2024-12-21

九九消寒图 Obraz znikania mrozu

Dziś przesilenie zimowe. Poza obżeraniem się tangyuanami czyli knedelkami ryżowymi własnej roboty (tym razem będą te małe, bo mi się nie bardzo chce kombinować z farszami) postanowiłam pójść o krok dalej w kwestii przestrzegania chińskiej tradycji. W starym Pekinie istniał taki zwyczaj, by poczynając od przesilenia zimowego codziennie rysować kolejny element obrazka zwanego "dziewięć dziewięć znikanie mrozu". Konkretnie był to rysunek mume czyli kwiatów moreli japońskiej (梅花)* na jednej gałązce, narysowanych tak, by łącznie było dziewięć kwiatów, a każdy z nich miał po dziewięć płatków czyli łącznie 81 płatków (stąd dwie dziewiątki w tytule: 9x9=81), po jednym na każdy dzień. Codziennie należy pokolorować jeden płatek, by po osiemdziesięciu jeden dniach cały rysunek był kolorowy - i wtedy przyjdzie wiosna. Oczywiście, kwiaty moreli kwitną zimą i są jednym z pierwszych zwiastunów wiosny, stąd wybór takiego akurat rysunku. Jednocześnie warto sobie przypomnieć, że od niepamiętnych czasów liczono w Chinach zimę właśnie dziewiątkami - stąd ilość płatków moreli.
Już za Songów i Yuanów zwyczaj ten zaczął penetrować również południowe Chiny, choć tu wyczekiwanie końca zimy nigdy nie było aż tak istotną częścią kultury; przecież choćby na południu Yunnanu zimą jest przyjemnie i ciepło. 
Wspominałam, że tradycyjnie zabarwia się stopniowo płatki moreli. Nie jest to jednak jedyna forma zabawy. U intelektualistów pojawiały się nie rysunki, a kaligrafie składające się z dziewięciu znaków po dziewięć kresek każdy, mające tworzyć sensowne zdanie - np. “亭前垂柳珍重待春風”、“春前庭柏風送香盈室”、“幸保幽姿珍重春風面”、“雁南飛柳芽茂便是春”. Oczywiście, po dziś dzień muszą być pisane tradycyjnymi znakami, bo po uproszczeniach za mało dziewięciokreskowych znaków mielibyśmy do wyboru. Zwróćcie uwagę, jak bardzo rytm takiego zdania różni się od tradycyjnych chińskich wierszy - dziewięciozgłoskowce się tu przecież właściwie nie zdarzają.
tutaj mamy przy okazji informację, jak kolorować kreski: w dni śnieżne na biało, deszczowe na czarno, pochmurne na zielono/niebiesko, a słoneczne na czerwono.
Instrukcja obsługi pozostaje ta sama: po jednym ruchu pędzla czy pióra na każdy z osiemdziesięciu jeden dni zimy; każda dziewiątka rozpoczyna się więc nowym znakiem. Ta wersja zabawy zowie się również "pisaniem dziewiątek" 写九. Na najbardziej tradycyjnych obrazach znikania mrozu oprócz tej nietypowej kolorowanki mogły się również znaleźć słowa Dziewiętnej Pieśni. 
Dziś pojawiają się również niekanoniczne wersje dziewiątkowych obrazów - a to pierożki z dziewięcioma fałdkami, a to po dziewięć sztuk dziewięciu tradycyjnych przedmiotów,
tradycyjne chińskie monety z kwadratowym wycięciem, ryby z odpowiednią ilością łusek, tykwy, a już najprościej to samemu narysować na płachcie papieru do kaligrafii przegródki jak do kółka i krzyżyka i w każdej przegródce dodawać po dziewięć kółeczek... Mnie się jednak średnio podobają - wolę te śliczne kwiaty i urocze wierszyki. 
No dobrze. A na jakie kolory trzeba pomalować płatki kwiatów? Niektórzy upierają się, by kolory powiązać z pogodą: np. w dni słoneczne płatki mają być czerwone, w pochmurne - niebieskie, w deszczowe - zielone, w wietrzne - żółte, a w śnieżne białe (to tylko jedna z wersji, bywają także inne). Dzięki temu pod koniec zimy możemy gołym okiem zobaczyć, jaka była ostatnia zima. 
Okropnie spodobał mi się ten zwyczaj. Oczywiście nabyłam obie wersje - znakową i morelową - i sprezentowałam dziś Tajfuniątku. Myślę, że będziemy się świetnie bawić tej zimy! 

*lub tzw. "zimowej moreli" 寒梅 czyli... pigwowca.

2024-12-18

Rezydencja rodziny Wu 武家大院

Rezydencja rodziny Wu jest w Heijingu bodaj jedyną zachowaną mniej więcej w całości rezydencją starego stylu, z czasów, gdy w takich rezydencjach mieszkała cała wielodzietna, wielopokoleniowa, bogata rodzina wraz ze sztabem służących. Tak właśnie bogacze mieszkali za Mingów czy Qingów; ten konkretny zespół budynków zaczęto budować w 1836 roku, ale oczywiście z czasem go rozbudowywano, by sprostać potrzebom rodziny. Kolejne budynki dobudowywano tak, by z lotu ptaka tworzyły znak 王 czyli król. Znajduje się tu 99 pokojów, 108 drzwi i 4 patia, które położone są łącznie na siedmiu kondygnacjach - choć bowiem budynki mają najwyżej po dwa piętra, ich partery nie zaczynają się na tym samym poziomie, jako, że rezydencja została wzniesiona na bardzo stromym zboczu. 
Niestety, wszystkie pokoje stoją ciemne i puste; część jest zamknięta dla zwiedzających, ale przez szpary między deskami widać, że to po prostu dlatego, że niezaniedbanych podłóg i ścian nie ma komu odnawiać. Meble rozkradziono, po dziedzicach ślad zaginął; dobrze, że sama rezydencja nie spłonęła, jak wiele innych...
Prywatna scena rodziny Wu, która mogła sobie pozwolić na zapraszanie trup teatralnych z całych Chin; obecnie występują na niej artyści zapraszani przez biuro turystyczne Heijingu.
Trafiłyśmy akurat na taniec lwów; Tajfuniątko było zachwycone :)
A już najbardziej cieszyła się z tego, że lew chciał ją zjeść!

W internetach znalazłam film, który jest po prostu spacerem po rezydencji. Wydaje mi się, że dobrze pokazuje skalę wielkości obiektu.

2024-12-16

Japoński miszmasz

Lubię to, że autor sprzeciwia się chłamowi. Jak pokazuje, gdzie jest kit zamiast porcelany i uchyla rąbka tajemnicy metodologii kulturoznawstwa. Uważam, że wszyscy czytelnicy dowolnych lektur powinni podchodzić do owych lektur krytycznie, a już studenci czy naukowcy zwłaszcza. Zdejmijmy jeszcze filtr orientalno-kolonialny, przez który nasz świat wygląda tak inaczej niż świat Ludzi Z Dalekich Lądów, dzikich i dziwnych i już prawie mamy kompetencje, żeby kupić książkę o Japonii (albo Chinach, Malezji czy Tajlandii) i przeczytawszy wiedzieć, czy to lektura wiarygodna, czy też ekskrement. A jednak - lektura ta sprawiła mi wiele przykrości, bynajmniej niezwiązanych z demaskowaniem niewiedzy. Owszem, świetnie, że pan Jabłoński pokazał kilka lektur, których nie warto traktować jak źródeł wiedzy o Japonii. Szkoda jednak, że nie pokazał klasy argumentując obrzydliwie i ad personam zamiast merytorycznie.  
Inna rzecz, że i tu schowanych jest kilka perełek-myśli, które szalenie trafnie ujmują to, co robią autorzy, piszący o miejscach egzotycznych i na tyle odległych, że większości czytelników trudno sprawdzić ich wiarygodność.

[...] Prawidłowość ta dotyczy także narratorów "operujących na" dalekich i nieznanych odbiorcy kulturach. Mogą oni - a dowodów na to dostarczają źródła - polegać nie tylko na prawdziwości i spójności logicznej faktów, lecz także na swych chorych ambicjach, frustracjach oraz wybujałym widzimisię. Mogą także cechować się lenistwem poznawczym, którego styczność z egzotyką nie wyklucza, a niekiedy wręcz je prowokuje.
*
Można się z tym zgadzać lub nie: żyjemy w świecie reportażu. [...] W reportażu panuje kult obserwacji uczestniczącej - podmiot obserwujący usiłuje zebrać jak najwięcej skrawków rzeczysitości dostępnej mu bezpośrednio, do której czytelnik dostępu nie ma i mieć nie może. Wymóg zebrania jak największej liczby faktów nie pozostaje przy tym w obligatoryjnym związku z rozumieniem tych ostatnioch. Wiedza, a nawet odczuwanie, nie równa się, niestety, rozumieniu, ilość zaś nie zawsze przechodzi w jakość. Trzeba zwykle coś wiedzieć zawczasu, by być w stanie zinterpretować informacje nowe. Prawda to okrutna dla reportażowych rejestratorów niekiedy jakże zbyt gorącej dla nich rzeczywistości.
*
Ekstremalnie trudne może okazać się poszukiwanie racji i prawdy w sytuacji o kontekście międzykulturowym. Inna, obca kultura zmusza nierzadko intruza do zarzucenia reakcji wyuczonych w środowisku macierzystym. Cudzoziemiec może nawet zetknąć się z objawami ksenofobii, dyskryminacji lub wręcz agresji - wszystko to wliczone pozostaje w ryzyko kontaktu kulturowego. [...] Turystyka to jedna ze strategii przyglądania się światu bez zobowiązań. [...] Turysta ma prawo do wszelkich, nawet najbardziej absurdalnych opinii głoszonych przy akompaniamencie odwołań do wartości najwyższych i szafowania na prawo i lewo pojęciem obiektywizmu - za prawo to zapłacił agencji turystycznej żywą gotówką. Gdy jednak ktoś, żując na stałe w obcym kraju dobrowonie a nieumiejętnie, wygłasza opinie ksenofobiczne, a wszystko wskazuje na to, że krytyka taka źródło znajduje w perwersyjnej rozkoszy wiecznie zadowolonego z siebie nauczyciela dzikusów, przekonanego w dodatku o własnej niezbywalnej racji i monopolu na prawdę, casus taki należy w najlepszym przypadku traktować jako przypadek chorobowy.
*
Ekspert jest posłańcem, któremu musimy zaufać, wierząc, że jego wgląd w sprawy uprawnia go do funkcjonowania jako przedłużenie naszych zmysłów aż do miejsc, dokąd sami nie docieramy. Relacja zaufania jest tu niezbędna, gdyż sami sprawdzić doniesień ekspera nie jesteśmy w stanie.

PS. Ja Japoński wachlarz odczytywałam bardzo osobiście - dla mnie to była książka o wrażeniach, a nie przedstawiająca wiedzę. Chętnie przeczytałabym rzetelną krytykę, w której najpoważniejszym argumentem przeciwko nie byłoby stwierdzenie, że autorka jest feministką, więc musi się mylić. 
PS. 2. Tutaj recenzja, z którą tak bardzo się zgadzam, że aż mi się nie chce pisać własnej.

2024-12-14

吉慶祥 Pomyślna Piekarnia

Dziś nikogo nie dziwi, że w Kunmingu znajdują się setki piekarń i ciastkarń. Pojedyncze, ekskluzywne miejsca przeplatane przaśnymi sieciówkami, oferują wszystko: od paskudnych papierowych, tłustych chlebów nadziewanych fasolą czy suszoną wieprzowiną aż po wyśmienite croissanty czy niemieckie precle. Łatwo jednak wrócić myślą do czasów, gdy pieczywo nie było kunmińczykom do niczego potrzebne, a w dodatku za czasów biedy a później systemu kartkowego nikt o takich delikatesach nawet nie myślał. Z jednym wyjątkiem. Nawet w najgorszych czasach każdy porządny Chińczyk jadał ciastka księżycowe z okazji Święta Środka Jesieni. Wówczas nawet w wioskach na końcu świata pojawiają się łakocie. A w okolicach Kunmingu łakocie te nieodmiennie wywodziły się z Pomyślnej Piekarni Jiqing Xiang istniejącej od ponad stu lat. Szaleństwo trwało czasem nawet tydzień czy dwa: ciasteczka księżycowe jadły dzieciaki na śniadanie, obiad i kolację. Trzeba było się nimi nacieszyć, bo przecież  były one w sprzedaży tylko parę dni w roku. Jeśli jednak cofniemy się jeszcze dalej, aż do momentu, gdy rodziły się pierwsze kunmińskie piekarnie i cukiernie, okaże się, że wcale nie od ciasteczek księżycowych się zaczęło! 
Najstarszą cukiernią w Yunnanie była powstała w połowie XIX wieku piekarnia Połączone Zapachy 合香楼, o której wspominałam już kiedyś przy okazji powracających ciastek, typowej kunmińskiej przekąski. Cukiernia znajdowała się w okolicy dzisiejszej ulicy Ru'an (jednej z tych, w których zawsze pinyin napisany jest przez Chińczyków błędnie). Założył ją Hu Debi, Mandżur z Shenyangu, wywodzący się z klanu Kūyala, należący do Niebieskiej Chorągwi*. Wyobraźcie sobie: przyjechał z oficjalną wizytą, będąc wojskowym i tak mu się w Yunnanie spodobało, że postanowił tu zostać! No i w 1859 roku założył piekarnię w stylu mandżurskim, oferującą np. sacimę 萨其马,
sanzi - cienkie ciasto smażone w głębokim tłuszczu 馓子, a także ciasta jajeczne i słynne "ciasto hibiskusowe" 芙蓉糕.
Przekąski te cieszyły się tak wielką sławą, że wędrowały aż do Pekinu czy Hongkongu. No ale to były mandżurskie przysmaki - dla rodzimej ludności były zapewne tak egzotyczne, jak dla Polaka skandynawskie cuksy z lukrecji czy grecki deser z kurczaka na słodko. 
W 1907 roku urodzeni w Kunmingu bracia Chen (陈惠泉 i 陈惠生), których ksywki to 小 i 小 (dosłownie: Celebrować i Pomyślność) wyprosili od szwagra 袁之 wystarczająco dużo pieniędzy, żeby założyć pierwszą prawdziwie lokalną cukiernię. Nazwę wzięli z własnych imion, a na siedzibę główną obrali jedną z gwarnych ulic w centrum Kunmingu: ulicę Huashan Południową. Od frontu znajdował się sklep, a z tyłu zakład, produkujący nie mandżurskie specjały, a lokalne przekąski, w tym landrynki i ciasteczka. Co ciekawe, reprezentanci mandżurskich słodyczy pożenili się następnie z piekarczykami Pomyślnej Piekarni i tak oto powstała cukiernia nad cukierniami, w której dokonało się cudowne połączenie rozmaitych słodyczowych tradycji. 
Dziś Pomyślna Piekarnia słynie faktycznie z szynkowych Księżycowych Ciastek, które zresztą są w sprzedaży nie tylko na jesieni.
Zostały stworzone na wzór rdzennie yunnańskich "kruchych" bułeczek na parze z szynkowym nadzieniem na słodko - ciekawe, jakim cudem wpadło im to do głów. Fakt faktem - były takim hitem, że konne karawany zabierały je nie tylko do innych chińśkich miast, ale też do Wietnamu, Birmy czy Tajlandii. Ba! Gdy za czasów republiki ustawały czasem dostawy wszelakich dóbr, sam Smocza Chmura zadbał o bezpieczeństwo dostaw surowców do naszej piekarni. Pewnie nie chciał, by zabrakło dlań ciastek... 
W piekarni tej są w sprzedaży ciasteczka pszenne i gryczane, wielkie i duże, szynkowe (z których najsłynniejsze to te czteroliangowe), ale też masę innych - z czerwoną fasolą na słodko, ziarnami, różą itd. Ja akurat za ich ciastkami księżycowymi nie przepadam. Nie znaczy to jednak, że nie potrafię tam znaleźć nic dla siebie - wszak mają wieńce drożdżowe w smaku podobne polskiej chałce,
drożdżowe ciasto z suszonymi głożynami,
powracające ciastka, podróbki rosyjskich chlebów 大列巴,
a od czasu do czasu zdarza im się wyprodukować cudeńka typu podróbka tajwańskich ananasowych ciasteczek, ale z herbatą pu'er i różą! 
O naszej piekarni krąży wiele opowieści. Jak ta, że razu pewnego wywaliło korki w połowie miasta i piekarczyk po ćmoku pomylił cukier z sodą, sprawiając, że ogromna partia ciastek księżycowych była niejadalna. Ale ciastka zostały spakowane i poszły w siną dal, zanim ktoś wpadł na pomysł, żeby sprawdzić, czy aby wszystko ok. Właściciele ponoć jeździli przez tydzień, żeby pooddawać pieniądze za trefny towar. Ta zwykła ludzka uczciwość sprawiła, że piekarnię traktowano jak "solidną firmę".
Albo o tym, jak to w dawnych czasach ceny pieczywa były zunifikowane, nie wolno było ani pozwalać, by podrożały, ani organizować promocji i obniżek cen. A że ciasteczka księżycowe z Pomyślnej Piekarni miały lepszą relację jakość-cena od innych, oczywiście nikt nie chciał robić zakupów nigdzie indziej. Właściciele innych ciastkowych biznesów zażądali więc, by nasza piekarnia musiała przestać sprzedawać ciasteczka księżycowe już dziesięć dni przed Świętem Środka Jesieni. Musieli zawrzeć bramy i zamknąć sklep; mogli tylko dokończyć wcześniejze zamówienia. Wszystko po to, by inne piekarenki nie zbankrutowały. 
Ponoć Pomyślna piekarnia jednym sezonem księżycowych ciastek mogła zarobić na roczne pensje dla wszystkich pracowników; żadna inna kunmińska piekarnia nie miała takich obrotów ani zysków. W latach pięćdziesiątych XX w. wchłonęli 13 kunmińskich piekarń, stając się "Fabryką Wypieków Jiqing Xiang" 吉庆祥糕点厂. I pewnie właśnie z racji takich sukcesów w czasie Rewolucji Kulturalnej zostali potraktowani jak burżuacyjną zarazę, którą trzeba wyplenić. Pomyślna Piekarnia została przemianowana na Wschodnią Fabrykę Czerwonych Wypieków 东方红糕点厂. Dopiero po otwarciu na świat przywrócono Kunmingowi jego najsłynniejszą piekarnię. W 1999 roku weszli na giełdę. W 2005 roku trafili na listę chińskich tradycyjnych marek 中华老字号. 
Dziś produkują 1500 ton szynkowych ciastek księżycowych, co jest wynikiem imponującym nawet na tle innych yunnańskich piekarń. Choć ich sklepy są pełne innych delicji, w internetach można kupić tylko właśnie te ciastka (co swoją drogą jest dość przykre). Wędrują nie tylko po całych Chinach, ale też do chińskiej diaspory na całym świecie. A sercem ogromnej firmy nadal jest maleńki sklepik przy Południowej Huashan...
Gdy przyjechałam do Kunmingu, budynek był jeszcze stary, bez tych koszmarnie dobudowanych betonowych pięter...
   

*Osiem Chorągwi to dawny system wojskowo-plemiennej organizacji rodów mandżurskich.

2024-12-12

badanie

Jakiś czas temu na jednej z WeChatowych grup polskich (tak! Mamy takie!) ukazał się post pewnej doktorantki, która będzie się doktoryzować z dzieci dwujęzycznych w rodzinach polsko-chińskich. Zaprosiła takie rodziny do badań, które miały pokazać sytuacje językowe owych rodzin. Sytuacji tych jest bowiem wiele i ogromna ilość czynników na nie wpływa. W jednych domach językiem wiodącym jest polski, w innych chiński, w jeszcze innych - angielski. Ilość i jakość czasu spędzanego przez każdego z rodziców z dzieckiem jest również inna; inne jest też samo nastawienie do pożytku lub jego braku jeśli chodzi o nauczanie języków - po co mu polski w Chinach? Po co jej chiński w Polsce? Różne są też sytuacje językowe samych rodziców. Fascynujące badania; z wielką przyjemnością przeczytam tę pracę, gdy już się ukaże. 
Postanowiliśmy wziąć w tych badaniach udział. Byłam i jestem głęboko wewnętrznie przekonana, że warto podzielić się z innymi dwujęzycznymi rodzinami naszym doświadczeniem. Szczęśliwie również badaczka zechciała się nad nami pochylić i tak oto część ostatniego weekendu spędziłyśmy z Tajfuniątkiem opiekując się polskim gościem - pani Michalina przyjechała do Kunmingu, by na żywo porozmawiać z małą i przekonać się, jak wyglądają jej kompetencje w obu naszych językach. Test (którego Tajfuniątko panicznie się bało, ponieważ ma niejakie kłopoty z polską ortografią) utwierdził nas w przekonaniu, że warto było i jest inwestować czas i zaangażowanie. Serce mi rosło, gdy Tajfuniątko potrafiło opisywać historyjki obrazkowe barwnym językiem opatrzonym idiomami (zaczęło lać jak z cebra itp.), gdy potrafiła odcyfrować obrazki pokazujące sytuacje czy obiekty kojarzące się z Polską, a nie z Chinami, a już najbardziej zachwyciło mnie, gdy oswoiwszy się z nową "ciocią" zaczęła opowiadać jej wymyślone przez siebie historie, w taki czy inny sposób związane z naszym kunmińskim życiem. Jednocześnie dwujęzyczny test pozwolił mi przekonać się, że choć Tajfuniątko jest w pełni dwujęzyczne, na nieco inne rzeczy zwraca uwagę po polsku i po chińsku (ta sama historyjka opowiedziana raz po polsku, raz po chińsku różniła się w szczegółach). Aż się zatchnęłam z wrażenia, gdy Władcę Pierścieni czy Harry'ego Pottera (które czytane były po polsku) potrafiła podsumować jednym zdaniem po chińsku, mając po temu odpowiednie słownictwo, a także odpowiednio analityczne spojrzenie. Fascynujące! 
Pani Michalina była tak miła, że pozwoliła nam się oprowadzić po Kunmingu, dzięki czemu mogłam zanurzyć Tajfuniątko na cały dzień w takiej polszczyźnie, której na co dzień ode mnie nie słyszy - opowiadanie o historii tudzież specyfice miasta i regionu nie jest wszak naszą codziennością. To był wspaniały, pożyteczny, dobrze spędzony i przy okazji miły czas. 
I tylko znów wzdycham nad tym, że tak rzadko mamy okazję porozmawiać na żywo po polsku, tak rzadko mam okazję wsiąść na swego kunmińskiego konika i zatracać się w okołoyunnańskich opowieściach, tak rzadko zdarzają się miłe spotkania tego rodzaju. Wiem, wiem. Nie można mieć wszystkiego, a przecież mam mój ukochany Yunnan, herbatę, zimowe górskie słońce, chiński, żarcie i jeszcze badmintona. Chcieć więcej to grzech. 
Pozostaje mi więc grzeszyć w spokoju...


2024-12-10

Styl życia zwany Yunnanem 有一种叫云南的生活

Hasło będące tytułem dzisiejszego wpisu to zawołanie, które od marca 2023 roku jest głównym hasłem reklamowym promującym specyficznie pojmowaną turystykę okołoyunnańską. Nie chodzi w niej bowiem o "zaliczenie" kolejnych zabytków, a o zrozumienie, dlaczego i czym Yunnan różni się od reszty chińskich prowincji. Przybyszu, daj się skusić lokalnym przekąskom, daj się urzec maszym krajobrazom, przestaw się na nasze tempo i intensywność życia. Zobacz, jakim kulturowym tyglem jest ten skrawek świata, poznaj "yunnańskość" przejawiającą się w tylu aspektach! 
Hasło, jak to hasło, nic nie tłumaczy, choć wiele obiecuje. Dla każdego yunnańskość będzie się przecież przejawiać w czymś innym. Dla mnie jest tym elementem chińskich kultur, który od ponad dziesięciu lat tętni mi w żyłach. Nie przeszkadza mi niejasność sformułowania, bo doskonale czuję, co autor miał na myśli. 
Hasło odniosło sukces - zaczęto je wybierać jako tytuł wypracowań szkolnych, konkursów (było m.in. tematem podczas tegorocznego konkursu języka angielskiego dla dzieci, w którym znów byłam jurorką) i nawet jako hasztag w tutejszych serwisach społecznościowych. Niezliczone agencje turystyczne i strony internetowe prześcigają się w organizowaniu wycieczek czy też pokazywaniu tras pod hasłem "yunnańskiego stylu życia". No i zaczęto je umieszczać wszędzie, gdzie się da - na przykład na takich instalacjach kwiatowych, jak ta nad Szmaragdowym Jeziorem:
Instalacja pokazuje yunnańskie cztery pory roku przy pomocy roślin w określonych kolorach. Bo przecież tylko w Yunnanie są cztery pory roku, charakteryzujące się inną kolorystyką... No ale skoro można podciągnąć pory roku pod yunnańskość, to niby dlaczego z tego nie skorzystać?... 

2024-12-08

Broken Stars

Przypadkiem trafiła w moje ręce antologia współczesnego chińskiego SF, zebrana przez Kena Liu. No dobrze, skoro przez Kena Liu to żaden to przypadek - od przeczytania Pod sztandarem Dzikiego Kwiatu poluję na wszystko, do czego przyłożył rękę. A tu przyłożył podwójnie: nie tylko wybrał chińskie opowiadania, ale również niektóre przełożył na angielski. 
Jak to w antologiach bywa, opowiadanie opowiadaniu nierówne, a i styl nie zawsze przypadał mi do gustu. Ale jest tu kilka takich perełek, dla których zdecydowanie warto po zbiór sięgnąć. W dodatku niektóre są tym smakowitsze, im więcej się wie o Chinach. Dla mnie absolutnym majstersztykiem było "What Has Passed Shall in Kinder Light Appear" autorstwa Baoshu; spodobały mi się też Noworoczny pociąg Hao Jingfanga i Łodzie podwodne Han Songa. Myślę, że część autorów będę chciała poznać w oryginale. Zdecydowanie polecam.

2024-12-05

jesień na Uniwersytecie Yunnańskim

Ku naszej wielkiej radości odkąd pracuję na Uniwersytecie Yunnańskim, codziennie możemy spacerować po starym kampusie. Po nowym oczywiście też możemy, ale ponieważ jest trzydzieści kilometrów dalej, więc jeżdżę tam po pierwsze sama, a po drugie tylko do pracy. Jednak stary kampus to cudna przestrzeń - w miarę bezpieczna dla dziecka, a także po prostu ładnie zorganizowana. A już jesienią, gdy wybarwiają się liście miłorzębów, po prostu ją uwielbiam. W deszczowe dni błoto jest złote, więc akceptowalne, a już w dni słoneczne doświadczam najpiękniejszego komorebi świata.
We czwartki podążam tą aleją jeszcze przed wschodem słońca.
Oczywiście jesień to nie tylko miłorzęby, choć ona najbardziej przykuwają uwagę. Jest też mój najukochańszy platan:
A także... kwitnące mikrojabłonki, którym się nie chce czekać do wiosny:
O, jak dobrze mieć takie miejsce koło domu!