W dialekcie ludu Tujia, wymieszanym z hubejską wersją mandaryńskiego, miód nazywa się "pszczelim cukrem" 蜂糖. Młody Li opowiada o pszczelim cukrze. Lubi to. I cukier, i opowieści. Opowiada o tym, że w dobrym roku zbiera miód co dwa miesiące. Pokazuje, jak różni się kolor. Faktycznie, barwa waha się od słonecznej żółci aż do ciemnego bursztynu - każdy miesiąc to przecież inne kwiaty. Półdzikie pszczoły z tutejszych uli swobodnie zbierają pyłek w całym lesie. Leśne kwiaty zaś kwitną późno - bo z gór późno schodzi śnieg. Dlatego Li najbardziej jest dumny z miodu sierpniowo-wrześniowego, pachnącego lasem, słodkiego, ale przyprawionego subtelną goryczką dzikiego kwiecia.
Kiedy już zachwycił mnie zapach, smak i kolor miodu młodego Li, uznał mnie on za osobę godną wysłuchania innych miodnych opowieści. Opowiadał o tym, jak roje potrafią się różnić temperamentem, jak dobra atmosfera domu i brak zagrożeń wpływa na miodność pszczół, opowiadał, opowiadał, opowiadał. A na końcu zdradził mi tajemnicę: nigdy, ale to nigdy nie należy kupować miodu wiosennego. Wtedy pszczoły korzystają głównie z kwiatów roślin uprawnych - ani to smaczne, ani zdrowe. Po zjedzeniu dwóch łyżek takiego miodu zaczyna Cię boleć gardło - taki miód jest zbyt gorący. Nadaje się tylko jako lekarstwo dla starych ludzi.
***
Może gdybym trochę pomieszkała w domu młodych Li, zakochałabym się w pszczołach tak samo jak oni?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.