Jak już wspominałam, nieodłączną częścią kuchni ludu Dai, zamieszkującego Xishuangbanna, są dipy nanmi. Często w menu pojawia się przede wszystkim nazwa dipu, a dopiero na drugim miejscu znajduje się ten składnik, który zamierzamy w dipie maczać. Bardzo często również, choć nazwa jest zapisana chińskimi znakami, oddaje tylko brzmienie nazwy w dajskim języku. Dlatego zawsze szukam w dajskich menu bezsensownych zbitek chińskich znaków i pytam, co to takiego.
Tak było i tym razem. Natrafiłam w menu na zbitkę 嘎喱啰 galiluo, która po chińsku nic nie znaczy, i zapytałam, cóż to. Biedny kelner nie wiedział, jak mi wytłumaczyć, więc przyniósł kiść dziwacznych, śliwkowatych owoców. Oczywiście nie znał nazwy chińskiej, łacińskiej, ani żadnej innej. Co ja się tego naszukałam! Ale znalazłam. Proszę Państwa, przed Państwem rozpestlin, czyli inaczej śliwiec pierzasty. Z polskiej wikipedii dowiecie się tylko, że owoce są jadalne i że z drzewa pozyskuje się żywicę amara. Anglojęzyczna wiki jest trochę lepsza, bo mówi, jak jest ten owoc nazywany w azjatyckich językach. Dlaczego w azjatyckich? Bo chyba tylko w Azji owoc ten jest popularny i jadany. Stąd dowiemy się, że po chińsku zwie się "zieleń betelu" 槟榔青, a po tamilsku, w tłumaczeniu, "kwaśny owoc". I że owoce dojrzewają w sierpniu i wrześniu. Mieliśmy szczęście - trafiliśmy w sam środek sezonu! Koniecznie chciałam spróbować.
Spróbowałam i... chciałam wypluć. Było gorzkie. To było prawdziwe wyzwanie dla moich kubków smakowych. Bo wiecie? Nie wyplułam. Delikatnie rozprowadziłam pastę po całym języku. Pojawiły się inne smaki: przede wszystkim ostry, bo przecież nanmi musi zawierać chilli. Potem kwaśny - ponoć bez dodatku limonki, sam rozpestlin daje właśnie taką kwaśną goryczkę. Było też słonawe. Brakowało tylko smaku słodkiego... I dlatego przyniesiono nam ten dip ze słodkimi pędami bambusa. To było idealne połączenie smaków.
Nie mówię, że śliwiec stanie się od razu moim ukochanym owocem, jednak od czasu, gdy nauczyłam się delektować goryczką przepękli, coraz chętniej sięgam po gorzkie potrawy. Coś w nich jest. Nie są tak proste jak słodycze, ale - uzależniają.
Jeśli będziecie mieć okazję, spróbujcie koniecznie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.