2008-10-15

mistrzyni malarstwa tuszem 繪畫家

to ja :)
Tak, wiem, skromność to nie jest moja najlepsza strona. Ale jestem z siebie autentycznie dumna. Ja, która mam dwie lewe ręce. Ja, która z westchnieniem ulgi ukończyłam naukę plastyki w trzeciej klasie szkoły podstawowej, by już nigdy do niczego graficznego nie wrócić. Ja, która nie potrafię nawet porządnie zdjęcia zrobić. Ja, która mimo dobrych wzorców (ciocie malarki, genialny brat) NIGDY, ale to PRZENIGDY nie wyszłam poza rysowanie kotka, którego nauczyła mnie moja nie mniej kompetentna plastycznie rodzicielka... Zresztą... zobaczcie sami, jak wygląda mój kotek... dawno nie ćwiczylam, więc ma nierówny brzuszek, normalnie brzuszek jest okrągły...
Otóż właśnie ja po zaledwie jednej lekcji malarstwa tuszem jestem w stanie namalować krewetkę! I o tej krewetce nawet nasz nauczyciel powiedział, że 還可以 - czyli, w wolnym tłumaczeniu, znośnie... Oczywiście, pierwsze co zrobiłam to powysyłałam te krewetki do wszystkich moich Azjatów pytając czy oni też tak potrafią. I ku mojemu zdumieniu - nie potrafią! Do tej pory sądziłam, że wszyscy coś tam kaligrafować potrafią. Miałam to przeświadczenie nie z powietrza, tylko dlatego, że razu pewnego, gdy na Tajwanie poszłam do przyjaciółki, dzierżąc pędzel, ona od ręki wymalowała mi las bambusowy. W każdym razie, wracając do tematu, Chińczycy moi orzekli, że powinnam naprawdę się wziąć serio za malowanie, bo wydaję się mieć do tego talent... Ha! Może i moje kaligraficzne kropki i kreski są do bani, ale za to krewetki mam apetyczne :)
Zresztą, akurat wczoraj również moje kaligraficzne talenta zostały docenione... Mam w grupie jednego Francuza azjatyckiego pochodzenia (jest tak śliczny, że na jego widok zaczynam się robić głodna). Wczoraj przyszedł na pierwszą lekcję kaligrafii. Gdy zobaczył moje niezdarne bazgroły, zachwycił się i z szacunkiem spytał, czy mógłby je wziąć za wzór i trochę poćwiczyć. Łaskawie zezwoliłam, więc z namaszczeniem ujął kartkę i wrócił do stolika. Czas jakiś później nauczyciel podszedł doń i mu narysował wzorcowe kropki. Jednak Alan, zwracając moje "arcydzieło", powiedział mi w sekrecie, ze MOJE kropki mu się bardziej podobają... ;)

I jeszcze się nauczyłam wczoraj robić tryle na fletogruszce (tak naprawdę powinna się nazywać fletotykwą, ale ponieważ fletogruszka już się przyjęła, to niech jej będzie). I wibrato. I umiem już zagrać "Bambus o kształcie ogona feniksa pod księżycem" :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.