystem Yunnanu. Badają powoli i z chirurgiczną precyzją, mając nadzieję zrozumieć, co tak naprawdę kryje jezioro.
W 2001 roku przez tydzień nieustannie wysyłano ekipy badające szczątki miasta, w tym nieźle zachowane budynki i złotą pagodę. Badanie nie jest znowu takie łatwe, bo jezioro głębokie, a jednak do tej pory przeszperano już ponad 2 km kwadratowe tej "chińskiej Atlantydy". Każdy metr przynosi nowe pytania: kto tam mieszkał? Kiedy miasto zostało zbudowane? Czy to przypadkiem nie jest dawna stolica Królestwa Dian? Dlaczego 1800 lat temu nagle miejsce to znalazło się pod wodą?
Odkryto całą masę brązów właśnie w tej okolicy, a i pod wodą ich nie brakuje. Tutejsze Indiany Jonesy łamią sobie więc głowy, czym dla rozwoju chińskiej kultury był Yunnan tamtych czasów... A tymczasem, na fali zainteresowania naszą sadzawką w przyjeziornych
miastach i wioskach zaczęły powstawać parki krajobrazowe, kurorty i inne takie.
My zdążyliśmy, zanim w jednoulicznym Mieście Portowym 海口镇 za wstęp na kamienistą plażę trzeba będzie płacić. Pewnie w przyszłym roku wszędzie będą już palmy, grille i inne wypożyczalnie parasoli; myśmy mogli moczyć różne elementy człowieka jeszcze za darmo.
Wskoczyliśmy do jeziora, przymarzliśmy do dna (z 5 stopni najwyżej ta woda miała), a po odtajeniu wsadziliśmy się do wrzątku (nie wiem, ile stopni, ale parzyło) w gorących źródłach. Jak parzyło do niewytrzymanki, można było się znów ochłodzić w jeziorze - i tak do znudzenia.
Opaliłam się. Bawiłam się. A gdy mnie zmęczyło słońce, spałam.
A potem przyszedł wieczór, a wieczorem ponowna kąpiel w gorących źródłach (do jeziora nie odważyłam się wejść) i masaż gorącymi kamieniami...
A wszystko przeplatane obłędnym żarciem w wykonaniu rodziny Wilczka. Lubię takie wypady!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.