Tuż koło wejścia na
stację Makkasan znajduje się targ. Nie wielkie targowisko typu
Chatuchak, a raczej targunio zaspokajające podstawowe potrzeby spożywcze Tajów mieszkających w pobliżu.
|
świeża trawa cytrynowa za grosze. Kupiłam, przywiozłam do Kunmingu, zamroziłam. Rewelacyjna! |
|
są i przekąski. Nieekologiczne, pakowane w plastik i ekologiczne - w liściach bananowca i w pandanie |
|
moje ukochane tajskie bakłażanki |
|
ZB kupił również kilka rodzajów chilli (tak, tych yunnańskich mu za mało...) |
|
pomelo sprzedawane od razu z maczajką: solą z cukrem i chilli. |
|
smaczeliny, rambutany, do wyboru do koloru. Tajfuniątko najbardziej kocha rambutany, może ich spożyć dowolną ilość... |
Zawsze idę na targ i żałuję, że nie mam kuchni. A potem stukam się w głowę, bo przecież najbardziej lubię w Tajlandii się żywić na mieście. A potem stwierdzam, że byłoby świetnie nie tyle mieć kuchnię, co móc buszować bezkarnie po czyjejś kuchni i uczyć się od Tajów, co z czym do czego i jak - bo przecież ja nie mam pojęcia, co to za warzywa i jak je najsensowniej przyrządzić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.