Za czasów Wschodniej Dynastii Han, żyła pewna wdowa z synem o imieniu Jiang Ge. Ojciec jego zmarł wiele lat wcześniej, a oni radzili sobie jak mogli. Kiedy bandy rabusiów i buntowników zaczęły plądrować okolice, Jiang Ge postanowił wyjechać z matką w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Jednak wyprawa była o tyle trudna, że nie posiadali ani konia, ani wozu, w związku z czym Jiang Ge niósł po prostu matkę na plecach wzdłuż drogi. Nie uciekli daleko, gdy dopadła ich pierwsza banda. Herszt zażądał, by Jiang Ge do nich dołączył, on jednak padł na kolana i zaczął błagać o łaskę: "Jeśli odejdę z Wami, moja stara matka umrze z głodu. Ktoś musi się nią opiekować, a ma tylko mnie. Błagam, pozwól nam odejść w pokoju".
Wzruszony herszt puścił ich wolno, tak samo zresztą jak kolejne napotkane przez nich bandy. Synowskie oddanie zmiękczało serce bandytów; takim oto sposobem udało im się w końcu dotrzeć do Xiabi w prowincji Jiangsu. Podróż pochłonęła wszystkie oszczędności, a ubrania obojga były w strzępach. Nie mając do kogo zwrócić się o pomoc, zamieszkali w nędznym szałasie z trawy wraz z innymi uciekinierami.
Każdego ranka Jiang Ge wyruszał do pracy; imał się każdego zajęcia, byle tylko móc zarobić parę groszy, by zapewnić matce życie na odpowiednim poziomie. Sam jadł chwasty i połamany ryż, odziewał się w łachmany i chodził boso, ale ubrania i pożywienie matki były najwyższej jakości. Sąsiedzi chwalili jego altruizm, ale radzili też, by był trochę bardziej wyrozumiały dla samego siebie. On jednak niezmiennie odpowiadał z uśmiechem: "Powinnością syna jest dbanie o rodziców".
W końcu udało mu się znaleźć stałą pracę z sensownym wynagrodzeniem, które wystarczało, by zapewnić matce wygodne życie. Traf chciał, że mniej więcej w owym czasie w rodzinnych stronach Jianga zapanował pokój, a matka na wieść o tym wyraziła życzenie, by wrócić do domu. Jednak jazda konną bryczką okazała się dla niej zbyt forsowna. Dlatego Jiang Ge porzucił pracę, która mogłaby mu zapewnić bogactwo i, umościwszy wygodnie matkę, zaprzągł do wozu sam siebie, a po drodze wszyscy dobrzy ludzie wychwalali jego synowskie oddanie.
Po pierwsze: z opowiastki na opowiastkę bardziej zdumiewają mnie łagodne serduszka chińskich bandytów.
Po drugie: syn był w sumie ok, ale matka... grrrr...
Żeby mniej bolało to wyobrażałam sobie, że matka rzeczywiście nie mogła się poruszać a nie była leniwa. Choć i w tym przypadku marudzenie o powrót do domu było trochę nie na miejscu.
OdpowiedzUsuńNo więc właśnie - dość egoistyczne życzenie jak na to, że ktoś nie może się przemieszczać nawet zaprzężonym w konie wozem...
Usuń