Jaka jest chińska forma spędzania Świąt? Obżeranie się, dawanie prezentów i wspólne wyjście na karaoke.
Jaka tam przepaść kulturowa...
Na karaoke śmiesznie jest, gdy idę z bandą Chińczyków, bo oni myślą, że będę śpiewać po angielsku i dopiero po dwudziestej chińskiej piosence są w stanie uwierzyć, że ja NAPRAWDĘ umiem śpiewać po chińsku. Zawsze mnie to tak samo bawi. Zwłaszcza te ich zszokowane miny, kiedy śpiewam piosenki ludowe z tymi wszystkimi śmiesznymi zaśpiewami, których większość CHIŃCZYKÓW nie umie wykonać. Uwielbiam śpiewać, mówiłam już? I karaoke to naprawdę świetna zabawa bez względu na jakość śpiewu (jeśli jest piwo)...
A kiedy wracałam (północ już była, gdy się zjawiła...), taksówkarz pełne pół godziny mi się na przemian oświadczał, skarżył, że nigdy piękne marzenie o mnie nie stanie się piękną rzeczywistością, bo jest za biedny, zapewniał, że jak tylko będzie go stać na kupno domu, natychmiast mnie odnajdzie i pojmie za żonę, a także wychwalał moją anielską urodę. Dobrze, że w miarę szybko dojechaliśmy pod mój dom, przepona już przestawała działać.
Dopiero dziś zdałam sobie sprawę, że znikła kolejna bariera. Pierwszą przełamało Rock Oldies na Tajwanie - tam przestałam się wstydzić, że nie rozumiem i zaczęłam prosić o zapisywanie nowych słówek czy nowej gramatyki. Drugą przełamali March i Gene - dzięki nim zrozumiałam, że można się zaprzyjaźnić również z osobą, której językiem się nie włada zbyt płynnie i że braki w komunikacji werbalnej można nadrobić serdecznością. Po powrocie do kraju mój tajwański braciszek, Wenxiao, nauczył mnie rozmawiać po chińsku przez skype'a. Wenqi zmusił mnie do rozmawiania po chińsku przez telefon - chyba najcięższa do złamania bariera. Po przyjeździe tutaj sądziłam, że jestem już wyzwolona z rozmaitych barier. A jednak dopiero ten taksówkarz, ta półgodzinna pogawędka, tocząca się w ekspresowym tempie, uświadomiła mi, że nie muszę już się koncentrować na tym, żeby rozumieć, co się do mnie mówi. Dawniej nawet podczas rozmów o pogodzie musiałam wysilać mózgownicę, żeby do mnie wszystko dotarło. Teraz nie przejmuję się tym, że nie rozumiem niektórych słów, większość jestem w stanie wywnioskować z kontekstu i mogę jednocześnie pisać smsa po angielsku i gadać o życiu po chińsku, będąc całkowicie komunikatywną.
Aha. Dostałam cudowny prezent świąteczny:
Oczy Was nie mylą: to różowy puchaty termoforek Hello Kitty. Pojemność: 1 litr. Opis techniczny: trzyma ciepło mniej więcej 8 godzin :) Jest CU-DOW-NY (dzięki, Złoty Feniksie :))! Zwłaszcza, że w domu jest niewiele cieplej niż na dworze, a na dworze około 10 stopni... A poza tym tworzy wspaniały komplet z zimowymi kapciami:
W kwestii próby zachowania ciepła: coś, o czym podobno marzy każdy gadżetofil: Podkładka pod myszkę na USB, grzejąca Twoją łapkę :) A w zasadzie podkładka jest normalna, to "nakładka", czyli to, co z wierzchu, grzeje łapkę i myszkę... Od środka to wygląda tak: Gdybym nie wiedziała, za co kocham Azjatów, to już bym wiedziała :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.