Czerwień Jaskółki już rok temu skończyła studia. Pracy nie znalazła ani w stołecznym Kunmingu, ani w rodzinnym Qujingu. Tułała się trochę po różnych miejscach, ale chciała pracować w zawodzie. Dlatego gdy znajomy jej powiedział, że mała wioskowa szkółka w górach szuka nauczycieli, zgłosiła się bez wahania.
Szkółka jak to szkółka – daleko od wszystkiego, więc uczniowie i nauczyciele mieszkają w internacie i wracają do domów tylko na weekendy – a niektórzy i w weekendy tam zostają, dlatego nauczyciele naprzemiennie dyżurują. Pensja dość głodowa, ale za to szkoła zapewnia wyżywienie – wprawdzie mięso jest tylko dwa razy w tygodniu i mało, ale jednak. Wprawdzie w zimie trzeba samemu zbierać chrust, żeby sobie w szkole nagrzać, no ale w sumie dobrze, że chociaż jest możliwość ogrzewania.
Odkąd zaczęła tam pracować, nie widziałyśmy się ani raz, ale czasami do siebie dzwonimy. Pamiętam, że kiedy się wynosiła z Kunmingu, miała złamane serce, ale minął już rok i odważam się zapytać, jak tam stoją „te sprawy”.
„Ach... mam wszystko i nie mam niczego. On jest moim wszystkim, ale nie mamy nic. Biednemu zawsze wiatr w oczy wieje...” - Czerwień Jaskółki wzdycha melodramatycznie, a ja zaczynam drążyć, bo nie rozumiem, o co chodzi z tym wszystkim i niczym i całą resztą. Po sześćdziesięciu dalszych westchnieniach udało mi się wyklarować obraz sytuacji.
Oboje pracują w tej szkole. Poznali się, polubili, są dla siebie nawzajem podporą. Spędzają razem dużo czasu, bo przecież oboje mieszkają w szkole. Przy ostatnim pobycie w domu Czerwień Jaskółki napomknęła o Nim rodzicom.
Nie zgodzili się nawet, żeby przyprowadziła go do domu i przedstawiła. Nie pozwolili na to, żeby się związali. Po co ze sobą chodzić, jeśli wiadomo, że nie będzie z tego ślubu? A nie będzie. Nie zgodzą się, póki żyją. On jest nikim: nie ma samochodu, mieszkania, niczego. Pracuje w wiejskiej szkole. To nie jest żadna partia.
O tym, że ich córka pracuje w tej samej szkole w ogóle zapomnieli.
O tym, że kiedy oni plują w domu nienawiścią, a córeczkę widują dwa razy do roku, ten „nikt” zajmuje się ich córką, opiekuje, gdy jest chora, wspiera, gdy ona ma już dość tych strasznych dzieciaków i życia w skrajnej biedzie – najwyraźniej też.
Mówię: mamy dwudziesty pierwszy wiek, nie pozwól, żeby rodzice zabrali Ci szczęście.
Czerwień Jaskółki wzdycha po raz setny. Chiny nie są takie jak Zachód, mówi. Tutaj posłuszeństwo rodzicom jest bardzo ważną cnotą, mówi. Jeśli ich nie zdołam przekonać, to pozostaniemy przyjaciółmi – ale nie zrobimy następnego kroku. Dobrze, że jeszcze niczego sobie nie obiecaliśmy, mówi...
Wzdycham zamiast niej. Nie próbuję przekonywać. W sumie, skoro odczucia rodziców są dla niej ważniejsze niż to, kiełkujące jeszcze, uczucie, to może nie jest to żadna miłość?
A, co ja tam wiem. Jestem przecież tylko prostym człowiekiem z Zachodu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.