2017-01-19

Stary Zhang

ZB idzie Aleją Miłorzębową i robi zachwyconej Joasi samolocik. Dziecię zaśmiewa się aż do czkawki; jest taka śliczna! Wiem, wiem - jestem nieobiektywna. Ale - wszyscy się za nią oglądają, więc coś jednak jest na rzeczy. Obejrzał się i mocno starszy pan. Pyta: Amerykanka, tak? ZB, dotknięty do żywego, odpowiada, że Chinka. Straszliwie go boli, że trzyma na rękach własne dziecko i nikt się nawet nie zająknie, że mogłoby ono być chińskie, za to padają nazwy państw zachodnich. No, czasem się zdarza, że ktoś strzeli, że mieszaniec, ale to tylko wtedy, kiedy idę bardzo blisko nich...
Starszego pana nie obszedł oburzony ton ZB. Mówi, że mocno widać rysy zachodnie, że piękna skóra i takie wielkie oczy, pewnie po Mamie. ZB jeszcze trochę się boczy, ale starszy pan kontynuuje z całą serdecznością i ZB w końcu mięknie. Gawędzą, staruszek opowiada o sobie i swoim dziwacznym życiu. Że jeden syn pojechał do Bułgarii na studia, gdy jeszcze było popularne jeżdżenie do "bratnich państw", ale w końcu się stamtąd wyniósł, gdy w pobliskich państwach zaczęły się wojenne przepychanki. Wylądował w USA, jak i córka. Drugi syn zaś jest w Australii. Wszystkie dzieci się wyniosły i ułożyły tam sobie życie.
- Dlaczego Pan nie pojedzie do nich?
- A byłem, i to nie raz! Jacy tam ludzie mili, jak bez stresu się żyje! A jak czysto!
- To dlaczego Pan tam nie został?
Stary Zhang zasępił się nieco; zanim zdążył odpowiedzieć, mój najlepszy z mężów zgaduje: - Pewnie Pan nieprzyzwyczajony do ichniego stylu życia, pewnie nie lubi Pan tamtejszej kuchni, a i językowo jest problem...
Staruszek potrząsa przecząco głową. Uśmiecha się smutnie i patrzy nam w oczy.
- Mógłbym tam żyć bez żadnego problemu! Chińczyków wszędzie jest dużo, więc znalazłbym sobie towarzystwo, a dzieci mam posłuszne i każde z nich by mnie chętnie przygarnęło. Ale ja nie mogę opuścić mojej żony.
ZB na końcu języka ma pytanie, dlaczego się razem nie przeprowadzą, ale zanim zdążył się wtrącić, Stary Zhang kontynuuje.
- Zmarło jej się, gdy miałem siedemdziesiąt lat. Teraz mam prawie dziewięćdziesiąt i staram się utrzymać sprawność fizyczną i intelektualną właśnie dla niej. Dzieci sobie doskonale radzą, nie muszę się o nie martwić. Ale nie zostawię przecież bidulki samej. Kto by Jej sprzątnął grób? Kto by zapalił trociczkę w naszej świątyni? Nie mogę odejść...
Stary Zhang zamyślił się i zupełnie zapomniał o naszym istnieniu; nie usłyszał cichego "do zobaczenia" wypowiedzianego na rozstaju dróg.
Zerknęłam ukradkiem na ZB; miał oczy pełne łez. Spojrzał na mnie i rzekł po prostu: wspaniały człowiek.

Tak. Wspaniały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.