2018-10-20

czermień błotna 水芋

Uwielbiam chińskie knajpy typu "chłopskie jadło" między innymi dlatego, że często zaopatrują się one w warzywa sezonowe oraz dzikie. Wiecie, chwasty i tym podobne. W Jinghongu miałam szczęście, ponieważ akurat, kiedy poszłam zamawiać do "menu" - czyli lodówki, w której znajdowały się wszystkie dostępne owego dnia produkty spożywcze - zjawiła się staruszka, ubrana w ludowy strój i z ogromnym bambusowym koszem na plecach. Przyniosła całą masę dziwacznych kłączy, łodyg i liści, a właścicielka knajpy podejmowała decyzję, co kupi. Wtrąciłam się, pytając - a co to? Odpowiedź "wodne taro" bardzo mnie zaintrygowała, zwłaszcza, że zielonobiałe kłącza wydawały mi się zupełnie niepodobne do prawdziwego taro.
Chwilę później talerz z przepysznym zielonym warzywem, lekko gąbczastym, ale bardzo świeżym i sycącym, wylądował na naszym stole.
Przed Państwem czermień błotna, ku mojemu zdumieniu nazywana również wodną wszą. Jest to roślina trująca - zawiera aroinę i kwas szczawiowy. Oczywiście, trujące właściwości znikają po suszeniu lub gotowaniu. Co ciekawe, jest jadana nie tylko w Azji. W Szwecji wysuszone i sproszkowane kłącze czermieni błotnej, zawierające skrobię, było dodawane do mąki używanej do pieczenia chleba. W Bangladeszu z gotowanego kłącza przygotowuje się potrawę typu curry - następnym razem chętnie spróbowałabym takiej wersji. W Ameryce Północnej Indianie używali czermieni jako rośliny leczniczej.
Na takie skarby można trafić, jeśli się jada to, czego się nie znało wcześniej. Inna rzecz, że gdybym wiedziała, że produkt jest trujący, pewnie jakoś mniej chętnie bym go zamówiła...

8 komentarzy:

  1. Ja bym niczego tu nie zamówiła, i to z zupełnie innego powodu - mocno obtłuczony talerz (odsłonięta porowata struktura to istna wylęgarnia niewiadomoczego) nie sprzyja apetytowi ani należytej higienie w miejscu bądź co bądź zbiorowego żywienia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama też mam kilka obtłuczonych misek, pewnie dlatego mnie to tak nie razi.

      Usuń
    2. Co innego w domu, gdzie z naczyń korzysta tylko najbliższa rodzina - a co innego w zbiorowym zywieniu... Zadziwia mnie Twoja beztroska w tym względzie.

      Usuń
    3. naprawdę nigdy mi do głowy nie wpadło rozważać obtłuczone miski w kontekście innym niż estetyczny, a estetycznie mnie nie rażą. Muszę przyznać, że przy stosunkowo częstym spożywaniu posiłków poza domem na pewne rzeczy przymykam oko. Jeśli widzę w restauracji dużo lokalsów z dziećmi, a zapach i stopień czystości (widoczny gołym okiem) mnie zachęcają, to nie obawiam się spróbować. Jak dotąd się nie zawiodłam.

      Usuń
  2. Dla mnie niechlujna zastawa świadczy o całokształcie. Wyszczerbione talerze podane gościom, zarówno w restauracji, jak i w prywatnym domu - okropność. Ulubiona, nadtłuczona miseczka z dzieciństwa, sentymentalnie używana w domowych pieleszach - tak. Ale już podana gościowi - o nie, nie, nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swego czasu dysponowałam wyłącznie ponadtłukiwanymi talerzami i miskami - Mama chciała wyrzucić, a ja zabrałam i mogłam używać, a pieniądze wydać na książki albo piwo :D To był czas, gdy największa ilość ludzi każdego tygodnia przetaczała się przez moją krakowską kuchnię w poszukiwaniu jedzenia... Mam sentyment do tamtych czasów no i głębokie wewnętrzne przekonanie, że obtłuczenie talerza nie świadczy ani o braku higieny, ani o smakowitości podanych na nim potraw.

      Usuń
  3. Jadłabym, jak zawsze - wyobrażam sobie smak: delikatny, "zielony", moze z jakąś ciekawą nutką?

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.