Tak, mieszkałam w Kunmingu rok, a teraz kolejne pół roku i jeszcze tam nie byłam.
Nie z lenistwa. Po prostu: jestem przesądna. Dwa lata temu MPBL skutecznie uniemożliwił mi pójście w góry, bo weekendy spędzaliśmy zazwyczaj razem, a parom nie wolno tam chodzić, bo sie rozstaną. Z drugiej strony, kolejny przesąd mówi, że ci, co to jeszcze niesparowani są, po tych górach się zdobędą na odwagę. Miły przesąd, prawda?
Wracając do MPBL - i tak żeśmy się rozstali, i to z hukiem, więc chyba lepiej byłoby po prostu pójść w te głupie Zachodnie Góry, to by przynajmniej było na co zwalić, zamiast kląć w żywy kamień i smutkować po nocach.
No ale może tym razem się sparowanie uda? Na wszelki wypadek zabrałam dwóch facetów i jeszcze przyjaciółkę do kompletu ;)
Poszliśmy więc. To znaczy, najpierw potłukliśmy się zdrowo autobusem, bo Xishan leżą prawie dwadzieścia kilometrów ode mnie, ale w końcu można było pójść na spacer. Kayka trochę się bała, że wycieczka ograniczy się do jazdy bryczką góralską i piknikowania, ale w końcu pochodziliśmy po górkach. Po prawdziwych górkach, takich bez schodów, które są immanentną częścią chińskiego krajobrazu górskiego. A górki, choć wydają się malutkie, to jednak najwyższy szczyt wznosi się na 2511 m.n.p.m. Oczywiście nie trzeba się wspinać od zera, bo już sam Kunming znajduje się na wysokości Giewontu, ale i tak zrobiło to na mnie wrażenie.
Było opalanie się na skałkach, było patrzenie na Kunming z lotu ptaka, było dużo śmiechu, przyjaźni i łazikowania. Dobrze. Głupio by mi było wyjechać z Kunmingu, gdybym nie odwiedziła punktu widokowego, który pierwszy raz opisano już w XV wieku...
Chiny są piękne, a Twoje posty zawsze bardzo ciekawe. Idąc za sznureczkiem, doczytałam się do MPBL. Również Chińczyk?
OdpowiedzUsuńTak, prehistoryczny :)
Usuń