Jeden z moich ukochanych wykładowców miał na nazwisko Marchwica. Przysięgam, że nie kojarzył mi się kulinarnie - za dużo polskich nazwisk to rzeczowniki pospolite. Dziś nadszedł dzień, w którym wykładowca ów już na zawsze będzie mi się kojarzył właśnie kulinarnie. Dowiedziałam się bowiem o istnieniu marchwicy. Chińskiej w dodatku. Tak, jest spokrewniona z marchewką. Ligusticum wallichii to roślina dobrze znana specjalistom od chińskiej tradycyjnej medycyny - wchodzi bowiem w skład 50 podstawowych ziół. Anglojęzyczni nazywają marchwicę "syczuańskim lubczykiem", a puryści fukają i mówią chuānxiōng 川芎. Bo jak może być syczuańskim lubczykiem zioło pochodzące z Indii i Nepalu?
A jednak ziele to rozprzestrzeniło się w wielu chińskich prowincjach, najpopularniejszym będąc faktycznie w Syczuanie, Guizhou, Guangxi i oczywiście Yunnanie. Działa przeciwbólowo, usprawnia obieg krwi, a już najbardziej kochają to zielsko kobiety za poprawę zdrowia przy wielu kłopotach natury ginekologicznej. Jak jednak Chińczycy poznali cudowne działanie tej rośliny?
W pierwszych latach panowania dynastii Tang Sun Simiao, Król Medycyny, zabrał swego ucznia do Syczuanu w poszukiwaniu leczniczych roślin. Razu pewnego, gdy przemierzali góry, zmęczyli się, więc postanowili spocząć w sosnowym borze. Nagle między drzewami ujrzeli wejście do jaskini, a tam - samicę żurawia*, bawiącą się z kilkoma żurawiętami. Król Medycyny patrzył na tę scenkę nieobecnym spojrzeniem; dopiero żurawia skarga wyrwała go z zamyślenia - żurawica boleśnie krzyczała, grzebiąc łapką w ziemi. Mądry medyk od razu poznał, że ptak jest ciężko chory.
Gdy drugiego dnia medycy przemierzali tę samą puszczę, wyraźnie dobiegały ich żałosne żurawie skargi. Na trzeci dzień zaś - cisza. Żurawie pięknym kluczem mignęły na niebie; jednemu wypadły z dzioba liście, podobne trochę do marchwiowej naci. Mistrz nakazał uczniowi pozbierać liście i umieścić je wśród innych zbiorów. Reszta liści bezpiecznie dotarła do żurawiej jaskini.
Po paru dniach okazało się, że żurawica jest zdrowa i, pełna energii, hasa z żurawiętami na łące. Zaczął więc medyk szukać owej rośliny - i po paru dniach odnalazł miejsce, w którym ona rosła. Poddawszy roślinę szczegółowym badaniom, odkrył on, że jako lek nada się ona i dla ludzi; nadał jej więc nazwę i szczegółowo opisał w swym medycznym podręczniku.
Tak oto marchwica weszła w skład często używanych chińskich leków. Z tym, że najczęściej używa się wcale nie naci, a korzenia! Ususzony, jest sprzedawany w większości chińskich aptek. Za to naci - jak na lekarstwo. No chyba, że w Yunnanie, gdzie dzika marchwica jadana jest po prostu jako warzywo. I ja właśnie w ten sposób dowiedziałam się o jej istnieniu: w lokalnej dajskiej knajpie zamówiliśmy bowiem mieloną wołowinę smażoną "z tym czymś" - nie wiedziałam ani jak to to się nazywa, ani jak smakuje, więc MUSIAŁAM spróbować, prawda?
Cudny, odświeżający smak marchwicy, której jest w daniu przynajmniej tyle samo, ile mięsa; danie mocno przyprawione chilli, ale można zamiast chilli albo obok niego użyć dużej ilości czosnku.
Pewnie znów będziecie narzekać, że u mnie to same dania, do których składników nie ma w Polsce. Ale! Nać marchwicy można doskonale zastąpić młodą nacią marchewkową. Starą też - ale starą musimy bardzo drobno posiekać i pamiętać, że będzie bardziej gorzka niż ta młoda. Ale - z nacią marchwi też jest pyszne.
*dlaczego nie ma nazwy dla samicy żurawia? Dla mnie to oczywiście żurawica. Howgh!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.