Jakoś w połowie marca wybrałam się do teatru. Nie jestem żadną ąę, tak samo lubię wypady na karaoke. Ale w szkole darmowe bilety dawali, więc stwierdziłam, że warto skorzystać, zwłaszcza że scena tuż za rogiem mojej ulicy. Nawet nie zapytałam o tytuł. Wyszłam z założenia, że i tak większości nie zrozumiem, więc...
A tytuł to "我的西南聯大" czyli Mój Zrzeszony Narodowy Uniwersytet Południowozachodni. Czyli ten uniwersytet. W skrócie: kiedy niedobrzy Japończycy najechali Chiny, zacne grono profesorskie (studenckie zresztą też) z Pekinów i innych takich zamiast bagnet na broń wzięła nogi za pas. Najpierw pojechali do Changsha, potem wynieśli się na najdalszy zachód, czyli do Kunmingu mojego ulubionego. Tu starali się wprowadzić zachodni model - liberalny, niezależny politycznie, z daleko posuniętą wolnością. Udawało im się, dopóki się nie pogniewali na Chiang Kai-sheka i nie zaczęli współpracować z komunistami - bo wtedy zamiast modelu zachodniego dostali model sowiecki ;) Gruzy dawnego Zrzeszonego Uniwersytetu stały się podwalinami współczesnego Yunnan Normal University 雲南師範大學.
Sztuka o 知識份子 czyli wykształciuchach. Co powinni robić - współpracować z Japończykami czy nie? Iść na front czy prowadzić wojnę słowną? Co począć wobec Amerykanów? Te dylematy stoją przed członkami jednej rodziny, a właściwie - mieszkańcami jednego hmmm siheyuanu 四合院. Wygrywają chińskie wartości, ale ginie syn, a córka wychodzi za mąż za Amerykanina ;) Oczywiście, patriotyzm bije po oczach.
Sztuka jak sztuka. Aktorzy... hmmm... część to dopiero studenci i było to po nich widać ;) Ale nie potrzebowali mikrofonów i doprowadzili mnie do płaczu na sam koniec.
I właśnie o tym chciałam... Bo, szczerze mówiąc, nie spodziewałam się nawet, że zrozumiem mniej więcej treść. A przecież zrozumiałam. Zrozumiałam, weszłam w historię i się wzruszyłam. Takie małe dwa zwycięstwa - moje nad chińskim i chińskiego teatru nade mną.
A tytuł to "我的西南聯大" czyli Mój Zrzeszony Narodowy Uniwersytet Południowozachodni. Czyli ten uniwersytet. W skrócie: kiedy niedobrzy Japończycy najechali Chiny, zacne grono profesorskie (studenckie zresztą też) z Pekinów i innych takich zamiast bagnet na broń wzięła nogi za pas. Najpierw pojechali do Changsha, potem wynieśli się na najdalszy zachód, czyli do Kunmingu mojego ulubionego. Tu starali się wprowadzić zachodni model - liberalny, niezależny politycznie, z daleko posuniętą wolnością. Udawało im się, dopóki się nie pogniewali na Chiang Kai-sheka i nie zaczęli współpracować z komunistami - bo wtedy zamiast modelu zachodniego dostali model sowiecki ;) Gruzy dawnego Zrzeszonego Uniwersytetu stały się podwalinami współczesnego Yunnan Normal University 雲南師範大學.
Sztuka o 知識份子 czyli wykształciuchach. Co powinni robić - współpracować z Japończykami czy nie? Iść na front czy prowadzić wojnę słowną? Co począć wobec Amerykanów? Te dylematy stoją przed członkami jednej rodziny, a właściwie - mieszkańcami jednego hmmm siheyuanu 四合院. Wygrywają chińskie wartości, ale ginie syn, a córka wychodzi za mąż za Amerykanina ;) Oczywiście, patriotyzm bije po oczach.
Sztuka jak sztuka. Aktorzy... hmmm... część to dopiero studenci i było to po nich widać ;) Ale nie potrzebowali mikrofonów i doprowadzili mnie do płaczu na sam koniec.
I właśnie o tym chciałam... Bo, szczerze mówiąc, nie spodziewałam się nawet, że zrozumiem mniej więcej treść. A przecież zrozumiałam. Zrozumiałam, weszłam w historię i się wzruszyłam. Takie małe dwa zwycięstwa - moje nad chińskim i chińskiego teatru nade mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.