W dawnym Kunmingu tradycja spożywania po sutej kolacji jeszcze jednego posiłku, tuż przed snem, była bardzo żywa. Ba, nie tylko żywa – była wręcz uosobieniem kunmińskiego nocnego życia. Zdarzało się nawet, że jeśli podkurek był obfitszy, oszczędzało się potem na śniadaniu. Zwyczaj ten zamiera powoli w samym Kunmingu, a żyje w małych miasteczkach, jak na przykład w Yiliangu 宜良, w którym zapewne przyjęłoby się słówko brunch jako idealne na potrawy spożywane na bardzo wczesny lunch, względnie na bardzo późne śniadanie – pierwszy posiłek spożywa się tam około dziesiątej, jedenastej przed południem. Wcześniej nikt nie jest głodny, właśnie z powodu obfitego podkurka.
Wracając do Kunmingu – w czasach przedkomunistycznych wielu imigrantów z innych prowincji odkrywało z prawdziwym zdumieniem, że tutaj nie ma zwyczaju jedzenia śniadań, za to kunmińczycy nie potrafią pójść spać z pustym żołądkiem. Tak jakby zegar biologiczny kunmińczyków przesunięty był o kilka godzin – wszelkie ważne czynności wykonywało się tutaj nie rankiem, a raczej popołudniem, wieczorem, w późną noc. Rano przecież trzeba się dobrze wyspać! Zwłaszcza w zimie, kiedy aura doprawdy nie sprzyja wystawianiu którejkolwiek kończyny spod kołderki... Do chlubnych i miłych sercu tradycji tego miasta należało wygrzewanie się po obudzeniu w zimowym, ale nadal palącym yunnańskim słonku. Trzeba się było ogrzać na cały dzień. Kto wtedy myślał o śniadaniu?... Lepiej doczekać do południa i zjeść coś konkretnego na obiad i dopiero po obiedzie zabrać się do pracy. Dlatego też mało który sklep czy punkt usługowy otwierał swe podwoje bladym świtem – przecież nawet gdyby otwierali wcześnie, pies z kulawą nogą by tam nie zajrzał! Dlatego również normą było przyjmowanie klientów aż do późnych godzin nocnych. Ach, zawsze, gdy słucham takich opowieści, mam wrażenie, że pojawiłam się w Kunmingu jakieś sto lat za późno... Chociaż i dziś w wielu miejscach Kunmingu dziwią sklepy, pozamykane cały ranek, bez wywieszonych godzin otwarcia, jest ich coraz mniej. Cholerna globalizacja...
W dawnym Kunmingu również stragany z jedzeniem tudzież knajpki i rodzinne restauracje musiały się dostosować do rytmu życia kunmińczyków. Dlatego też wieczory w dawnym Kunmingu były chyba najobfitsze w wydarzenia i możliwości spędzenia czasu czy spożycia czegoś dobrego. To właśnie późne wieczory były najłaskawsze dla szefów restauracji i właścicieli przenośnych straganów. W dawnym Kunmingu normą były tzw. targi nocne 夜市, które znamy z Tajlandii czy Tajwanu – ulice zamknięte dla pojazdów, na których ustawiają się sprzedawcy przekąsek, owoców, zup z uszkami, wszystkiego, co cieszyło się popularnością. Dziś jest jeszcze w Kunmingu kilka ulic, które specjalizują się w podkurkach – jak choćby Ulica Wiadomości 新聞路 w dystrykcie Kundu 昆都, jednak przyszły czasy, gdy w miejscach takich jak to przebywa głównie spragniona alkoholu, marihuany i łatwego seksu młodzież z różnych stron świata. Sporadycznie występujące napisy „podkurek” tym łatwiej wpadają w oko, że jest ich naprawdę niewiele. W dzisiejszym Kunmingu „nocne jedzenie” sprowadza się głównie do gorących kociołków i grillowni w różnym stylu – a przecież były czasy, gdy na rzęsiście oświetlonych ulicach można było dostać niemal każdą potrawę, nawet o północy! Ówczesne targi nocne często rozkładano przed popularnymi teatrami czy herbaciarniami – dla wygody klientów tych pierwszych, ale tak naprawdę wzajemnie napędzały sobie klientów: ktoś, kto wyszedł z domu gnany nieposkromionym łakomstwem, rozbudzony szedł częstokroć obejrzeć przedstawienie czy wychylić czarkę herbaty. Z drugiej strony, cóż może być przyjemniejszego po obejrzeniu przedstawienia bądź po wysłuchaniu gawędy w herbaciarni niż świeża, aromatyczna przekąska przed powrotem do domu?
ZB pamięta, że gdy był mały, ojciec często go wieczorami zabierał do teatru przy ulicy Długiej Wiosny (zniknęła niestety bezpowrotnie z mapy Kunmingu w 1998 roku, podczas budowy dzisiejszej głównej arterii – Ulicy Ludowej 人民路). Mały był jeszcze, a dla kilkuletniego dziecka dwugodzinne przedstawienie potrafi być męczące. Podobno podczas zwykłych przedstawień przysypiał, ale za to na przedstawieniach operowych cały czas się śmiał i patrzył z uwagą. Ot, urodzony muzyk... Gdy przedstawienie się kończyło, tato zabierał dzieciaka do knajpy zwanej Sanhelou 三合樓, położonej dokładnie naprzeciw teatru. Nie tylko można tam było zjeść na miejscu, przygotowany był również papier śniadaniowy, w który można było zapakować prażone i suche przekąski i zanieść czekającym domownikom. Czasami zamiast iść do knajpy jedli coś przy straganach z kluskami ryżowymi czy makaronem – oczywiście obowiązkowo do kluch w zupie dodawana była tzw. czapeczka (加帽), na przykład kilka plasterków dodatkowego mięsa czy łycha małych węgorzy w ostrym sosie. Takich straganów było bez liku, więc każdy mógł znaleźć coś dla siebie.
Moja świekra z kolei wspomina, że gdy ona była malutka, czyli w latach pięćdziesiątych XX w., na długo zanim pęd do zmian i komunizm zniszczyły stary Kunming, bywało tak, że wszyscy dorośli wychodzili wieczorem do teatru czy po prostu na spacer, zostawiając dzieciarnię pod opieką służby (wówczas w mieszczańskich rodzinach normą było posiadanie służby, która opiekowała się wszystkim i robiła, co jej kazano, za wikt, opierunek i odrobinę drobnych). Dzieci już dawno spały, gdy dorośli wracali; nawet ich nie budzono, tylko stawiano do pionu i półprzytomnym pakowano do dziobów smakołyki. Świekra mówi, że dziwne, że nigdy żadne dziecko się nie zakrztusiło – pewnie siła przyzwyczajenia zrobiła swoje; wtranżalali na pół przytomnie, z przymkniętymi oczami, a jak przełknęli, co było do przełknięcia, kontynuowali słodką drzemkę...
Tak to podkurkowano w starym Kunmingu. Moim zdaniem straszna szkoda, że współczesne zalecenia dietetyczne, że niby cztery godziny przed snem ostatni posiłek itp., zniszczyły tę część kunmińskiej kultury...
Kocham te Twoje wpisy o starych zwyczajach,piękne."Tylko koni,tylko koni tylko koni żal.........." Pozdrawiam Noneczka.
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam opowieści świekrów, ich wspomnienia będą na pewno w przyszłości kanwą wielu wpisów :)
OdpowiedzUsuńCudownie już się cieszę i po raz kolejny cieszę się,że się związałaś z Chińczykiem i ,że jakimś fajnym zrządzeniem losu trafiłam na Twój blog.Pozdrawiam Noneczka.
OdpowiedzUsuńWspaniale jest, gdy od seniorów możemy się dowiadywać o dawnych obyczajach.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że ta tradycja była rozpowszechniona w wielu częściach domeny chińskiej. Życie towarzyskie - spotkania w domu schadzek lub w teatrze – przy sutym jedzeniu, oczywiście mężczyzn to była norma.
Pan i władca szedł odpocząć od swojego licznego gineceum... aby trafić w kolejne damskie objęcia – tym razem umiejące grać, śpiewać, tańczyć i opowiadać.
A ci, którzy wybierali się do teatru, spotykali się aby wspólnie posłuchać występów i przedstawień operowych przy okazji pijąc herbatę (wrzątek roznoszono) i jedząc przekąski (te spektakle trwały godzinami, dlatego się z nich wychodziło za potrzebą, po kolejne danie najczęściej z grilla i ponownie wracało).
W Beijing taki targ ze straganami-barami rozkłada się co wieczór naprzeciw Dziecięcego Teatru Stołecznego. No cóż... dla mnie było to tylko ciekawostką kulturową i miło było patrzeć jak Chińczycy się tym wszystkim (trochę dziwnym) zajadają :-)