2025-10-29

Podwójna Dziewiątka w Kunmingu

Dziś Święto Seniora - czyli Podwójna Dziewiątka. Jest świętem seniora nie tylko dlatego, że dożyć 99 roku życia to nie lada osiągnięcie, ale i dlatego, że dziewiątka 九 jest homofonem 久 - długowieczności. A jeszcze wypada na jesień - połączenie z jesienią życia, ale też z dobrymi zbiorami i sezonem chryzantemowym jak znalazł. 
Dawnymi czasy kunmińczycy mieli tego dnia we zwyczaju wspiąć się na Ślimaczy Szczyt 螺峰 (dawna nazwa Góry Yuantong), zapić chryzantemówką i obdarowywać krewnych i znajomych "kwiatowym ciastem" 花糕 czyli tym, co nazywa się również po prostu ciastem podwójnej dziewiątki - ciastem podwójnego słońca 重阳糕. Tradycyjnie jest ono wielowarstwowe, dzięki czemu nabiera znaczenia związanego z awansem - 层层高 (coraz wyższe warstwy). Każda warstwa winna być osłodzona roztopionym brązowym cukrem i przełożona longanami. Wierzch za to powinien być ozdobiony suszonymi głożynami, nasionami lotosu i miłorzębu itd. oraz posypany sezamem i kandyzowaną skórką pomarańczową barwioną na czerwono i zielono 红绿丝. Tak przygotowane ciasto gotuje się na parze - ależ aromatyczne! Ślinka cieknie. Oczywiście, ciasto nie było jedyną przekąską; kunmińczycy pakowali do koszyków ulubione dania piknikowe: misieny na zimno, makaron na zimno, makaron grochowy na zimno, duszone w aromatycznym sosie mięsa i warzywa 卤菜, fistaszki, pestki dyni i słonecznik plus nieodłączną chryzantemową wódeczkę. Taki piknik zwał się 吃席子酒 czyli dosłownie "jeść alkohol na macie" - na pewno pamiętacie, że w wielu yunnańskich dialektach alkohol czy herbatę można "jeść" zamiast pić? 
No dobrze. Dlaczego jednak kunmińczycy akurat w Podwójną Dziewiątkę wybierali się w góry? Czy Podwójna Trójka w Zachodnich Górach im nie wystarczała? Przyczynę podaje legenda. 
Dawno, dawno temu, kiedy Kunming nie był jeszcze w Chinach, nad rzeką Ru grasowała Zaraza. Gdzie się pojawiła, w każdym domu ktoś umierał, codziennie słychać było płaczki pogrzebowe. Miarka się przebrała, gdy Zaraza odebrała rodziców dzielnemu Hengjingowi, który zresztą też ledwo co się wykaraskał. Wydobrzawszy, pożegnał czule ukochaną małżonkę i rodzinne strony, po czym wyruszył, by pytać Nieśmiertelnych o radę i znaleźć sposób na zniszczenie Zarazy. Jednak choć strawił lata na studiach u różnych mistrzów i przemierzył świat wzdłuż i wszerz, nie udało mu się znaleźć lekarstwa ani rady. W końcu jednak usłyszał plotkę, że daleko na wschodzie, na najstarszej z gór żyje mocarny Nieśmiertelny - może on mógłby pomóc? Nie bacząc na niebezpieczeństwa ani trudy dalekiej podróży, ruszył Hengjing pod kierunkiem żurawia, a gdy wreszcie dotarł na miejsce, jego męstwo i wytrwałość zrobiły na Mistrzu tak wielkie wrażenie, że aż pozwolił on Hengjingowi pobierać uń nauki. Nie tylko nauczył go walczyć z demonami, ale również podarował mu wiedźmiński miecz. Wręczył mu go mówiąc: jutro jest dziewiąty dzień dziewiątego miesiąca księżycowego, a Zaraza znów wyjdzie dręczyć ludzi. Nauczyłem cię już wszystkiego, co umiem - wracaj więc do siebie i ocal ludzi przed Zarazą. Na pożegnanie dał mu tobołek liści derenia, butelczynę chryzantemówki, pouczył go, jak ich używać dla odpędzania Zła i kazał mu polecieć na żurawiu do domu. Hengjing dotarł akurat w brzasku poranka podwójnej dziewiątki. Zgodnie z zaleceniem mistrza zgromadził mieszkańców wioski na pobliskiej górze i każdemu wręczył po liściu derenia i po kielonku chryzantemówki. W samo południe rozbrzmiały dziwne wrzaski, a Zaraza wyszła z rzeki, gotowa napsuć krwi mieszkańcom wioski. Kiedy zbliżyła się do zbocza góry, poczuła jednak smród liści derenia i chryzantemowej wódeczki. Zatrzymała się dość gwałtownie, nie śmiąc się ruszyć. Wykrzywiła się potwornie, kombinując, co dalej, zanim jednak zdążyła wykoncypować, jak skutecznie zatkać sobie nos, nadbiegł nasz bohater i wiedźmińskim mieczem posiekał Zarazę na kawałki. Na pamiątkę tego niezwykłego zdarzenia ludzie dorocznie wspinają się w Podwójną Dziewiątkę na jakąś pobliską górę, wierząc, że ochroni ich to przed chorobami i wszelkim innym nieszczęściem. A że Ślimaczy Szczyt był najwyższą górą w Kunmingu (pamiętajmy, że małe wtedy miasteczko nie sięgało Gór Zachodnich czy Gór Długiego Robaka) - to właśnie tu piknikowali kunmińczycy w każdą Podwójną Dziewiątkę.

2025-10-27

粑粑卷 Krokiet z plackiem

Dotarłszy do Fengqingu, zwiedziliśmy Świątynię Konfucjusza, co natychmiast pobudziło nasz głód. Zaczęliśmy więc szukać miejsca sprzedającego jedną z najsłynniejszych tutejszych przekąsek, tzw. krokiet z plackiem.
Krokiet z plackiem to danie charakterystyczne dla Fengqingu, ale często spotykane w całym Lincangu. Placek to tutejszy odpowiednik kunmińskiego erkuaja, czyli placuszka ryżowego, który jest nadzieniem, za to krokietowy naleśnik zrobiony jest na bazie wymieszanej z wodą mączki grochowej, często przyprawionej solą, odrobiną chilli i sproszkowanego kuminu. Do cieniutkiego naleśnika grochowego wkłada się placuszek i smaruje budyniem grochowym, oczywiście przyprawionym miazgą czosnkową, chilli w oleju itd. po czym dodaje przyprawy - od soli z pieprzem poczynając przez płatki chilli aż po posiekaną drobniutko zieloną kolendrę. Jest to danie tak pracochłonne, że nikt nie przyrządza go w domu. No bo - trzeba nielichej wprawy, by w woku usmażyć cieniusieńkie naleśniki grochowe. Zrobienie erkuajów też łatwe nie jest, a nawet jeśli kupimy półprodukt, to trzeba placuszek jeszcze upiec, a mało które chińskie domostwo zaopatrzone jest w piekarnik. No i jeszcze budyń grochowy, którym dosmaczamy całość - jego gotowanie jest męczące i uciążliwe, bo się łatwo przypala. Dlatego takie krokiety są jedną z najbardziej podstawowych przekąsek ulicznych Fengqingu już od ponad stu lat. Zazwyczaj jada się je na śniadanie, choć można też znaleźć stragany oferujące robione od ręki krokiety w południe czy wieczorami. Często można do tego domówić jakąś kiszonkę lub prostą zupę ryżową, żeby przełamać smaki. 
Tyle teorii. Kiedy jednak weszliśmy do kolejnej śniadaniarni tylko po to, żeby właścicielka powiedziała, że na krokiety już za późno, wyszły, aż jęknęłam z zawodu.    
Usłyszała to klientka, która w tym samym śniadaniowym barze kupowała pierogi. "Zaprowadzę Was! Znam stragan, na którym krokiety są sprzedawane cały dzień!". I faktycznie nas zaprowadziła, przy okazji ucinając sobie z nami miłą pogawędkę. Oczywiście zorientowała się bez trudu, że jesteśmy przyjezdni i pytała, które atrakcje Fengqingu już "zaliczyliśmy". Aż pokraśniała z dumy, gdy usłyszała, że zakochaliśmy się w Lushi - jak się okazało, było to jej rodzinne miasto. Przy okazji poinformowała nas, że dobrze trafiliśmy przyjeżdżając akurat teraz - jeszcze tydzień wcześniej jedyna droga do Lushi była w remoncie i czas trwania podróży był wydłużony do ponad siedmiu godzin w jedną stronę!
Dotarliśmy do straganu; byłam zafascynowana już samym zapachem. Naprawdę nigdy nie sądziłam, że zakocham się w jakiejkolwiek potrawie z grochu!! Ja, która z roślin strączkowych to tylko bób i tradycyjne yunnańskie danie dwie morgi ziemi. A jednak. Grochowe krokiety podbiły nasze żołądki; jest to coś, za czym bardzo teraz tęsknię.
Ostatnio wypatrzyłam w Kunmingu stragany z naszymi krokietami. Niby wszystko się zgadza, naleśniki, erkuaje... ale poza tym jeszcze youtiao, mięsny sos i inne cuda na kiju. W ten sposób z oryginalnej, taniej przekąski, zrobiono ni psa ni wydrę sprzedawane w czterokrotnie wyższej cenie. O nie. Tak się bawić nie będziemy! Już prędzej przygotuję krokiety sama w domu. 

Składniki: 
  • mąka grochowa 
  • ryż 
  • płatki chilli 
  • kumin w proszku 
  • sól 
  • posiekana kolendra 
  • rozciapany czosnek w wodzie 
  • sezam 
Wykonanie: 
  1. Wymieszać kilogram mąki grochowej z mniej więcej 600 ml wody do uzyskania konsystencji wodnistej śmietany, dodać sól, kumin i płatki chilli. 
  2. Rozgrzać wok, posmarować go tłuszczem i wlać tyle ciasta grochowego, żeby przykryło ono cienką warstwą powierzchnię woka. 
  3. Smażyć na niewielkim ogniu do zezłocenia - brzegi powinny zacząć bez problemu odchodzić od woka.
  4. Odstawić do ostudzenia. Z tej ilości składników powinno wyjść trzydzieści sztuk. 
  5. Namoczyć przez 2-3 godziny sześć kilo ryżu. 
  6. Ugotować, a potem zblendować na ciasto. 
  7. Podzielić na małe placuszki i gotować na parze przez 12 minut. 
  8. Po wyjęciu znów zblendować i wyjąć na deskę posmarowaną olejem. 
  9. Uformować gruby wałek. Wałek ciąć na cienkie plastry równej grubości. 
  10. Piec na kratce do pieczenia lub grillu aż spuchnie. 
  11. Do miski wsypać 130 gramów mąki grochowej, domieszać odrobinę kuminu, soli i płatków chilli.
  12. Dodać tyle wody, by dało się rozrobić na gęstą papkę. 
  13. W garnku o grubym dnie zagotować 600 ml wody, zmniejszyć ogień i powoli wlewać grochową papkę, cały czas mieszając, bo niestety lubi przywierać. 
  14. Gdy zawrze i osiągnie konsystencję budyniu, można przelać do miski. 
  15. Do naleśnika włożyć upieczony erkuaj, posmarować go budyniem grochowym, dodać przyprawy i zawinąć jak krokiet. Tadam!

2025-10-25

凤庆文庙 Świątynia Konfucjusza w Fengqingu

Po powrocie z cudownego Lushi postanowiliśmy pozwiedzać Fengqing, słynne miasto herbaciane, które było znane już za czasów dynastii Ming - wówczas nazywało się Shunning (顺宁府). W samym sercu miasta znaleźliśmy powstałą w 1606 roku Świątynię Konfucjusza... która na obecne miejsce została przeniesiona z pierwotnej lokalizacji na Tygrysiej Górze 虎山* w 1873 roku. Do dzisiejszych czasów przetrwały: Półksiężycowa Sadzawka 泮池, Smocza Brama 龙门坊, Brama Lingxing 棂星门, Sala Wielkich Osiągnięć 大成殿, dwa boczne pawilony 两庑, pawilon Kuixinga 魁星阁 zwany też pawilonem Krzyku Feniksa 凤鸣阁 oraz kaplica Czczenia Mędrców 崇圣祠. Od 1993 roku znajduje się pod ochroną władz Yunnanu.

Paifang Smoczej Bramy. Na szczycie każdego z czterech kamiennych filarów znajduje się bestia „Bitianxie”, którą możecie sobie skojarzyć ze znaną Wam już, odpędzającą demony bixie, choć niektórzy mówią, że to raczej Chaotianhou zwany inaczej Denglongiem - one też chronią przed złem. Tablice po obu stronach zdobią płytkie rzeźby smoków bawiących się perłami. Oczywiście Smocza Brama symbolizuje sukces - pamiętacie powiedzenie o karpiu przeskakującym Smoczą Bramę?
Panshui 泮水 (Półksiężycowa Woda) to była nazwa fosy otaczającej pałac cesarski, a Półksiężycowa Sadzawka 泮池 stanowi metaforę dostojeństwa Konfucjusza przypominającego dostojeństwo cesarza. Obowiązkowy element wszystkich konfucjańskich świątyń.
Brama Lingxing to zawsze najważniejsza brama konfucjańskich świątyń. Nazwana została ku czci gwiazdy Ling 灵星, która w starożytnych Chinach reprezentowała błogosławieństwo uczonych - składano jej ofiary.
Sercem każdej konfucjańskiej świątyni jest Sala Wielkich Osiągnięć 大成殿. To tu zawsze natkniemy się na posąg Konfucjusza, a czasem nawet na dwa - jeden na zewnątrz, a drugi w środku.
Ku naszemu zdumieniu za Salą Wielkich Osiągnięć natrafiliśmy na jakąś imprezę edukacyjną z mnóstwem zestresowanych przedszkolaków.
Chyba najwięcej radości dostarczył nam fakt, że w obrębie świątyni konfucjańskiej znalazł się pawilon poświęcony Kuixingowi, południowemu odpowiednikowi Konfucjusza! 
W bocznych pawilonach znalazło się miejsce na herbaciarnię.
Bardzo miłe i spokojne miejsce. Takie zwiedzanie odpowiada mi dużo bardziej niż przepychanie się przez tłumy...  

*Obecnie znajduje się tam Gimnazjum nr 1.

2025-10-23

茶禅一味 Smak herbaty zen

ozdoba muru w Lushi

茶禅一味 to buddyjski koncept stawiający herbatę wysoko w hierarchii spraw, które pomagają osiągnąć zen - dosłownie: herbata i zen mają ten sam smak. Ponoć cała wielka chińska sztuka herbaciana, której historia sięga czasów tangowskich, zaczęła się od buddyjskich mnichów. Pewien mnich rzekł kiedyś do trójki gości o całkiem różnej proweniencji i statusie: idź napić się herbaty - jakby to miało rozwiązać wszystkie problemy. Mawiał tak również do mnichów, którym senność przeszkadzała w medytacji. Stało się to buddyjskim wersem (偈), powtarzanym często, bo pasującym do wielu sytuacji. Za Songów mistrz chan Yuanwu Keqin podjął to herbaciano-buddyjskie wyzwanie, by wkrótce odkryć, jak wiele zen i herbata mają wspólnego i zabłysnąć właśnie tą sentencją. Oryginał (oraz sadzonki herbaty) powędrowały następnie z jego uczniem o imieniu Eisai Myōan do Japonii i już tam zostały; sam koncept został jednak przyswojony przez kolejne pokolenia mnichów... a także zwykłych zjadaczy ryżu, którzy również zdołali dostrzec zen tkwiący w herbacie. 
Jakiż to zen? Może poszukiwanie dróg doskonalenia ducha? Może oddalenie się od spraw ziemskich za sprawą napoju bogów? Może ceremonia będąca jednocześnie modlitwą? Zarówno w Chinach, jak i w Japonii, Wietnamie i Korei koncept przetrwał i doprowadził do nowych odkryć religijno-estetyczno-herbacianych. Jednak dla mnie kwintesencją jest chyba odkrycie, że w każdej czynności może kryć się więcej sensów, jeśli tylko im na to pozwolimy. 
No i mam jeszcze drugie przemyślenie: 一味 yīwèi znaczy po chińsku "jeden smak", ale również - niezmordowanie, uparcie, ślepo podążać za jakąś ideą. Uśmiecham się do drugiej interpretacji, mówiącej, że zarówno zen, jak i herbata wymagają od swych użytkowników czy też miłośników uporu, samozaparcia, wytrwałości. Z tą myślą żegnam Was, oddalając się w stronę stołu ozdobionego zestawem herbacianym, a w tle będzie brzmieć utwór inspirowany naszą herbacianą sentencją, stworzony przez znaną już Wam Wu Na:
 

2025-10-21

巫娜 Wu Na

巫娜 Wu Na, urodzona w Chongqingu w 1979 roku, mając lat dziewięć zaczęła uczyć się gry na guqinie. Dzięki temu w 1991 roku udało się jej dostać do gimnazjum przy Centralnym Konwersatorium Muzycznym w Pekinie. Przeszła przez kolejne etapy edukacji, aż w 2004 roku uzyskała stopień magistra, a od 2015 roku naucza na jednym z pekińskich uniwerków. Jej nauczycielami byli 赵家珍 oraz 李祥霆. Pod pewnymi względami już ich przewyższyła, próbując włączyć guqin w rozmaite gatunki muzyczne od jazzu przez rock aż po muzykę eksperymentalną. Jednocześnie eksperymentuje z interpretacją zachowanych zabytków muzyki guqinowej, dając im w ten sposób nowe życie i odkrywając na nowo ich sens. Dużo koncertuje, dostaje kolejne nagrody i stypendia, a także tworzy. 
Na dziś mam dla Was album Herbaciany Zen:
   
Enjoy!

2025-10-19

与元居士青山潭饮茶 Pijąc herbatę ze świeckim buddystą Yuanem nad stawem Qingshan

野泉煙火白雲間 
Strumień, dym z ogniska oraz białe chmury; 
坐飲香茶愛此山 
Siedzę sącząc herbatę - kocham te góry! 
 岩下維舟不忍去 
Pod skałami łódka - odcumować nie chcę 
青溪流水暮潺潺 
Gdy zielony strumień nocą ucho łechce. 

Dawno temu, za dynastii Tang, był sobie mnich zwany Lingyi 靈一 [灵一]*. Dziś znany jest jako jeden z najciekawszych mnichów-poetów; początkowo wiódł żywot pustelniczy, poświęcony zdobywaniu wiedzy. Później jednak wędrował między świątyniami zen i medytował, a w międzyczasie często spotykał się z uczonymi i innymi mnichami mieszkającymi na odludziu po to, by... hmmm... napisałabym, że tylko w celu stymulacji intelektualnej i religijnej, jednak najprawdopodobniej również po to, żeby nie umrzeć z nudów i nie musieć pić do lustra (obojętnie: herbaty czy mocniejszych trunków). Zachowały się po nim aż 42 wiersze, z których większość dotyczy właśnie tego, jak dobrze na człowieka wpływa odosobnienie gdzieś blisko natury. 
Tym razem spotkał się z praktykującym świeckim buddystą** o nazwisku Yuan w pięknych okolicznościach przyrody. Rozpalili ogień i zaparzyli herbatę; wsłuchiwali się w szmer strumienia i obserwowali, jak dym z paleniska łączy się nad ich głowami z białymi obłokami. I tak im się podobało, tak dobrze im było podczas tej swoistej medytacji herbacianej, że aż nie chcieli wracać do domu. Czyżby udało się osiągnąć oświecenie?... 
W tym wierszu najdobitniej pokazał on zen tkwiący w piciu herbaty gdzieś hen w górach, daleko od ludzi, gdzie dźwięki i piękno natury pozwalają nam - prawie - osiągnąć nirwanę. Wiersz tak prosty, a tak obrazowy! 
Na graffiti na ścianie budynku w Lushi widać tylko pierwsze dwa wersy; cieszę się, że mogliśmy razem nacieszyć się całością. 
PS. Ciekawe, kim jest ten trzeci?...

*Zwróćmy tu uwagę na cudny przydomek: znany już nam dobrze znak ling, związany z duszą, ma również wiele innych znaczeń: szybki, postawiony w stan gotowości, efektywny, urzeczywistniony... Kiedy dołożyć do tego jedność tkwiącą w drugim znaku, trudno się nie zachwycić. 
**居士 to elegancka nazwa na świeckiego buddystę, praktykującego buddyzm w domu, a nie w murach klasztornych. Prowadzą oni zwykłe życie - małżeństwo, dzieci, praca, jednak ich głównym hobby jest doskonalenie charakteru 修行 i próby osiągnięcia nirwany. Nazywa się ich również zbiorczo 善男信女 shànnánxìnnǚ (dosł. cnotliwy mąż wierząca niewiasta) albo tłumaczeniem fonetycznym prosto z języka pali: upasaka 優婆塞 dla mężczyzn i upasika 優婆夷 dla kobiet.

2025-10-17

知足 być zadowolonym z tego, co się ma

Istnieje w chińskim idiom 知足常樂 [知足常乐] zhīzúchánglè, który można przetłumaczyć mniej więcej jako bycie ustatysfakcjonowanym z tego, co się ma. Dosłowne tłumaczenie byłoby czymś w rodzaju: wiedzieć, [że] wystarcza - ciągła radość. Co jest najciekawsze, jeśli zostawimy tylko pierwsze dwa znaki: 知足 zhīzú - znaczenie sformułowania pozostanie to samo! 
Słowo to mnie zachwyca. Nie tylko dlatego, że naszych siedem słów zostaje tu pięknie podanych w zaledwie dwóch, ale przede wszystkim dla bardzo, bardzo wielu implikacji wyboru tych akurat dwóch znaków. Zacznijmy od 知 zhī. Oznacza wiedzieć, postrzegać, rozumieć. O ile polskie sformułowanie dotyczące wspomnianej wyżej satysfakcji wiąże się z uczuciem zadowolenia, jego chiński odpowiednik kładzie nacisk na wiedzę, dostrzeżenie i zrozumienie. Czego? Ano przede wszystkim tego, że ma się wystarczająco - 足 zú. Który to wyraz znaczy nie tylko "wystarczający", ale również zaspokoić, osiągnąć i... stopa. Ileż tu ścieżek dla rozhasanych myśli! To, co osiągnęliśmy jest wystarczające. Pozwólmy, by zaspokoiło nas i wystarczyło nam to, co osiągnęliśmy. Ale też: tak długo, jak długo posiadamy stopy (pewnie również ręce, ale niech tam), możemy osiągnąć wszystko to, co powinno nam wystarczyć. Oczywiście - Chińczycy zazwyczaj w ogóle nie patrzą na cielesne znaczenie tego znaku w powyższym kontekście, ja jednak uważam to za dodatkowe podkreślenie tego, jak niewiele nam tak naprawdę potrzeba. Mam stopy - mogę pójść, dokąd chcę, mogę odejść, mogę odwiedzić, mogę pracować, mogę odpoczywać. Jestem wolny. Nie udało mi się wprawdzie znaleźć żadnej sensownej etymologii i wytłumaczenia, dlaczego akurat stopa została związana z poczuciem zadowolenia i wystarczalności, ale dla mnie wytłumaczenie szłoby właśnie w tym kierunku. 
Chińczycy powiadają 知足常樂,能忍自安 - bądź zadowolony z tego, co masz, a będziesz w stanie znieść [niepowodzenia] i osiągnąć wewnętrzny spokój. Zrozumieć, że to, co posiadam, jest dla mnie wystarczające, może być nie tylko źródłem radości, zwłaszcza, jeśli połączymy je z wdzięcznością do świata za wszystkie jego dary. To również uzmysłowienie sobie własnego bogactwa. Zgodnie ze słowami jednego z mistrzów buddyjskich zadowolenie z tego, co się ma to pierwsze bogactwo, brak chorób to pierwsza cenna rzecz, dobrzy przyjaciele to pierwsza bliskość, a nirwana to pierwsza radość*. Są ludzie, którzy posiadłszy bogactwa nadal są ubodzy; inni niby nie mają wiele, a są bogaci. Można pójść też dalej: jeśli jesteś zadowolony z tego, co masz, masz pokój w sercu. Nie zazdrościsz sąsiadowi, nie idziesz na wojnę, nie kradniesz ani nawet nie idziesz do kasyna. Nie musisz niczym ryzykować, żeby tylko mieć więcej. Nie jesteś niewolnikiem własnych żądz. No i jeszcze jedno: to nie tylko kwestia odczuwania poszczególnych chwil, ale też pewnego rodzaju ciągłości przekładającej się na styl życia. Dziś zjem ryż z jakimś warzywkiem, jutro wystawną kolację, pojutrze mogę poprzestać na kanapce - każda z tych potraw da mi takie samo szczęście sytego żołądka. Jeśli mam wystarczające środki, by coś zjeść, mieć kapotę i dach nad głową - to wystarczy. Świetnie mieć więcej i nie bać się o jutro, ale kiedy już nie boję się o jutro, czyż muszę koniecznie chcieć jeszcze więcej? Wiedząc, że mam wszystko, czego mi trzeba, mogę wieść życie spokojne i pełne satysfakcji, nie dając się chorym ambicjom, oczekiwaniom osób trzecich ani własnym. 
Od paru lat codziennie budzę się i dziękuję światu za to, że on jest i że jestem w nim ja. Że jest ZB i Tajfuniątko, że istnieje herbata wypijana w deszczowe popołudnie w miłym towarzystwie, mili goście i że mieszkam nad Szmaragdowym Jeziorem... 
A wszystkie te rozkminy to dlatego, że na ścianie w Lushi wisiała taka oto ozdoba:
*知足第一富,無病第一貴,善友第一親,涅槃第一樂 - słowa Sosekiego Musō.

2025-10-15

chińskie piosenki a przynależność etniczna

Kiedy weszli do knajpy, jakby się uparli, żeby nam przeszkodzić w spokojnym spożyciu posiłku. Z pięć pustych stolików, a on musiał sobie usiąść akurat tak, że gdy odsunął krzesło, zaczął łupać w moje. Ponieważ jednocześnie był hałaśliwy i nieokrzesany jak większość spotykanych tu dongbejczyków (Migawki, przepraszam, ale to po prostu brzydka rzeczywistość), stwierdziłam, że my się przeniesiemy stolik dalej. Oczywiście nasze nagłe przenosiny zwróciły ich uwagę. Oczywiście najważniejsza była nietypowa uroda Tajfuniątka. Ona zaczęła. 

Ona: Patrz, jakie ładne dziecko! 
On: Faktycznie, śliczna. 
Ona: Mieszaniec. 
On: A skąd! 
Ona: Jak nie jak tak? 
On: Oboje rodzice to Chińczycy. 
Ona: Skąd wiesz? 
On: Słyszałem, jak rozmawiają po chińsku. 
Ona: [akurat przyszedł kelner i zagłuszył] 
On: Nie laowaika, tylko Ujgurka. 
Ona: Skąd ta pewność? 
On: No bo ona śpiewała piosenkę Teresy Teng! 

Nie śpiewałam, co najwyżej nuciłam. Zawsze, gdy ZB zadaje mi pytanie, na które zamierzam odpowiedzieć "nie wiem, dlaczego", odpowiadam po prostu pierwszym wersem tej piosenki. Mamy kilka takich piosenek, które zastępują nam normalną komunikację. Uwielbiam to, że mamy takie piosenki. 
Wracając do dialogu, którego oczywiście słuchaliśmy konając wewnętrznie ze śmiechu (z wyjątkiem Tajfuniątka, ona chwilowo jest mocno wrażliwa na punkcie swojej tożsamości i nie znosi, gdy ludzie głośno tę tożsamość komentują, co niestety w Chinach zdarza się dość często, najczęściej w wykonaniu wieśniaków i... no cóż - dongbejczyków), ale również przewracając oczami i wzdychając bezsilnie - jakież tu bogactwo tematów do dyskusji! 
Czy jeśli tato jest Hanem, a mama Ujgurką, to dziecko nie jest aby również mieszane? 
Dlaczego w trzeciej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku w dużym chińskim mieście nadal zdarzają się Chińczycy, którzy nie wiedzą, że obcokrajowiec też się może nauczyć mówić po chińsku? 
Dlaczego gwoździem do trumny ma być znajomość chińskich piosenek? Przecież wiele z nich tłukliśmy na studiach jako pomoc językową! 
A w ogóle, to dlaczego głośno komentować urodę dziecka od razu podkreślając przynależność etniczną? I po co w ogóle komentować? Ech...

2025-10-13

Lushi - upiększanie

Oczywiście, Lushi jako wioska wzorcowa, uznana przez władze za wartą ochrony i opieki, jest obecnie znacznie piękniejsza niż wioski, które takiej opieki nie mają. Wiem, jak to działa, ale i tak chodzenie ciekawie zdobionymi uliczkami sprawiało mi przyjemność, a szukanie kolejnych malunków i ciekawych rozwiązań estetycznych było miłą rozrywką.
No i co z tego, że to całe upiększanie jest na pokaz? Wierzę głęboko, że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Może ludziom, którzy w życiu nie zastanowili się, jak upiększyć swoje otoczenie, patrzenie na ładne rzeczy, które nie służą niczemu poza cieszeniem oka, wejdzie w krew do tego stopnia, że jeśli im tego zabraknie, będą szukać piękna i starać się je znaleźć bądź stworzyć od nowa.

2025-10-11

smażony rzepak

Skoro już jesteśmy przy kulinarnych zastosowaniach rzepaku w Lincangu, pozwolę sobie zaprezentować jeden z najpopularniejszych i najprostszych sposobów przygotowania onego. 

Składniki
  • pęk kwiatów rzepaku wciąż osadzonych na łodyżkach. Mogą być otwarte, ale najlepsze są takie z jeszcze nieotwartymi pączkami, bo wówczas nie gubią płatków po całym woku i się nie przypalają
  • parę ząbków czosnku pokrojonych w plasterki 
  • suszone bądź świeże chilli - dla nieostrolubnych do zastąpienia innymi typami papryki 
Wykonanie
  1. Na gorący tłuszcz wrzucić chilli i czosnek. 
  2. Gdy zapachną, dorzucić rzepak i smażyć w ruchu parę minut na średnim ogniu. 
  3. Pod koniec smażenia posolić - i gotowe.

2025-10-09

Konkurs Chopinowski

Wszystkie inne okołoazjatyckie sprawy musiały chwilowo zejść na plan drugi, trzeci lub piętnasty. Na przemian słucham na żywo i nadrabiam zaległości w słuchaniu pierwszego etapu. Zazwyczaj mogę bez problemu miesić ciasto, zmywać czy wieszać pranie, jednak są i występy, które mnie zachwycają. Czasem zdarza się również, że te cudne interpretacje wykluły się w azjatyckich sercach. Rekordowa liczba Chińczyków zakwalifikowała się do drugiego etapu. A przecież jeszcze Koreańczycy, Japończycy, a nawet Gruzin! Jak inaczej czują oni Chopina! A jednak - coś nas wszystkich łączy... 
Przy okazji lubię bardzo porównać sobie występy niektórych muzyków z ich występami podczas poprzedniego Konkursu Chopinowskiego. Dowód bezpośredni na to, jak wiele zależy od pracy i większej dojrzałości. Mój dotychczasowy ulubieniec, Ma Tiankun, niestety nie przeszedł do następnej tury. Szkoda!
   
Po pierwsze: wybrał Bechsteina. Na którym tak cudnie oddał atmosferę i brzmienie XIX wieku - przynajmniej takie, jakimi są one w mojej głowie. Po drugie: nie mogłam i nie chciałam się odeń oderwać. Kurczę, on ma ledwie osiemnaście lat! A tak się bawi, z taką swadą podejmuje wyzwania, z taką pewnością siebie interpretuje i opowiada... 
Za to walc w wykonaniu Bao Yanyan! Miodzio!
   
A dźwięk ballady - magiczny. 
Następny - Kevin Chen. Tak słuchałam bez większych emocji, aż doszłam do etiudy. O matko.  
Jeśli chodzi o Chena Zixi, to ma piękne piana i świetną technikę, ale poczekam, co dalej.  
A tu Yang (Jack) Gao, który jako jeden z niewielu wydaje się doskonale rozumieć, jak ważna jest w muzyce cisza i oczekiwanie:
   
Wykonanie pełne brawury i inwencji (na palcówki, zwłaszcza w walcu, po prostu nie będę zwracać uwagi). Chętnie go jeszcze posłucham. 
A tu ładna Barkarola:
   
Ładnie. I taki młody! Jego palce w etiudzie są chyba z gumy...
   
Tyle na dziś, a ja idę słuchać dalej. Niedługo rozpoczęcie drugiego etapu. Cóż. Parę następnych tygodni nie będę się po prostu zajmować tymi rzeczami, które wymagałyby ode mnie oderwania się od słuchania...
PS. Szalenie dziękuję NIFCowi za to, że mogę wszystkiego słuchać na żywo albo później ale w całości. To jeden z najwspanialszych prezentów, jaki mogliście zrobić dla osób takich jak ja - które niestety najprawdopodobniej nigdy nie będą mieć okazji faktycznie uczestniczyć w tych koncertach.

2025-10-07

揶茶

Natknęłam się w Lushi na graffiti, w którym zaskoczył mnie jeden znak:


Dziewczyny ewidentnie zrywają liście herbaciane, a nie... naśmiewają się z nich. A to właśnie znaczy słowo 揶 yé, najczęściej zresztą używane w zbitce 揶揄 yéyú - przedrzeźniać, naśmiewać się, a także rzeczownikowo: przedrzeźnianie, wyśmiewanie. Można np. 揶揄別人, 揶揄自己, ale też doświadczamy 別人的揶揄. Sprawdziłam w rozmaitych dialektach - w żadnym nie pojawiło się słowo "ye" jakkolwiek związane z herbatą. Na wszelki wypadek mówię: właściwe słowo do zbioru herbaty to 採茶 [采茶] cǎichá, które oznacza właśnie zrywanie liści herbacianych.

2025-10-05

Lincańskie specjały

O ile Lincang-miasto raczej mnie rozczarowało, o tyle tutejsza kuchnia przyprawiła mnie o przyjemny zawrót głowy.
Mielona wieprzowina w sosie pomidorowym z czosnkiem bulwiastym. Taki niby sos boloński, ale z yunnańskim, mocno pikantnym twistem. Cudo!
Danie, które w całym Yunnanie tak samo się nazywa, ale w każdej restauracji inaczej smakuje: 小炒肉 "małe smażone mięso", czyli wieprzowina w plasterkach smażona z przyprawami.
Kleik ryżowy z kurczakiem w stylu grupy etnicznej Wa
sapie
żeberka pieczone w trawie cytrynowej
duszony boczek
kwiaty taro w ostrym sosie

Same karty dań zazwyczaj nie wyglądają jakoś zjawiskowo. Niby te same proste dania, które znam z wielu miesc w Yunnanie. A jednak - w Lincangu nabierają one zupełnie innego smaku i zapachu, zupełnie innego twistu - czy to dlatego, że tu wszystkie warzywa i mięsa są smaczniejsze? Czy dlatego, że tutejsi kucharze lepiej się znają na swojej robocie? Czy może dlatego, że tutejsze powietrze, woda i ludzie są tacy, że aż wszystko lepiej smakuje? Nie wiem. Ale wiem, że zdecydowanie warto tu spróbować lokalnej kuchni, a nie pozostawać w swej strefie komfortu.