Jest taka grupa etniczna w Yunnanie i Birmie, która nazywa się Wa. Nie jest bardzo liczna, w obu krajach łącznie liczy około 800 tysięcy ludzi. Swego czasu szalenie ciekawiła mnie ich historia, ponieważ dawniej byli łowcami głów - głowy wieszano nad domami, żeby przynosiły szczęście i dobre plony, a także odganiały złe duchy. No powiedzcie sami, kto wychowany na Tomkach mógł się oprzeć chińskim łowcom głów??
Jakoś mi się jeszcze nie zdarzyło pojechać nad granicę yunnańsko-birmańską. Ani do Birmy, jeśli już o tym mowa. Dlatego miałam szczęście poznać tylko jednego reprezentanta tego ludu. Kolega był śliczny, choć nieduży, bardzo proporcjonalnie zbudowany, miał mocno ciemną karnację i przepiękne białe zęby. Świetnie grał w siatę, ale to akurat zupełnie inna historia. Mogłabym się w nim zakochać za tę urodę i zupełną niechińskość, ale gdy mówiłam, że jest śliczny i patrzyłam nań z zachwytem, on myślał, że żartuję. Bo przecież był Wa o ksywie "Mały Czarny" 小黑 i Chińczycy uważali, że jest zbyt czarny, by w ogóle móc go rozważać w kategoriach urody. Ech, te chińskie kanony estetyczne...
Wa pozostało mi w głowie jako miłe skojarzenie z przystojnym facetem o ciemnej karnacji. Dopiero później zajarzyłam, że to oni jako totem wybrali sobie woły i dlatego często ich domostwa są ozdobione czaszkami o wielkich porożach. Można wprawdzie takie poroża kupić na każdym targu z pamiątkami, ale w przestrzeni publicznej rzadko wpadają w oczy - no chyba, że w knajpach prowadzonych przez Wa. I znów - kiedyś mi nawet jakieś takie knajpy mignęły, ale jakoś nigdy się nie złożyło, byśmy poszli na kolację do Wa. Dlatego gdy szwagierka zaproponowała, by tym razem zjeść po etnicznemu, zareagowałam z wielkim entuzjazmem. Entuzjazm był jeszcze większy, gdy okazało się, że nie jest to prawdziwa knajpa, tylko tzw. "prywatna kuchnia" 私厨. Prywatne kuchnie to szał ostatnich lat. Ludzie w prywatnych mieszkaniach urządzają rodzinne knajpki. Zazwyczaj znajduje się w nich tylko kilka stołów, bo większej ilości gości i tak nie dałoby się obsłużyć. Kucharzami/kelnerami/gospodarzami są bowiem właściciele/najemcy mieszkania, którzy od a do z przygotowują posiłki i zajmują się gośćmi. Stół trzeba zamawiać z wyprzedzeniem; w zależności od typu knajpy menu albo ustala się z kucharzem, albo jest to niespodzianka szefa kuchni dla gości. Z zewnątrz nie są te "prywatne kuchnie" w żaden sposób oznakowane; reklamują się przez znajomych znajomych oraz wszędobylski WeChat. Do takiej to właśnie "prywatnej kuchni" poszliśmy dnia owego na kolację.
Już sam wystrój pokoju był fajny: szafa z dyniami, wiszące rogi (a jakżeby inaczej!), a także wielgachne stągwie z różnymi typami bimbru.
I stoły - niskie stoły, z wielkimi plecionymi blatami. Wyłożone bananowymi liśćmi, mogłyby pomieścić chyba tonę żarcia. Gdy przyszliśmy, na jednym ze stołów właściciel przygotowywał właśnie posiłek ręką łapany.
Ku mojemu zdumieniu, nasz stół był zupełnie zwyczajny. Powoli zaczęły się na nim pojawiać miski z zupełnie zwykłą zawartością. Zupa na żeberkach z beninkazą. Smażone krewetki. Prawdziwki smażone z suszonym chilli. Podduszony kalafior. Nieśmiało pytam szwagierkę, czy to aby na pewno jest kuchnia Wa.
Ach, wiesz, ponieważ masz małe dziecko, postanowiliśmy, że przyjdziemy tutaj, bo fajne miejsce, ale sami przyrządzimy żarcie, takie dobre dla dziecka, bo przecież z kuchni Wa nic by nie mogła jeść, wszystko takie pikantne!
Myślałam, że się rozpłaczę. Wreszcie miałam okazję spróbować kuchni Wa i zostałam tej okazji pozbawiona zupełnie bez powodu! Bo przecież Tajfuniątko po pierwsze bardzo lubi surowe warzywa oraz kukurydzę i gotowane fasolki edamame, a po drugie uwielbia barwny ryż. Który jest inny niż u grupy etnicznej Buyi, ale też bardzo apetyczny; wymieszanie ryżu łuskanego i brązowego jest zdumiewająco dobrym pomysłem.
Właściciel zobaczył zawód na mojej twarzy i rozmarzenie wywołane obserwacją tego, co układał na tym drugim stole. Dlatego po przyrządzeniu dla tej drugiej grupy gości każdej potrawy, przynosił nam w miseczkach resztki, tak na spróbowanie, na koniuszek języka. W tym jeden ryż, który mnie uwiódł - ale o tym innym razem.
Muszę, muszę wrócić do tej knajpy. Tak, jest pikantnie. Ale również pachnąco, świeżo i przepysznie. Mniam! Jeśli Wam się kiedyś rzuci w oczy knajpa Wa, koniecznie idźcie spróbować. Z dużym prawdopodobieństwem wszystko będzie przepyszne...
PS. Tak, ten Wa też jest śliczny ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.