Nie oglądałam igrzysk olimpijskich. Nie miałam czasu ani ochoty. Co jakiś czas rzucają mi się jednak w oczy migawki, które mniej mają wspólnego ze sportem, a więcej - z polityką. Jest sobie na przykład Eileen Gu, która ma mamę Chinkę i ojca Amerykanina. Obecnie reprezentuje Chiny i wygrała dla nich złote medale. Ma dopiero osiemnaście lat, a już zarobiła sobie na spokojną emeryturę. Jej twarz atakuje z telewizji i billboardów, bo reklamuje wszystko, co tylko zdołają wymyślić wielkie firmy. Znani mi Chińczycy ją kochają. Mój mąż i jego rodzina marzą o tym, żeby Tajfuniątko było następną Eileen.
A jednak - dziewczynie wciąż jedna i druga strona zadaje zupełnie idiotyczne pytania. Czy w końcu jest Chinką czy Amerykanką? Czy zapomniała, że to USA nauczyło ją jeździć na nartach? Dlaczego używa insta, chociaż w Chinach jest on zablokowany? A potem jeszcze gorzej: dlaczego zdecydowała się rezprezentować Chiny, chociaż to taki okropny kraj?
To jest osiemnastolatka, która ma pełne prawo czuć się i Chinką, i Amerykanką. Tak samo, jak moje Tajfuniątko czuje się i Polką, i Chinką. Wybiera kraj, który daje większe możliwości w danym momencie, a na jej wybory wpływa nie tylko przynależność kulturowa, ale milion innych rzeczy - ciekawość, chęć zarobienia pieniędzy a także marzenia o sławie, a może po prostu zwykła nuda? A może wszystko po trochu? Kiedy moja świekra mówi, ża Tajfuniątko będzie następną Eileen Gu, ja modlę się, żeby nigdy nie była na świeczniku i nie musiała odpowiadać na te wszystkie idiotyczne pytania. Żeby nikt nie zmuszał jej do podjęcia wyboru. Żeby sama brała garściami z każdej napotkanej kultury wszystko, co jej się spodoba i żeby mogła swobodnie odrzucić wszystko, do czego poczuje niechęć. A jeśli już pech sprawi, że będzie sławna - modlę się o to, żeby dała radę unieść taki ciężar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.