Punkt A to właśnie szczyt Tęczowego Wzgórza i poza osiedlem z dużą ilością schodów - nic tam nie ma. Ale nie pisałabym przecież o nim, gdybym nie miała w zanadrzu jakiejś ciekawostki, prawda? Tym razem namówiłam na wspomnienia teścia.
Gdy kończyłem liceum, nauczyciel doradził mi studia techniczne. Mnie w sumie było obojętne - bylem się tylko dostał, cała reszta była nieważna. Było to dokładnie pięć lat po ustanowieniu ChRL (czyli w 1954 roku), Kunming dopiero zaczynał wracać do normalności. Niemal wszystko trzeba było zbudować od nowa.
Dostałem się na studia i je z powodzeniem skończyłem. Ba! Dostawałem nawet stypendium za dobre wyniki w nauce - przyznawano je tylko trzem najlepszym studentom na roku. Ponieważ po wojnie nie miałem już rodziny, do której mógłbym się zwrócić o pomoc, tylko dzięki temu stypendium mogłem sobie kupić buty czy ubranie. Wydawane było raz do roku, więc właśnie tak często uzupełniałem garderobę.
Dostałem się na politechnikę, której wtedy nie było. Istniała na papierze, zatrudniała wykładowców, ale mieliśmy do dyspozycji tylko jeden niewielki budynek, w którym się znajdowały sale wykładowe, akademik i stołówka jednocześnie. Na laborki chodziliśmy na Uniwersytet Yunnański - tylko tam były dobrze wyposażone laboratoria, tylko tam były niezbędne sprzęty. Pamiętam, że na laborki chodziło się w czwartki i żeby dojść do naszej sali, musieliśmy minąć wydział medycyny. Razu pewnego trafiliśmy na zajęcia z anatomii. Przywieziono właśnie świeże ciała. Z tego, co wiem, byli to głównie przestępcy oraz szpitalni pacjenci, po których nikt się nie zgłosił. Tak więc podglądamy, a tam biedni studenci medycyny, po trzech przy każdym trupie, trudzą się z ponazywaniem wszystkich kosteczek w ręce, którą musieli własnoręcznie rozciąć. Pamiętam, jak jeden z kolegów z klasy porównał świeżo rozkrojone mięso ludzkie do wieprzowiny w czerwonym sosie. Traf chciał, że prosto po laborkach wróciliśmy na kolację, której głównym składnikiem była właśnie taka wieprzowina. Nikt z nas nie dał rady przełknąć...
Ale o czym to ja?... Aa, tak, więc mieliśmy tylko jeden budynek, kiedy rozpoczął się rok akademicki. Uczelnia jednak szybko temu zaradziła. Kończyliśmy zajęcia około czwartej po południu i szliśmy prosto na plac budowy. Oczywiście pracowali tam zwykli robotnicy i inżynierowie, ale my żeśmy musieli pomagać przy prostych robotach - nosiliśmy cegły i piasek, mieszaliśmy zaprawę itd. Ale to dopiero później. Wcześniej trzeba było oczyścić teren pod zabudowę - chodziliśmy więc po zalesionej i zachwaszczonej górze i rozbijaliśmy groby. Tak, tak. Przecież Tęczowe Wzgórze było tuż za granicami miasta, pięknie położone, ze świetnym fengshui - idealne miejsce na cmentarz. Nikogo nie obchodziło, czyje to groby. Wiadomo było, że przed Wyzwoleniem* musiały być to groby ludzi bogatych, bo biednych by na takie nie było stać. Nie czytaliśmy napisów, nie chcieliśmy wiedzieć, do kogo te groby należały. Nie mieliśmy przecież wpływu na to, że władze uczelni kazały nam je niszczyć...
Po dwóch latach studiów mieliśmy już trzy budynki uniwersyteckie i własne laboratorium. Oczywiście za pracę przy budowie nikt nam nie tylko nie zapłacił, ale nawet nie podziękował. Wszystko się robiło "w czynie społecznym", a za uchylanie się od obowiązków wobec własnego kraju można było wylecieć ze studiów z wielkim hukiem.
I tak właśnie dowiedziałam się, co się stało ze starymi kunmińskimi cmentarzami. Budowanie nowego, wspaniałego kraju - właśnie za taką cenę.
Parę lat temu władze ogłosiły, że na miejscu dawnej fabryki powstanie park. Po dziewięciu latach czekania - nic. Nie od dziś wiadomo, że ochrona i odbudowa terenów zielonych nigdy nie przebije konieczności wyburzenia kolejnego domu i postawienia kolejnego pustego osiedla...
*tak się potocznie nazywa rezultat przejęcia w Chinach władzy przez komunistów - ustanowienie ChRL.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.