Skarżyłam się kiedyś, że nie istnieje chiński jazz. Po pierwsze: istnieje. Po drugie właśnie się zakochałam. Przypadkiem. Gdy akurat słuchałam sobie Zheng Juna, pojawiła się reklama piosenki Lost Taipei. Oczywiście musiałam posłuchać, ze względu na tytuł. No i... No i właśnie.
Aśka jest z Tajpej, ale wychowała się w Stanach. Pewnie dlatego ma akcent chińskiego trochę podobny do mojego ;) Ale jej tatuś, w przeciwieństwie do mojego, jest producentem muzycznym, dlatego dwudziestoletnia dziewczyneczka ma na koncie 4 krążki...
Czasami jazzopopuje po chińsku:
Radość, że Cię mam
Labirynt
終於聽到中文爵士 ;) 喜歡她囉...
Gdyby istniało urządzenie działające analogicznie do licznika Geigera, tyle że zamiast detekcji radioaktywnych cząstek sygnalizujące piskiem zakochanie właściciela, to zabrane razem z Tobą do Chin zachowałoby się podobnie jak wspomniany licznik Geigera po wniesieniu do elektrowni w Czarnobylu :P.
OdpowiedzUsuńbo ja mam serce jak tramwaj. I to w dodatku tramwaj zwany pozadaniem ;)
OdpowiedzUsuńI do tego tramwaj dostosowany do chińskiego rozstawu torów ;)
OdpowiedzUsuńbtw, tam są tramwaje?
OdpowiedzUsuńw Kunmingu nie, ale w takim Hongkongu na przyklad to jak najbardziej :)
OdpowiedzUsuń