Romans historyczny osadzony w budowanym właśnie Harbinie i to w dodatku miłość międzykulturowa? No przecież musiałam.
A nie powinnam. Nie było warto.
Zgrzytałam zębami z racji stylu autorki, z racji fatalnej korekty (a może nawet jej braku?), a w końcu również z racji tego, że moją ukochaną chińską kulturę tak tu zepsuto. WSZYSTKIE chińskie kobiety w tej powieści noszą imiona-nazwy kwiatów. Nazwisko stryja brzmi inaczej niż nazwisko bratanka. “Wierzymy jednak, że do tego czasu Shaoyao zmądrzeje, bo inaczej z nikim się więcej nie zwiąże ani z Prawym Baogongiem, ani z nikim innym”. “Hong Long zwany Czerwonym Smokiem”.
Dotrwałam do końca tylko dlatego, że nie miałam pod ręką żadnej innej książki. A kysz!
PS. Najmocniejszą stroną książki są przepiękne fotografie rozmaitych chińskich przedmiotów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.