Różnie bywało. Były smażone, pieczone, na parze. Były ostre, słodko-kwaśne, w czerwonym sosie (mmmm, galaretka palce lizać!). Były gatunki powszechnie znane, ale również nasze, tutejsze, endemiczne. Było przy nich dużo roboty albo cokolwiek mniej. Od paru lat zazwyczaj przygotowywałam po prostu jakieś sushi z łososiem czy tuńczykiem i to by było na tyle, jeśli chodzi o zachowanie tradycji. Tym razem jednak planujemy hit syczuańskiej kuchni - rybną kwaśnicę 酸菜鱼.
W skrócie: filetujemy rybę, krojąc ją na cieniuchne plasterki. Na reszcie mięsa z kręgosłupem i głową (bez skrzeli, bo gorzkie!) gotujemy rybny bulion doprawiony dużą ilością imbiru. Następnie obsmażamy jeszcze trochę imbiru plus chilli i czosnek, a jeśli bardzo lubimy smak drętwo-ostry, to jeszcze pieprz syczuański, a na obsmażone przyprawy wrzucamy kiszonkę naszego wyboru - w wersji syczuańskiej najczęściej będzie to kiszona gorczyca, ale w Yunnanie mamy wiele niekanionicznych wersji, o czym później. Do tego dolewamy nasz bulion, a gdy całość zacznie wrzeć, dodajemy nasze plasterki ryby, najlepiej zamarynowane wcześniej w winie ryżowym i obtoczone w mące ziemniaczanej/kukurydzianej, ewentualnie z dodatkiem białka.
Wspominałam jednak o niekanonicznych yunnańskich wersjach. My będziemy celować raczej w smak podobny do tego, który pokochaliśmy w Pu'er:
Dodano sporo rozmaitych ziół, raczej z puli spotykanej w Tajlandii czy Laosie niż w Syczuanie. Chilli nadal było sporo - trzy rodzaje, w tym świeży, marynowany i prażony, ale smak - obłędny!
Na dziś tyle, kochani. Nie miałam mocy przerobowych na świąteczne pocztówki z Tajfuniątkiem czy mną w roli głównej, na kolędy na saksofon z akompaniamentem czy choćby na jakieś bardziej osobiste życzenia. Ba! Nie miałam mocy przerobowych do tego stopnia, że na wigilijnym stole poza rybą pojawi się tylko barszcz z torebki (z ziemniakami) i piernik oraz pierniczki (dary Przyjaciół). Ubierać choinkę i przystrajać co się da będziemy dopiero dziś. Ubrani przez cały dzień w dwie warstwy ciepłych piżam, bo w Kunmingu 6 stopni i nie mam zamiaru ubierać się elegancko, skoro mogę ciepło.
Biorę więc głęboki oddech, patrzę na nieogarnięte mieszkanie, nieogarnięte Święta i nieogarniętą mnie i życzę samej sobie, żebym już zawsze potrafiła odpuścić. Żebym była wyspana, wypoczęta, niezestresowana, żebym uśmiechała się do tych najważniejszych osób, które całe szczęście mam przy sobie i żebym potrafiła machnąć ręką na resztę.
I Wam, moi mili, życzę tego samego.
Update z wieczora: dzięki ogólnemu brakowi spiny zdołaliśmy jednak wspólnie pomuzykować świątecznie, ku wielkiej radości całej rodziny. Odpoczywajcie i róbcie to, co dla Was ważne i przyjemne. Wesołych!
Odpuścić (czyt. zaniechać) można czasem, ale nie jest to sposób na życie. Zaniechasz jednego, mniej ważnego, a wkrótce potem najważniejszego i wszystkiego.
OdpowiedzUsuńAlbo nie :)
UsuńOby nie. Ale to się zwykle dzieje małymi kroczkami, niemal niezauważalnie. Dlatego pewne rzeczy w życiu są jak rubinowe ośki w porządnym zegarku dobrej marki - utrzymują każdy element na swoim miejscu. Kiedy zabraknie choć jednej, bo ją sobie odpuścisz, całość się posypie. To samo jest z niektórymi ludźmi w naszym życiu - tymi, którzy w naszym przekonaniu zbytnio pilnowali tradycji, w naszym przekonaniu niepotrzebnie. Gdy ich zabraknie, musimy sami się o to postarać, wysilić, obmyślić, zrobić - dopiero wtedy ich doceniamy zamiast podkpiwać. Na pewno miałaś takie osoby w rodzinie. My mieliśmy. I bardzo nam ich brakuje. Były POTRZEBNE! Teraz to wiemy.
UsuńMusimy? Tutaj nasze zdania na ten temat się zdecydowanie różnią :) Możemy się o to postarać. Albo możemy się postarać o coś innego, co będzie ważne właśnie dla nas.
Usuńmoja ulubiona zupa, moze sprobuje odtworzyc. fajnie ze swieta udane, nawet jesli inne
OdpowiedzUsuńA może nawet właśnie dlatego udane, że inne? :) Nie wiem, ale będę próbować zawsze iść w stronę Świąt przyjemnych właśnie dla nas :)
Usuń