ZB pracuje siedem dni w tygodniu. Pięć dlatego, że musi, a dwa poświęca dobrze płatnej pasji. Wiecie, on naprawdę lubi uczyć gry na saksofonie. Czasem ma sporo uczniów, a czasem są puchy. Egzaminy, sezon grypowy, wakacje... Cudownym zrządzeniem losu w niedzielę ostatniego ucznia miał w trakcie drzemki Tajfuniątka, a wrócił do domu tuż po tym, jak się obudziła. Dzięki temu mogliśmy się wspólnie wybrać na cudny spacer dżakarandową aleją. Dżakarandy właśnie w najlepszym stadium - wszystkie już zakwitły, a część nawet zaczęła już gubić kwiaty. Fioletowa mgła mieni się w słońcu i pokrywa alejki jednobarwnym dywanem. Tym razem wybraliśmy miejsce piękniejsze niż zwykła, pełna samochodów, ulica. Ku wielkiej uciesze Tajfuniątka spacerowaliśmy brzegiem kunmińskiej Rzeki-Matki Panlong. Skąd ta radość? Ano stąd, że cały chodnik był po nocnej burzy upstrzony głębokimi kałużami. Wzuło więc dziecko odrobinę tylko za duże kalosze (dodatkowa skarpeta pomogła) i pognało chodnikiem z dużym rozbryzgiem. A ja mogłam poświęcić się cykaniu fotek najładniejszym drzewom Kunmingu.
To, że dżakarandy są przepiękne, wiedziałam nie od dziś. Za to po raz pierwszy miałam okazję poczuć ich obezwładniająco słodki aromat. Zawsze oglądałam dżakarandy rosnące przy ulicach albo w skupiskach zbyt małych, by ich zapach mógł zdominować otoczenie. Tym razem szłam tuż pod milionami kwiatów i z całego serca zazdrościłam pszczołom. Zbieranie takiego nektaru musi być nagrodą dla najpracowitszych pszczółek.
Po nieciekawych trzech dniach wreszcie wyszło słońce. I dobrze! Okazało się bowiem, że Tajfuniątkowe kalosze są zdecydowanie zbyt niskie. Zdołała wlać do każdego z pół litra wody i jeszcze upierała się, że ma suche nogi. A sami spójrzcie, dokąd zmoczyła spodnie. Powinna skakać po kałużach w stroju płetwonurka... Po zwiedzeniu wszystkich kałuż zdjęliśmy jej więc kalosze, skarpety i spodnie, owinęliśmy moją bluzą i wróciła do domu już na barana. Na barana lubi prawie tak mocno jak po kałużach, więc była przeszczęśliwa.
Ku mojemu zdumieniu ten niewielki spacerek to było prawie osiem kilometrów! I ponad połowę drogi Tajfuniątko szło całkiem samo. Szło? Biegło, rozciapując wszystkie napotkane kałuże!!!
To był bardzo miły, rodzinny spacer. W sam raz na obchody chińskiego Dnia Matki. Niestety, z kwiatka, który Tajfuniątko miało mi wręczyć, zostało tylko tyle:
Ale... liczą się intencje, prawda? W tym roku po raz pierwszy moja własna, prywatna i osobista córka złożyła mi życzenia z okazji Dnia Matki. Nie myślałam, że będzie mnie to aż tak rozczulać :)
Jakie piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńdziękuję! Powoli uczę się obsługi aparatu :)
UsuńSuper ten blog!
OdpowiedzUsuńdzięki :)
UsuńZ przyjemnością przeszłabym się taką aleją, pięknie tam masz! <3
OdpowiedzUsuńtak, wyjątkowo urocze miejsce :)
UsuńSuper zdjęcia i piękne miejsce!
OdpowiedzUsuńCo do moczenia nóg, wymyślono gumowane spodnie dla małych dzieci, np.playshoes, nogawki mają gumki i można je nałożyć na kalosze. W ten sposób nogi pozostają suche :) Tylko nie wiem, czy u Was nie za ciepło na ten wynalazek :)
Pozdrawiam z Mazur,
Gosia
w te dni około 27 stopni i pełna lampa. Gdybym się nie bała szkła, puściłabym ją na bosaka, zamiast w kaloszach...
Usuń