2016-05-08

Kapłonowy majster 閹雞匠

Jak się po polsku nazywa facet, który zawodowo zajmuje się kastracją zwierząt? Od razu mówię - nie weterynarz, tylko ktoś kto ma właśnie tak wąską specjalizację, przy czym najczęściej kastruje koguty. Jeśli wiecie, podzielcie się tą wiedzą. Niestety mnie się takiego słowa nie udało odnaleźć - stąd w tytule wpisu "kapłonowy majster".
Dzisiejszy artykuł jest znów tłumaczeniem artykułu z Kunmińskich wspomnień Zhao Zhengwana.

W starym Kunmingu, na zwykłych uliczkach, często można było zobaczyć chodzących w tę i we w tę ludzi, bijących w mały gong. Co parę kroków gong rozbrzmiewał "dang dang". Wszyscy wiedzieli, że to kapłonowy majster przybył w interesach. Ktokolwiek miał na stanie młodego koguta, który ledwo zaczął piać, wołał "gongistę", a następnie za dwa jiao* kastrował koguta i hodował kapłona, jak to kunmińczycy mieli we zwyczaju. Wykastrowane koguty zmieniały się, łatwiej przybierały na wadze. W owych czasach wszystkie kunmińskie rodziny w wigilię Nowego Roku sprawiały kapłona; kto nie zjadł wówczas kapłona to jakby nie obchodził Nowego Roku.
Kapłonowy majster kastrował nie tylko koguty, zajmował się też krowami, świniami, kozami itd. Rzemiosło to było wówczas bardzo rzadkie, więc i dobrze płatne, zwłaszcza, jeśli majster był dobrym specjalistą. Kunszt ten nie wymaga dużej siły fizycznej, praca jest lekka. W owych czasach przeciętny kapłonowy majster miał imponujące zarobki i poziom życia znacznie wyższy od przeciętnego.
Pamiętam, że na ulicy, przy której mieszkałem, jednym z sąsiadów był właśnie kapłonowy majster z dziada pradziada. W tamtych czasach, gdy żył jeszcze stary majster, był on naprawdę kimś. Zazwyczaj podróżował on w interesach po przedmieściach, seryjnie kastrując i miał wysokie dochody. Był bardzo popularny, nawet okoliczni wieśniacy przychodzili specjalnie do niego. W tamtych czasach, jeśli sąsiad poprosił o wykastrowanie koguta, nie pobierał on nigdy opłat; przy akompaniamencie śmiechów i rozmów raz-dwa kastrował i nawet jąder nie chciał wziąć. Zazwyczaj gdy wybywał w interesach, wracał z całym koszykiem jąder, bo wedle zwyczaju należały one zawsze do majstra. Cała jego rodzina codziennie objadała się więc kurzymi jądrami; ponoć korzystnie wpływają na pracę nerek i lędźwi.
Miał on dwa wierzchowce, izabelowatego i siwka; dobrze odżywione, z błyszczącą sierścią, mocnej budowy. Pamiętam dokładnie, jak ubrany w niebieską gua** i białą koszulę, w słomkowym kapeluszu na głowie dosiadał konia, dzwoniącego dzwoneczkiem w rytm truchtu, a nie zapomniał nigdy po drodze unieść dłoni w geście pozdrowienia dla sąsiadów. Po południu, gdy słońce już zachodziło za góry, wracał, cały w kurzu i pyle, z wypchaną sakiewką. Żona odbierała odeń uzdę, a on przed wejściem do domu otrzepywał się cały i tupał, by oczyścić obuwie. Po kolacji wynosił taboret i z czarką herbaty siadywał przed wejściem, cały w skowronkach, czasem zagadywał młode żony sąsiadów, a ich śmiechami rozbrzmiewała cała ulica.
Ponieważ kastrował koguty i inne zwierzęta domowe w całej okolicy, dochody miał spore, zwłaszcza, że bardzo niewiele zwierząt zdychało po tej delikatnej operacji. Jeśli zaś coś takiego się zdarzyło, majster zwracał koszta, więc wszyscy mu wybaczali. I choć zazwyczaj ostentacyjnie szastał pieniędzmi, a i niejedna romantyczna afera mu się przydarzyła, nadal wiódł beztroskie i zamożne życie; kupił nawet dom.
Fach odziedziczyli po nim synowie z żonami. Tylko jeden z synów zapragnął większego splendoru i został żołnierzem, a po demobilizacji - szoferem. W późniejszych czasach zabroniono kastrowania zwierząt na własną rękę, wszystkie zwierzęta skierowano w tym celu do weterynarzy.
Naturalnie, choć synowie z rodzinami odziedziczyli zawód po ojcu, nie byli oni takimi fachurami, a w dodatku nie potrafili tak dobrze żyć z ludźmi. U majstra, nawet jeśli coś się wydarzyło i rozmawiała o tym cała dzielnica, zazwyczaj plotki te dotyczyły jego niezliczonych romansów. Synowie odziedziczyli po ojcu nie tylko fach, ale i skłonność do afer sercowych; średni syn wylądował nawet za to w więzieniu. Całe miasto żartowało, że ten temperament to pewnie od jedzenia dużej ilości kogucich jąder.

/Zhao Zhengwan - Kunmińskie wspomnienia 趙正萬 - 昆明億舊/

Spodobała mi się idea kochliwości wywołanej spożywaniem kogucich jąder, a Wam? :D

*jiao 角 - 10 chińskich groszy
**gua 褂 - tradycyjna chińska męska koszula/marynarka z materiałowymi guzikami

11 komentarzy:

  1. Trzebiciel? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osoba zawodowo zajmująca się kastrowaniem zwierząt :)

      Usuń
  2. Ty wiesz, że na "majstrowaniu" kapłonów jako wet. można teraz grubą kasę zbijać ?:)
    I weterynarze to robią, mało kto potrafi. (ja nie potrafię;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak przypuszczałam, choć sądzę, że w Polsce nawiedzeni obrońcy kogucich jajek na pewno by mocno protestowali przeciw takiemu zwyrodnialstwu ;)

      Usuń
  3. Sekser :D A nie, sekserka to segreguje pisklaki, męskie lub żeńskie. W ogóle w Polsce chyba nie kastruje się kurczaków. Owszem, słyszałam o kapłonach w charakterze dania głównego, ale żeby nadmiarowe kogutki kastrować??? Toć można im łepek upitolić, wsadzić w rosół i problem z głowy...

    OdpowiedzUsuń
  4. Majia, to z tego co ja słyszałam w środowisku wet., to mięso kapłonów to rarytas, bo lepsze niż zwykły kurczak (nie wiem, nie jadłam...), a mało kto to robi, bo wychodzi drogo. I specjalne hodowle mają dla kapłonów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. absolutna racja. Ja jadam dość często, bo w Chinach o kapłony i o... hmmm... kapłonowe wersje kur dość łatwo. Są drogie, ale absolutnie warte swej ceny :)

      Usuń
  5. Anonimowy9/5/16 02:37

    Pamietam jeszcze jak moja babcia mówiła iż z kapłanów podaje się prześwietne dania, chyba wiedziała co mówi bo wychowała się na wsi w wielkim gospodarstwie gdzie drobiu nigdy nie brakowało :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonimowy9/5/16 20:27

    Fajny wpis. Czlowiek zajmujacy sie zawodowo kastracja zwierzat to po polsku Kastrator. Taka informacje znalazlam w Encyklopedii Jezyka Polskiego.

    Kogucie jadra sa przysmakiem nie tylko w Chinach ale i na przyklad na Wegrzech :-)jest to przysmak traDYCJONALNEJ WEGIERSKIEJ KUCHNI:

    Kiara

    OdpowiedzUsuń
  7. Z tego, co pamiętam to takiego kogoś nazywano... konowałem. (nie, to nie żart) Choć w Polsce zajmowali się głównie kastracją koni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Etymologicznie konował byłby pewnie najbliżej, ale w polszczyźnie jest obecnie tak negatywnie nacechowany, że nieporęcznie byłoby używać tego słowa w tekście.

      Usuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.