Ważną, choć niewielką, kwotą naszego comiesięcznego budżetu jest opłata za kort badmintonowy. Ponieważ w badmintona gramy trzy razy w tygodniu, zamiast na wariata przychodzić i szukać wolnego kortu, rezerwujemy wraz z przyjaciółmi kilka kortów z góry. Doskonałe wyjście, jeśli chce się mieć pewność, że będzie wolne miejsce. Właściwie wszyscy nas już tam znają, przyzwyczaili się też do tego, że pojawia się jedna biała twarz. Jest git.
Było.
Od jakiegoś miesiąca na korty badmintonowe przychodzi grupa obcokrajowców. Zajmują trzy czy cztery korty. Za każdym jednak razem na pytanie, czy uiścili opłatę za wynajem kortu, głupio się uśmiechają i pytają "a, to trzeba zapłacić?". Po czym grają dalej. Nikt ich nie wyrzuca, bo niestety Chińczycy są zbyt dobrze wychowani, żeby powiedzieć tym burakom, żeby, przepraszam za sformułowanie, spierdalali w podskokach, jeśli nie chcą zapłacić. Ileś już razy została im zwrócona uwaga, że korty są płatne; nie działa. Co, policję wołać? Ja na ich miejscu bym się spaliła ze wstydu.
Cóż. Oni nie płacą, a antypatie skupiają się na mnie. Bo przecież wszyscy obcokrajowcy są tacy sami - wykorzystują fakt, że są w Chinach traktowani poniekąd ulgowo. Bo przecież to na pewno moi znajomi. Bo przecież na pewno ja ich przyprowadziłam.
Ech...
Na pocieszenie strzeliliśmy sobie z ZB kilka fotek na korcie:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.