Jakoś miesiąc przed wakacjami za pośrednictwem kolegi ZB zgłosiła się do mnie Chinka. Chciała się ode mnie uczyć nie nudnego angielskiego, a polskiego, wybierała się bowiem do Polski na studia. Gra na wiolonczeli - uczy się właśnie u tego kolegi ZB. Ma jeszcze ostatni rok do zrobienia licencjatu i planowała jechać do Polski na studia magisterskie.
Zabrałyśmy się ostro do roboty. Elementarz Falskiego plus rozmaite materiały z internetu plus pierwsze książeczki Tajfuniątka - idealny start. Dziewczę przychodziło dwa razy w tygodniu, zawsze z odrobionymi zadaniami domowymi i opanowanym pamięciowo materiałem. Jeszcze przed wakacjami opanowała typy koniugacji i potrafiła krótko się przedstawić i o sobie opowiedzieć.
Pojechałam na wakacje do Polski, więc zostawiłam Julię (bo takie polskie imię wybrała) z koleżanką - Polką. Gdy wróciłam, zabrałyśmy się znów do roboty. Muszę powiedzieć, że sprawiało mi to wiele radości; po latach nauczania angielskiego, za którym nie przepadam, w dodatku - nauczania ludzi, którzy zazwyczaj się uczyć wcale nie chcieli, nareszcie miałam uczennicę, która chciała się uczyć, miała do tego dryg i szła jak burza. Nie do pominięcia jest też aspekt finansowy - lekcje dwa razy w tygodniu po godzinie przynosiły mi tyle samo kasy, ile całodniowe lekcje saksofonu ZB.
Po Złotym Tygodniu Julia przyszła do mnie jak zwykle z pięknie odrobionym zadaniem i wieloma pytaniami, jednak jakaś nie w humorze.
"Nauczycielko, to jest nasza ostatnia lekcja".
Pytam, czy już nie chce jechać do Polski na studia? Czy coś się zmieniło?
Podczas Złotego Tygodnia wróciłam do domu rodzinnego. Od słowa do słowa okazało się, że rodzice mają dla mnie inne plany. Nie chcą, żebym jechała do Polski. Ba! Nie chcą, żebym dalej studiowała wiolonczelę. Widzą mnie jako nauczycielkę przedszkolną lub podstawówkową i chcą, bym dalej kształciła się właśnie w tym kierunku. Tylko na to dadzą mi pieniądze.Och, nauczycielko! Tak bardzo mi żal! To były piękne miesiące, gdy podążałam za marzeniem i miałam nadzieję! Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się pojechać do Polski - jeśli nie na studia, to chociaż na wakacje.
Julia zamilkła, pociągnęła parę razy nosem, zaszkliły jej się oczy... Ale za chwilę się otrząsnęła i powiedziała: a może rodzice mają rację, że żaden ze mnie materiał na wiolonczelistkę? Może faktycznie będzie mi lepiej jako nauczycielce?...
***
W Chinach tak jest nadal. Psioczyłabym na Chińczyków, ale... w Polsce też tak jeszcze bywa. Szantaż finansowy, szantaż emocjonalny - jeśli będziesz tak daleko, umrę z nerwów itd.
Rodzice, nie pozbawiajcie dzieci marzeń! Dajcie im żyć, do diaska. Serce się kraje, gdy widzę, że choć świat wygląda teraz zupełnie inaczej niż pięćdziesiąt lat temu, choć jest teraz dużo mniejszy, bliższy i łatwiejszy - w głowach niektórych ludzi nadal się nie mieści to, że można chcieć wyjść ze studni...
Najgorzej kiedy Rodzice poprzez swoje Dzieci 'spełniają' swoje niespełnione marzenia...
OdpowiedzUsuńJeszcze gorzej, kiedy nie mają swoich marzeń - poza tym, że marzą, by dziecko było całe życie blisko i śpiewało, jak oni zagrają.
UsuńTak z ciekawości - ile by tych Złych Rodziców kosztowało wysłanie Julii na studia do Polski? I jak się taka kwota ma do "spokojnego życia przez x lat"?
OdpowiedzUsuńz premedytacją pominęłam ten aspekt. Rodziców stać. Och, jak bardzo ich stać.
UsuńNo dobrze, "stać ich". Ale z jakiej racji mają wyrzucać swoje pieniądze na spełnianie fanaberii dorosłej (czyt. potencjalnie samodzielnej finansowo) osoby, jeśli te fanaberie sprawią, że ich życie będzie gorsze? Mogą je, dla przyjemności, przerżnąć w madżonga. Albo przepić. Przejeść. Cokolwiek. Idea dożywotniego poświęcania się dla dzieci jest chora.
UsuńPo pierwsze: wyjazd Julii na studia za granicę naprawdę nie jest dla nich obciążeniem. Po drugie: sami zachęcili ją do takiego planowania przyszłości i ustalali z nią plany - przecież nie chodziła na lekcje do mnie za ich plecami! Po trzecie: żaden normalny rodzic nie traktuje pomocy w spełnieniu marzenia dziecku w kategoriach poświęcenia. Po czwarte: studia i znalezienie dla kogoś pracy w Chinach też kosztują. Czasem więcej niż studia zagraniczne i życie poza Chinami.
Usuń