Ostatnio lubię się z kuchnią Nepalu, Pakistanu i Tybetu. Jeśli mam czas zrobić sensowne zakupy, próbuję rozmaitych nowości, szukam łatwych przepisów i zachwycam tymi smakami Tajfuniątko i ZB. Kiedy jednak znajduję w lodówce głównie resztki zaschniętego sera, robię kunmińską wersję twarogu po tybetańsku. Pierwszy raz jadłam taki twaróg jakieś dziesięć lat temu. Jedna z moich nauczycielek należała do grupy etnicznej Lisu, która dzieli z Tybetańczykami grupę językową i całkiem sporą ilość tradycji, w tym kulinarnych. Zaprosiła mnie, z braku knajpy Lisu, do knajpy tybetańskiej. Zamówiła rozmaite ciekawostki kulinarne, ale nie zdołała mnie zaskoczyć ani tybetańską słoną herbatą z masłem, ani - tym bardziej - twarogiem jedzonym na słodko. Próbowała mnie nawet podpuścić, pytając, czy wiem, co jem. Była trochę zawiedziona, gdy skonstatowała, że jednak wiem doskonale. Jaczy twaróg ma wprawdzie bardzo intensywny zapach, ale samo danie było jak powrót do dzieciństwa. Smakiem przypominał ten osłodzony twaróg, który jadło się z makaronem, gdy nie było mięsa.
Składniki:
- masło/masło klarowane
- twaróg albo zmielony/starty twardy biały ser. U mnie jest to yunnański kozi ser rubing
- cukier/rodzynki
Wykonanie:
- Rozgrzać masło.
- Dorzucić ser i smażyć na wolnym ogniu, aż będzie miękki i pachnący. Jeśli chcemy posłodzić rodzynkami, trzeba je dorzucić na patelnię razem z serem
- Ewentualnie doprawić cukrem po uważaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.