Wang Zengqi (汪曾祺) to dwudziestowieczny pisarz chiński, niebylejaki, bo rozpatrywany jako ostatni chiński intelektualista–literat. Znany przede wszystkim z krótkich form, właśnie krótkimi formami mnie ujął. Ale o tym za chwilę.
Urodził się w 1920 roku w zamożnej rodzinie, w prowincji Jiangsu, w miasteczku Gaoyou, które słynie z najstarszej (czternastowiecznej) poczty na świecie. W 1939 roku, z racji problemów natury wojennej, zamiast na jakikolwiek uniwersytet na wybrzeżu, dostał się na poprzednika dzisiejszego Yunnan Normal University, Połączony Uniwersytet Południowo-Zachodni (西南聯合大學), gdzie jego mentorem został Shen Congwen. Przy takim nauczycielu doprawdy ciężko byłoby nie zacząć pisać. Więc pisał. A oprócz tego nauczał, kustoszował, redaktorował... I oczywiście, wykształcenia i kultury nie mogły mu komuchy darować, więc podczas Rewolucji Kulturalnej zesłano go do mocno odległego Zhangjiakou, gdzie miał się nauczyć, co jest w życiu naprawdę ważne, bo przecież nie kultura czy literatura... Do pisania wrócił w 1979 roku i wtedy zaczęły powstawać jego najważniejsze dzieła. W anglojęzycznej wiki można sobie poszukać nazw jego dzieł, ale ja o żadnym z nich pisać nie będę. Pojedyncze eseje zostały przetłumaczone na angielski, na polski – nie. A ja... Ja właśnie położyłam łapki na zbiorze esejów o Kunmingu, którego tytuł jest taki, jak tytuł tego postu. Wyboru nie dokonał autor; zebrane zostały w tym zbiorze wiele lat po śmierci Wanga. Eseje były pisane na przestrzeni wielu lat. Dotyczą spraw, zwyczajów i miejsc, które już nie istnieją, albo też istnieją, ale inaczej – zmienione, częściowo zapomniane, przebudowane, odnowione, zniszczone... Zmiana – to właśnie to, co najbardziej boli, bo nie jest to zmiana na lepsze. Wang pisze o ukwieconych kamelią świątyniach, które zniszczyła Rewolucja i których już nie ma na mapie. Pisze o kunmińskim deszczu, który zastąpiła trwająca już cztery lata susza. Ale pisze też o kunmińskich przekąskach, m.in. o moich ukochanych dża, które w dodatku pisze całkiem niepoprawnie – najpewniej w ówczesnych czcionkach nie było tego znaku...
Zakochałam się w tych esejach. Pewnie będę tłumaczyć jakieś fragmenty – jeśli uda mi się pokonać nieśmiałość i spróbować przetłumaczyć tak świetnie napisane kawałki. Póki co – tylko polecam. Książeczka natychmiast ląduje w zakładce z lekturami.
Wiem,że przetłumaczysz to świetnie-czekam więc niecierpliwie.A do nas powróciła zima /wtorek 12-03-2013 godz.22:56/.Pozdrawiam Noneczka.
OdpowiedzUsuńObawiam się, że jeszcze sporo wody w Jangcy upłynie, zanim się tego podejmę...
OdpowiedzUsuń