Gdy byłam na Tajwanie (po raz pierwszy prawie 10 lat temu! Gdzie się podziały te lata?!!), zakochałam się w wielu rzeczach - w żarciu z różnych stron świata, w tajwańskiej uprzejmości, we wspaniałej pogodzie, w milionie drobiazgów. Jednym z tych zakochań były nocne targi - tak sławne, że jest nawet strona o nich w wikipedii. Nie mogłam oczom uwierzyć, gdy to ujrzałam po raz pierwszy: pozamykane dla pojazdów ulice, których drugie, barwne życie, zaczyna się dopiero po zapadnięciu zmroku. Te cudne przekąski - to właśnie na nocnym targu pierwszy raz jadłam baozi, pierwszy raz spróbowałam okonomiyaki czy bawarkę z tapioką. Kochałam spacery w tłumie Tajwańczyków, z "lodami" - owocami wrzuconymi do miseczki z poszatkowanym na śnieg lodem - w dłoni. Gdy tylko naumiałam się trochę chińskiego, zaczęłam nieprzytomnie targować się o każdy ciuch, który tam kupiłam. Zawsze znajdowałam coś ciekawego, zawsze znajdowałam coś dla siebie, zawsze wracałam do domu uboższa w portfelu, ale bogatsza duchem.
Kiedy przyjechałam po raz pierwszy do Kunmingu, wiele rzeczy mnie zaskoczyło. Inaczej brzmi tu mandaryński, jest inny klimat, wszystko inaczej smakuje, chociaż tak samo się nazywa, ludzie są inni, życie ma inne tempo. Wiedziałam mózgiem, że tak będzie, ale serce było na to kompletnie nieprzygotowane. Tego miliona rzeczy, za które pokochałam Azję, tutaj po prostu nie było. Ach! Czyli nie pokochałam Azji, tylko jej bardzo specyficzny wycinek, Tajpej. I to Tajpej sprzed 10 lat, czyli pewnie zupełnie inne od obecnego... Przyjechałam do Kunmingu i wszystkiego zaczęłam się uczyć od nowa. Zdołałam pokochać Yunnan, choć taki był różny od mojego raju na ziemi. Jednego jednak nie mogłam Kunmingowi wybaczyć: tutaj nie ma nocnych targów! Tak, są miejsca, które żyją wieczorami - jakieś knajpy podkurkowe, Kundu - barowa część miasta itd., ale targu nocnego jako takiego - nie ma. Na próżno szukałam, nigdzie nie mogłam znaleźć. Ponarzekałam trochę i... zapomniałam.
Dopiero teraz, mając tutejszego męża, postanowiłam dowiedzieć się, o co chodzi. Dlaczego nie ma nocnych targów? "Jak to nie ma? - odparł zaskoczony ZB. - przecież są!"
Wybraliśmy się więc na targ nocny. Byłam podekscytowana, szczęśliwa, ożyły we mnie dobre tajpejskie wspomnienia.
Oto, co zobaczyłam na miejscu:
Nie udało mi się ukryć rozczarowania. No tak, jest późno w nocy, są otwarte knajpki i przyczepki z owocami, a nawet przenośne wieszaki z ubraniami. Takich miejsc jak to można w Kunmingu znaleźć ze sto, z tymi na ulicy obcokrajowców na czele. Kto jednak kiedykolwiek odwiedził prawdziwe nocne targi, z "knajpkami" na świeżym powietrzu, ale i krzesełkami dla gości, z milionem smaków, zapachów i barw - zrozumie moje rozczarowanie. Zapisałam w kajeciku: "zabrać ZB na Tajwan i pokazać mu prawdziwy targ nocny". Ech...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.