Miasteczko przy Strumieniu Żółtego Smoka jest położone około 40 kilometrów od Chengdu. Powstało ponoć ponad 2000 lat temu, jako jeden z portów rzeki Jin (w dalekiej przeszłości transport wodny był w niektórych częściach Chin podstawą egzystencji ludności). Choć z dzisiejszej perspektywy 40 kilometrów to pikuś, dawnymi czasy jeśli łódź wyruszyła z Chengdu rankiem, dopiero około południa miała szansę dotrzeć do naszego portu. Jeśli zaś łódź wyruszyła koło południa, wiadomo było, że będzie musiała cumować tu do rana. Poza tym był to port u zbiegu dwóch rzek; biorąc to wszystko pod uwagę, nie dziwi, że miejsce to było ważnym punktem na mapach wilków morskich rzecznych. Oparło się Modernizacji i Nowoczesności - przynajmniej na tyle, na ile to było możliwe. To znaczy: nie uświadczycie tam wieżowców, a to już, jak na Chiny, bardzo dużo. Sądzę, że stało się tak z powodów polityczno-społeczno-naturalnych. To znaczy: powstań, grasujących bandytów i licznych powodzi, które się tu przydarzyły za czasów Mandżurów. Jeśli do tego dodać dwudziestowieczne rozmiłowanie w budowaniu dróg lądowych, nie dziwi, że miasteczko to pogrążyło się w stagnacji. Dzięki temu do czasów obecnych przetrwało siedem ulic i dziewięć uliczek z dawnych czasów. Zwłaszcza te boczne uliczki są ciekawe: w dawnych czasach poszczególne cechy trzymały się razem, a nazwy uliczek dają temu wyraz. Mamy więc ulicę Piskorzową, Nosicieli Wody, Tytoniową, Koromyślną, Smoczołapią, Suoyi, Drągową, Sterników i Zegarynkową. Przy tych szesnastu ulicach stoi 76 tradycyjnych domostw tego regionu, a oprócz tego trzy buddyjskie świątynie. O autentyczności miejsca mogą świadczyć tysiącletnie drzewa figowca chińskiego - takie okazy raczej trudno przesadzić dla uzyskania wrażenia "starości".
Chińskie przewodniki podają, że miasteczko jest zupełnie wyjątkowe, bo utrzymały się tu rozmaite chińskie zwyczaje i tradycje. I tak: można tu spotkać Pana Zegarynkę, zobaczyć tradycyjne tańce, wyścigi smoczych łodzi itd. Tyle, że... w zwykły dzień powszedni nic takiego tutaj nie spotkamy, a w święta te tradycyjne zabawy mają miejsce bodaj w całych Chinach, więc ani za ich autentyczność, ani za "potrzebę serca" tutejszych mieszkańców, którzy tak niby kochają tradycję ręczyć niestety nie mogę. Zwłaszcza, że z czasem z tego "autentycznego mingowsko-qingowskiego miasteczka" zrobił się ni to skansen, ni to plan filmowy*, ni to Krupówki. Dawne prywatne domy powoli zaczęły się zmieniać w stragany i sklepy; zamiast tzw. zwykłego życia możemy tu co najwyżej poobserwować innych turystów i sztuczki handlarzy. Niewątpliwie stare domy i ulice są oczywiście konserwowane; niestety nie zawsze w autentycznym stylu. Powstają i nowe budynki - całe szczęście utrzymane w stylu, ale już betonowe, a nie gliniano-kamienno-drewniane. Oczywiście to nie domy mnożących się gwałtownie mieszkańców - wiemy, że od czasu wprowadzenia polityki jednego dziecka Chińczycy nie mają we zwyczaju się gwałtownie mnożyć. Mnożą się za to knajpy, hostele, hotele i spa. Za dziesięć lat, gdy na nowiutkich budynkach osiądzie kurz, łatwo będzie wmawiać turystom, że tak, oczywiście, ten budynek tu stoi już trzysta lat.
No dobrze, skoro nie możemy poobserwować Zwykłych Ludzi, to co właściwie możemy tu robić?
Po pierwsze: pójść na spacer. Uliczki faktycznie są urokliwe, zwłaszcza jeśli na zwiedzanie wybierzemy dzień raczej mało pogodny, zimnawy i w środku tygodnia - to zagwarantuje nam święty spokój i małą ilość ludzi.
Po drugie: przyjrzeć się zrekonstruowanym artefaktom, np. wodnym młynom, którymi opatrzone są większe ulice.
Po trzecie: popróbować lokalnych specjałów, a jest ich niemało. Hmmm... mam wrażenie, że o nich będzie osobny wpis ;)
Po czwarte: pójść nad przystań, zobaczyć, jak rzeka i architektura miejska pięknie współgrają. Przyjrzeć się rzece, tak spokojnej, tak niezmiennie zmiennej.
Po piąte: pójść do którejś ze świątyń i z czarką lokalnej herbaty w dłoniach siedzieć pod tysiącletnim figowcem, ciesząc się ciszą, spokojem i... przebrzmiałą pięknością tego miejsca. Ileż to wieków temu można już było siąść z czarką herbaty i, wdychając trociczkowy dym, kontemplować spokojne piękno? Dziękować Rzece za to, że oddała w stanie nienaruszonym ojca, męża lub syna. Prosić, by tym razem przywieźli do domu jeden więcej sznur miedziaków, bo dziecko w drodze. Pytać mnichów, jakie imię doda noworodkowi siły.
Byłam tam dwa lata temu (tak, właśnie tyle czasu nie potrafiłam się zebrać do napisania tego wpisu); niedawno całkiem przypadkiem trafiłam na te zdjęcia; nagle sobie przypomniałam spokój, który mnie tam ogarnął i bardzo za Strumieniem Żółtego Smoka zatęskniłam. Na tym stosunkowo niewielkim obszarze spędziliśmy dnia owego około sześć godzin, oddychając głęboko z dala od zasmogowanego Chengdu.
Ja chcę jeszcze raz!
*tak, kręci się tu filmy historyczne.
Przepiękne...pejzaże jak z bajki albo...z filmu.
OdpowiedzUsuńPrawda? :) Zakochałam się w tym miejscu na zabój :)
UsuńPiękne zdjęcia pięknego miejsca. Świetny klimat oddają.
OdpowiedzUsuńFaktycznie klimatycznie było bardzo :)
UsuńPiękne miejsce. I rzeczywiście wygląda na autentycznie stare. Bardzo ciekawy wpis, dziękuję :-)
OdpowiedzUsuńcała przyjemność po mojej stronie :)
Usuńo wowww przecudowne miejsce. Dziękuje, że dzięki takim wspaniałym 'klubowiczom' mogę zwiedzać Świat z mojej kanapy. Pozdrawiam Justa :)
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś uda się nie z kanapy ;)
UsuńNatalio,
OdpowiedzUsuńprzepiękne zdjęcia z klimatycznego miejsca.
Zachwyt !
Wiosenne pozdrowienia z matecznika
Turkusowa ciocia
Przy następnej wizycie w Chinach, możemy się tam udać :)
UsuńTakie miejsce wpływa na nasze odczucia dawności, a może korzeni jakiejś kultury, choć wcale nie musi być naszej - bez względu na to, czy jest częściowo odtworzone, czy nie.
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem :-)
Też mi się wydaje nieistotnym szczegółem ta, czasem na chybcika dokonywana, rekonstrukcja. Magia miejsca i tak mnie urzekła.
Usuń